6 czerwca 2017 to pamiętny dzień, spędzony z uwielbianą w Polsce
Gojirą. Jak przystało na Dzień Slayera, był ogień. Oprócz tego było dużo mocy,
duże pogo, dużo dymu i bardzo dużo ludzi…
Gigantyczny tłum, koncert wyprzedany prawie 2 miesiące wcześniej. Już od 10
rano (dowiedziałam się z relacji przyjezdnych) zaczynali gromadzić się
najwierniejsi fani zespołu, który w Polsce powoli zaczyna mieć status
kultowego. Co ciekawe ludzie przybyli licznie nie tylko z Trójmiasta… pomimo
wtorku pojawili się przedstawiciele większych i mniejszych miast z całej
Polski, a nawet z zagranicy, jak pewna Brazylijka, która wysiadła z taksówki w
wysokich szpilkach i wytrwała w nich do końca koncertu pod barierkami (nie mam
pojęcia jakim cudem).
To był długi i ciężki dzień, ale wysiłek został nagrodzony… Bardzo wczesna
pobudka do pracy, deszcz, wiatr, obiad w biegu, jedzony dosłownie pod klubem w
kolejce, 3h stania przed wejściem…wszystko po to, by być w pierwszym rzędzie i
w efekcie zostać zmiażdżonym przez napierający z tyłu tłum, który w ekstazie i
euforii wynikającej z pojawienia się na scenie francuskiego kwartetu chciał być
jak najbliżej wszystkiego i wszystkich dookoła… Jednak zespół wynagrodził
wszelkie niedogodności i oczekiwanie w 100%.
Dźwiękowo perfekcyjnie, naprawdę nie ma się do czego przyczepić…
fenomenalne, selektywne brzmienie… do tego świetne efekty świetlne, czyli
produkcja i realizacja na najwyższym światowym poziomie. Setlista bardzo mocna,
złożona właściwie z samych hitów i utworów, które są nośnikami niesamowitej
energii. Doskonały kontakt z publicznością – fani reagowali na każdy gest,
każde słowo… Słowa uznania wokalisty za rewelacyjne przyjęcie i ukłony w stronę
publiczności od całego zespołu. Było oczywiście polskie dziękuję,
niejednokrotnie. Czego chcieć więcej? No może ukochanej tytułowej „Magmy” z
ostatniej płyty, ale przecież nie można mieć wszystkiego...
Muzycy w świetnej formie –
utwierdziłam się w przekonaniu, że Mario Duplantier to jeden z najlepszych,
jeśli nie najlepszy obecnie perkusista na świecie (na pewno stwierdzenie jest
prawdziwe, gdy weźmiemy pod uwagę przedstawicieli wszelkich odmian metalu). Cóż
za obłędne solówki!!! Jego brat – Joe, w bardzo dobrej formie wokalnej. To
wbrew pozorom bardzo istotne, gdy podstawą większości utworów jest growl,
niełatwy do zaprezentowania na żywo tak, aby słowa brzmiały wyraźnie. Jego popisy na gitarze są oczywiście
również godne uwagi i najwyższego szacunku. Pozostała dwójka – Jean-Michel i
Christian pięknie dopełnili całości i dali z siebie wszystko.
Jedna rzecz nie sprawdziła się - dotychczasowi bywalcy koncertów
francuskiego „potwora” twierdzą, że zespół po koncercie zawsze wychodzi do
ludzi. Niestety nie tym razem. Ochrona wyraźnie zaznaczyła, że muzycy udają się
po koncercie na zasłużony odpoczynek do autokaru, a następnie do Pragi.
Czekaliśmy jeszcze po koncercie z nadzieją, że zmienią zdanie, ale nic z tego…
No trudno, przy następnej okazji. Ta z pewnością będzie miała miejsce,
mam nadzieję, że już niedługo. Kto zobaczy ten zespół na żywo choć raz, nigdy o
nim nie zapomni i z pewnością wybierze się na następne koncerty.
Klub B90 dobrze przygotował się do tego wydarzenia, największego jak dotąd w
swojej historii. Zainstalowano nowe, bardzo solidne barierki i zwiększono
liczbę ochroniarzy, aby każdy mógł bawić się bezpiecznie. Panowie chętnie też
po koncercie podawali ludziom kostki, które pospadały do oddzielającej scenę i
barierki fosy, a także setlisty. Pełen szacunek!
Jeszcze kilka słów o supportach. Moaft obiecujący, ale sporo ogrania przed
nimi. Obscure Sphinx – petarda! Polecam gorąco tym, którzy nie słyszeli na
żywo. Niesamowity klimat, teatralne wręcz widowisko z błogosławieństwem od
Wielebnej wieńczącym 40-minutowe dzieło. Coś całkowicie obłędnego i
hipnotyzującego.
Załączam kilka zdjęć. Było naprawdę bardzo trudno je zrobić,
czując na plecach tłum i chroniąc się przed ludźmi przelatującymi nad głową.
Posłuchaj fragmentu: Gojira - Flying Whales