Rok 2016 dla Mariusza Dudy był jednym z najtrudniejszych w życiu.
Po doskonałych recenzjach wydanego jesienią poprzedniego roku „Love Fear And
The Time Machine” oraz fenomenalnej trasie koncertowej promującej ten album,
przyszłość zespołu Riverside stanęła pod znakiem zapytania. 21 lutego niespodziewanie
odszedł wspaniały człowiek i muzyk – gitarzysta Piotr Grudziński. Co więcej, rok
2016 to czas kilku osobistych tragedii Mariusza – oprócz przyjaciela z zespołu
zmarł również jego ojciec, a jak sam przyznaje jest to jedynie połowa życiowych
ciosów, które go dotknęły.
Odbiciem opisanych wydarzeń jest piąta płyta Lunatic Soul -
solowego projektu wokalisty i kompozytora Riverside, która ukazuje się 6
października 2017. Wydawnictwo zostało zatytułowane „Fractured”, co bardzo
trafnie oddaje stan ducha autora w momencie powstawania albumu - tematem
całości jest powrót do życia po traumatycznych przeżyciach. Sam Mariusz Duda,
który potrafi w sposób zjawiskowy opowiadać o swoich odczuciach – bardzo barwnie
i metaforycznie, a jednocześnie jasno i przejrzyście, o tej płycie mówi tak:
„Moja dusza i ciało domagały się rozliczenia z niedawną przeszłością. Domagały
się poskładania rzeczy rozrzuconych. Sklejenia tego, co popękane. Zaszycia
tego, co rozdarte. Opowiedzenia o tym, jak to było, kiedy wszystko rozpadło się
na kawałki.”
Płyta powstawała bardzo długo – była nagrywana od kwietnia
2016 roku, najdłużej w historii projektu. Pierwotnie miała składać się z dwóch części,
jednakże ostatecznie wybranych zostało osiem utworów. Wydany w 2014 roku
„Walking On A Flashlight Beam” był perfekcyjny zarówno pod względem
kompozycyjnym jak i tekstowym, przez co zawiesił twórczą poprzeczkę niewyobrażalnie
wysoko. Czy może być jeszcze lepiej? Na to pytanie musi już odpowiedzieć sobie
sam słuchacz, gdy zapozna się z zawartością dzieła. Jak powszechnie wiadomo
Mariusz Duda jest estetą i perfekcjonistą. Utwory na „Fractured” zostały więc starannie
wyselekcjonowane i dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Z jednej strony
eksplorują nowe muzyczne terytoria i rozwiązania aranżacyjne, z drugiej
natomiast już po pierwszych taktach wiadomo, którego artysty słuchamy. To wciąż
muzyka oparta na rytmie, zanurzona w mroku i tajemnicy, jednak tym razem jakby
jeszcze bardziej wyrazista i mniej zachowawcza, co wspaniale zobrazowane
zostało na okładce płyty – stonowane szaro-niebieskie barwy zostały zastąpione
zdecydowaną, gorącą czerwienią, która jest metaforycznym wyrazem siły i braku
twórczych granic.
Muzycznie jest ostrzej, eklektycznie, dźwięki są połamane,
jeszcze bardziej transowe, lecz także w znacznym stopniu… piosenkowe. Znajdują
się tu utwory krótsze, o długości radiowej, jak i kompozycje oscylujące w
okolicach ośmiu-dziesięciu minut. Mimo różnorodności stylistycznej album jest
spójny. Poza dobrze znaną z poprzednich wydawnictw sekcją rytmiczną składającą
się jak dotychczas z melodyjnego basu Mariusza, charakterystycznej perkusji
Wawrzyńca Dramowicza oraz różnych instrumentów rytmicznych i elementów
elektroniki, instrumentarium zostało uzupełnione o orkiestrę symfoniczną –
głównie instrumenty smyczkowe oraz dęte, a także malujące barwne i często
bardzo sugestywne pejzaże instrumenty klawiszowe. Pojawia się również więcej
gitar. Całości dopełnia jak zawsze piękny, czysty, delikatny i kojący głos wokalisty.
Złożone kompozycje prowadzą słuchacza przez różne stany
emocjonalne, wśród których dominują jednak uczucia negatywne, takie jak
nostalgia, smutek, melancholia, strach, ból, brak nadziei, czy wołanie o pomoc.
Nic w tym dziwnego, skoro przez cały album przewija się temat utraty bliskich
osób i próby poradzenia sobie z bólem istnienia. Z pełnym przekonaniem odnosząc
się do słów Mariusza można stwierdzić, że lirycznie jest to najbardziej osobisty,
wręcz autobiograficzny album.
Teksty są odzwierciedleniem przemyśleń samego
autora, który między wierszami zawarł w nich emocje, mające w czasie
powstawania płyty dla niego znaczenie kluczowe. Odnosi się do sytuacji
osobistych, lecz również do obserwacji otaczających go ludzi, z których wynika smutna
prawda o podziałach społecznych na jednostki lepsze i gorsze, pierwsze i
ostatnie, wspierane i pomijane.
Poprzez muzykę i słowa autor opisał swoją bitwę o każdy
kolejny dzień, w którym chciałby być wreszcie wolnym od przytłaczających go
myśli. W „Blood On The Tightrope” przy pomocy pięknej metafory opowiada, że
codziennie porusza się po linie, próbując z niej nie spaść. Przenośnię walki w
rozbudowanej kompozycji podkreślają taneczne motywy oraz klawiszowe elementy
wyciszenia. W singlowym, popowo-elektronicznym „Anymore”, zapadającym w pamięć
dzięki bardzo charakterystycznej melodii, słyszymy żal i ból po stracie
ukochanej osoby, które można streścić w słowach: chciałbym powiedzieć Ci tak wiele,
ale już nigdy nie będziemy mieli okazji porozmawiać…
Utwór trzeci to natomiast muzyczna kołysanka, będąca
podziękowaniem dla osoby, która pomogła przetrwać bohaterowi ten trudny czas. Początkowo
bajkowy i senny nastrój podkreślony cudowną grą gitary akustycznej, klawiszy i
instrumentów smyczkowych w trzeciej minucie zostaje zburzony. Kończy się sen,
pojawia się pustka, słuchacz wkracza w mrok, napięcie narasta… Słyszymy
przepiękną solówkę będącą jakby hołdem dla Piotra Grudzińskiego. Bohater zostaje
pozbawiony złudzeń i uświadamia sobie, że nie da się kroczyć przez życie bez
upadków, a jedynym sposobem na walkę z rzeczywistością jest wewnętrzna siła i pogodzenie
się z losem.
Utworem najbliższym poprzednim dokonaniom Dudy, w
szczególności czwartej płycie Lunatic Soul oraz „Deprived” ze „Shrine Of New
Generation Slaves” Riverside jest „Red Light Escape”, w którym zamiast po
promieniu latarki następuje ucieczka po promieniach czerwonego światła. Jest to
utwór o samotności, zamknięciu się w sobie, swoim własnym świecie, przekraczaniu
granic. Po ponad pięciominutowym muzycznym odlocie, pulsującym delikatnym
brzmieniem basu, trafionymi w punkt uderzeniami perkusji, kojącymi dźwiękami
gitary akustycznej, smaczkami elektronicznymi i wspaniałą solówką na saksofonie,
wpadamy w trans, gdy następuje początek tytułowego utworu. Połamana elektronika
i hipnotyczne powtarzanie motywów tworzą narastające napięcie, które wybucha z
całym impetem w trzeciej minucie utworu, co staje się symbolem nowego początku.
Najdłuższa, ponad dwunastominutowa kompozycja oznaczona
numerem szóstym, rozpoczyna się od romantycznej, chwytającej za serce ballady
granej na gitarze akustycznej, z towarzyszeniem instrumentów smyczkowych i
zaśpiewanej łamiącym się głosem. Jak przystało na płytę utrzymaną w stylistyce
rocka progresywnego po czterech minutach następuje całkowita zmiana nastroju –
melancholijny pejzaż staje się bardziej mroczny. Spośród pulsującego basu i
zjawiskowej wokalizy na pierwszy plan wyłania się ponownie saksofon, by następnie
ustąpić miejsca gitarze, a w dziesiątej minucie powrócić i zaszaleć z jazzową
solówką. Poprzez poetycką opowieść o pociętym na kawałki niebie autor wyraża
swój żal po stracie najbliższych. Tu warto także zaznaczyć, że za charakterystyczne
brzmienie saksofonu odpowiedzialny jest Marcin Odyniec, który współpracował już
z Mariuszem przy okazji nagrań wspomnianego w powyższym akapicie albumu
Riverside.
Elektroniczny początek i ambientowe pejzaże siódmego „Battlefield”
obrazują krajobraz po bitwie. W połowie słyszymy również fantastyczną gitarową
solówkę i narastające brzmienie perkusji. Tekstowo jest to kontynuacja
opowieści o podnoszeniu się po osobistej tragedii. Album kończy się bardzo
rytmicznie, trochę w stylu Depeche Mode. W „Moving On” mrok ściera się z
nadzieją. Powtarzane jak mantra tytułowe wyrażenie wskazuje na pozytywne
rozwiązanie treści płyty – bohater postanawia ruszyć do przodu, w stronę
światła i ocalić to, co pozostało. Silniejszy i gotowy na kolejne wyzwania,
które postawi przed nim życie.
„Fractured” to niezwykle ważny, przełomowy album, który jest
nie tylko twórczym zapisem osobistych przeżyć autora, lecz także dowodem na to
jak zdolnym i nietuzinkowym artystą jest Mariusz Duda. To dzieło, którego od
pierwszej do ostatniej nuty słucha się z pełnym zaangażowaniem i krok po kroku
wkracza się w niezwykle bogaty i różnorodny świat dźwięków. To najbardziej
odważny album w karierze artysty, nagrany podobnie jak poprzednie płyty na
najwyższym światowym poziomie, który otwiera przed słuchaczami nowe obszary. Zdecydowanie
jest to jeden z kandydatów do tytułu płyty roku.
10/10
Posłuchaj fragmentu: Lunatic Soul - Blood On The Tightrope