Początek roku kalendarzowego w przemyśle muzycznym jest przeważnie
uznawany przez recenzentów za “martwy okres” – większość artystów ujawnia
efekty swojej pracy w studio na wiosnę lub jesienią. Z tego powodu bardzo łatwo
jest pominąć interesujące nowości z datą premiery zaplanowaną w pierwszych
tygodniach roku. 13 stycznia ukazał się dziesiąty studyjny album Pain Of
Salvation, a właściwie… całe szczęście, że się ukazał… Niewiele brakowało, by
trzy lata wcześniej istniejący od 1984 roku szwedzki zespół, uznawany za jedną
z legend metalu progresywnego, stracił swojego kompozytora, gitarzystę, wokalistę
i autora tekstów. Daniel Gildenlöw pierwsze cztery miesiące 2014
roku spędził w szpitalu, gdzie stoczył wyczerpującą, szczęśliwie zwycięską
walkę z niebezpieczną infekcją bakteryjną. Nie od dziś wiadomo, że takie
traumatyczne przeżycia często stają się twórczą inspiracją do artystycznej
działalności. Muzyk postanowił opowiedzieć swoją niezwykłą historię z pomocą przyjaciół
z zespołu w dziesięciu utworach, których akcja toczy się… z perspektywy
szpitalnego łóżka.
Album „In
The Passing Light Of Day” to następca akustycznego „Falling Home” z 2014 roku. Muzycznie
jest on powrotem do charakterystycznego brzmienia zespołu, opartego na
połączeniu gitarowych galopad oraz podniosłych momentów refleksji. Rewelacyjna praca sekcji rytmicznej nadaje
szybkie i dynamiczne tempo całości, które uzupełniają gitary tworzące duszny,
czasem wręcz klaustrofobiczny klimat. Mrok przepięknie równoważony jest kojącymi
dźwiękami fortepianu oraz orkiestrowymi aranżacjami. Patos i ciężar progresywnego
metalu przeciwstawiony zostaje przebojowości i melancholii pop-rockowych ballad.
To idealnie zbilansowana i bardzo równa płyta, której zawartość
chłonie się z zapartym tchem od początku do końca, czekając, aż ujawnione
zostaną kolejne elementy opowieści. Pomimo na pierwszy rzut oka odstraszającej
długości (album trwa aż 71 minut), słuchanie całości ani przez minutę nie męczy
- nie ma tam ani jednego zbędnego dźwięku. Do albumu wraca się chętnie,
ponieważ mimo swojej ciężkości jest on bardzo melodyjny. Wszystkie 10
kompozycji tworzy spójną całość, w której napięcie budowane jest stopniowo, a
fabuła dąży do punktu kulminacyjnego w iście filmowy sposób.
Nietuzinkowa warstwa liryczna „In The Passing Light Of Day” jest
zdecydowanie warta uwagi. Opowieść rozpoczyna się od automatycznie zapisujących
się w pamięci słów kluczowych dla całego scenariusza, które w bardzo luźnym
tłumaczeniu brzmią następująco: Urodziłem się w tym miejscu. Był to pierwszy
wtorek, jaki przeżyłem. Jeśli dotrwam do jutra, będzie to mój wtorek nr 2119… Przykuty
do szpitalnego łóżka bohater opowieści cierpi na rzadką chorobę. Lekarze mimo
podejmowanych wysiłków nie są w stanie mu pomóc i ulżyć w cierpieniu. Nie
pomaga nawet morfina - bakterie atakują układ odpornościowy i żaden lek nie
jest skuteczny. Życie wisi na włosku – w takich momentach jedynym, co
przychodzi człowiekowi do głowy poza ogromnym pragnieniem uśmierzenia bólu, są
pytania o sens ludzkiego życia i refleksje nad minionymi wydarzeniami. Zdecydowanie
polecam zajrzeć do dołączonej do albumu książeczki, w której Gildenlöw w bardzo
obrazowy sposób opisał na czym polegała jego przypadłość, jak z nią walczył, jak
uczył się od nowa podstawowych czynności, o czym myślał i dlaczego płyta
przybrała taki, a nie inny kształt.
Jednakże nie jest to album tylko i wyłącznie autobiograficzny.
Perspektywa szpitalnego łóżka jest tu również punktem wyjścia do metaforycznych
odniesień do sytuacji oraz uczuć dotyczących każdego z nas – narodzin, cyklu
życia, upływu czasu, miłości, tęsknoty, śmierci, wiary. Co więcej, przenośnia
może dotyczyć nie jednostki, lecz pewnej społeczności. Gildenlöw posiada
niezwykłą umiejętność emocjonalnego angażowania słuchacza w swoją twórczość–
jego tajemniczy, mroczny, głęboki głos powoduje, że odbiorca zostaję wręcz pochłonięty
przez barwną paletę odczuć, które przepełniają narratora opowieści i razem z
nim przeżywa m. in. złość, strach, niepewność i uniesienie. Warto także
zaznaczyć, że wokaliście wtóruje prawie cały zespół – w chórkach śpiewają basista,
klawiszowiec oraz perkusista, wspaniale podkreślając podniosłość istotnych
momentów na albumie.
Przed ukazaniem się całej płyty można było posłuchać dwóch
zapowiadających ją singli – chwytliwego “Meaningless” i wręcz kipiącego od
punkowej energii “Reasons”, uderzającego słuchacza początkowo ciężkostrawną
ścianą dźwięku. Pierwszy z wymienionych utworów to nowa wersja „Rockers Don’t
Bathe” zespołu Sign, w którym udziela się gitarzysta Pain Of Salvation. Słuchane oddzielnie, bez całościowego
kontekstu, wzbudzały drobną niepewność, co do zawartości albumu, jednak umieszczenie
ich pośród takimi kompozycjami jak potężne, dziesięciominutowe „On A Tuesday”, fantastycznie
podtrzymujące dynamikę i napięcie „Full Throttle Tribe” i wieńczące dzieło,
przeszywającw do szpiku kości „In The Passing Light Of Day” ostatecznie
rozwiało obawy – utwory te dobrze wpisały się w koncepcję płyty.
Wiele jest na tym albumie momentów wzruszających, jednakże
utworem, który wywołuje największe ciarki i najbardziej zapada w pamięć jest
ostatnia, tytułowa kompozycja. Bohater wspomina w niej ukochaną i ostatecznie
rozlicza się z życiem, a jednocześnie wskazuje, że jego słowa można odnieść do
końca pewnej epoki, który symbolizuje postępująca szarość i zapadająca
ciemność. Uniwersalny przekaz i bardzo
silnie podkreślone słowa „my lover, my best friend” wielokrotnie wywoływały u
mnie potok łez, lecz jednocześnie sprawiały, że zamiast wyjąć płytę z
odtwarzacza, włączałam ją ponownie.
„In The
Passing Light Of Day” to moja ulubiona płyta Pain Of Salvation. Z
pewnością znajdzie się ona w czołówce mojego osobistego zestawienia najciekawszych
płyt 2017 roku. To album bardzo trafnie oddający styl zespołu, dzięki czemu
może posłużyć jako inspiracja do dokładniejszego zapoznania się z jego
twórczością.
9/10
posłuchaj fragmentu: Pain Of Salvation - Meaningless