Jak poradzić sobie z jesiennym przesileniem i spadkiem
formy? Najlepsze lekarstwo to dobry koncert w ulubionym miejscu. Ostatniego
dnia września w Gdańsku odbyły się dwa bardzo ciekawe, konkurencyjne wydarzenia
- w Teatrze Szekspirowskim wystąpił zespół Me And That Man, natomiast w B90
miał miejsce mini-festiwal, którego motywem przewodnim był "muzyczny dym",
czyli muzyka wypełniona mroczną, mglistą atmosferą. Z racji upodobań
zdecydowanie bliższych brzmieniom post rockowym i post metalowym niż
bluesowo-folkowym, wybrałam się na teren stoczni, na ulicę Elektryków.
Wyprzedany koncert Nergala i Johna Portera znacznie wpłynął na
niedobory publiczności w B90, co jednak absolutnie nie przeszkodziło w
doskonałym odbiorze koncertów. Na terenie największego trójmiejskiego klubu
zjawiło się około 500-600 wielbicieli ciężkich, klimatycznych brzmień
oscylujących na granicy black metalu i post rocka. Na ten wieczór, jak to
zwykle na festiwalach bywa, zaplanowano kilka zazębiających się czasowo
występów, rozlokowanych na dwóch scenach - łącznie siedem. Z racji niedoborów
kondycyjnych i wygody odbioru zdecydowałam się zrezygnować z wycieczek na
mniejszą scenę (mimo chęci usłyszenia byłej wokalistki Swans, Jarboe) i skupić
jedynie na koncertach odbywających się na scenie głównej.
Pierwszy występ rozpoczął się kilka minut po dziewiętnastej.
Scenę klubu wypełnił dym, mroczne, niebieskie światła i energetyczne,
przytłaczające dźwięki, które prezentował nowojorski Black Anvil. Zespół bardzo
zgrabnie poruszał się w stylistyce black metalowej, łącząc ją z brzmieniami
post rockowymi, jednak w kontekście późniejszych występów nie zapisał się mocno
w mojej pamięci. Pod sceną zebrała się grupa fanów, która entuzjastycznie
reagowała na prezentowaną przez zespół stylistykę. Był to technicznie dobry
koncert, z fajnie brzmiącymi ścianami gitar i perkusyjnymi blastami oraz
obiecujący początek wieczoru.
Black Anvil
Punktualnie o 20 na głównej scenie B90 pojawiło się Spoiwo. Od
pamiętnego koncertu zespołu w tym samym miejscu na leżakach minął prawie rok
(zeszłej jesieni miał miejsce cykl koncertów o nazwie "Stoczniuj, Leżakuj,
Dokuj", podczas którego zespoły prezentowały się na małej, ustawionej
pośrodku klubowej sali sceny, a dookoła niej rozstawiono leżaki dla
publiczności). Przez ten czas muzycy zbierali siły, pomysły na nowy album i
ruszyli ponownie w świat, by promować swój debiut. Gdański, prawie godzinny występ
okazał się najlepszym koncertem tego wieczoru 😊 Perfekcyjnie wyregulowane nagłośnienie,
fenomenalna gra świateł, świetna forma muzyków, pełna pasji i zaangażowania gra
- czego chcieć więcej? Krótko mówiąc - poziom absolutnie światowy i pełen
profesjonalizm. Każdy koncert tego
zespołu to audiowizualne święto, a występy w rodzinnym mieście, to dodatkowe
emocje. Piątka przyjaciół rozumie się na scenie bez słów i potrafi stworzyć
niezapomniany, niepowtarzalny klimat, który hipnotyzuje zgromadzonych pod sceną
słuchaczy. Tym razem również nie
zabrakło wzruszenia i uniesień. Usłyszeliśmy dobrze znane kompozycje z
"Salute Solitude" oraz nowe dźwięki, zapowiadające drugą płytę, która
jeszcze nie ma ustalonej daty premiery. Dodatkową atrakcją była możliwość
podziwiania w akcji Stevie, czyli nowego nabytku perkusisty, dzięki któremu
brzmienie zespołu zyskało dodatkową moc i selektywność. Pozostaje czekać na
kolejne koncerty i mocno trzymać kciuki za dalszy, równie prężny rozwój
zespołu.
Spoiwo
Koncert Spoiwa nie był jedynym tego wieczoru występem
Stevie. Perkusja dzielnie posłużyła również jednej z obecnie najbardziej
znanych polskich grup black metalowych - Furii. Zespół mimo drobnych problemów
technicznych (przymusowa kilkuminutowa przerwa spowodowana koniecznością
wymiany kabli od wzmacniaczy) wypadł dobrze i usatysfakcjonował swoich licznie
przybyłych fanów. Nihilistyczne teksty, wykrzyczane w języku polskim i
charakterystyczny sposób scenicznej prezentacji wyróżniają czwórkę muzyków
spośród licznych, podobnych do siebie zespołów grających ten niełatwy w
odbiorze gatunek. Przygnębiająca, duszna atmosfera oraz momentami nieco
monotonne, powtarzane jak mantra motywy gitarowe w nadmiarze mogły okazać się
dla niestykających się na co dzień z takimi dźwiękami słuchaczy nieco
przytłaczające. Z drugiej jednak strony koncert okazał się ciekawym
widowiskiem. Ściany gitar i skomplikowane partie perkusyjne wprowadziły fanów w
ekstazę do tego stopnia, że pod sceną utworzono mosh pit, a pod koniec występu
jeden z szaleńców ukrywający się za czerwoną maską, ku zdziwieniu ochrony,
dotarł aż na scenę. Po około
dziewięćdziesięciu minutach zespół podziękował zgromadzonym i ustąpił miejsca gwiazdom
wieczoru.
Furia
Tides From Nebula, po przesunięciach spowodowanych
problemami technicznymi pojawili się na scenie z półgodzinnym opóźnieniem, o
godzinie dwudziestej trzeciej. Późna pora i intensywność poprzedzających
występów spowodowała, że na koncercie pozostała około połowa przybyłych do klubu
osób. Ci, którzy zdecydowali się jednak wykrzesać z siebie ostatnie zapasy
energii zostali uraczeni potężnym brzmieniem oraz rewelacyjną grą świateł. W
porównaniu z zeszłorocznymi koncertami w setliście zaszło kilka istotnych
zmian, z czego najbardziej zauważalną było wykonanie tytułowego utworu z
ostatniej, fenomenalnej płyty. "Safehaven", mimo, że bez wokalizy
Beli Komoszyńskiej z Sorry Boys i tak zabrzmiał monumentalnie, podobnie jak
pozostałe, wykonane tego wieczoru kompozycje. Zespół jak zawsze dawał na scenie
z siebie wszystko, jednakże mieć spore zastrzeżenia do ekipy technicznej, w
kwestii ustawień poziomu głośności. Koncertu nie dało się słuchać spod samej
sceny, gdzie odczuwalny był jedynie bas oraz uderzająca z całym impetem stopa
perkusyjna, zagłuszająca gitary i klawisze. Aby poczuć pełnię brzmienia i móc
cieszyć się selektywnością gitar i klawiszy należało wycofać się nieco do tyłu.
Tides From Nebula
Gdański występ trwający godzinę i składający się z jedenastu
kompozycji był jedynie przystawką i rozgrzewką przed rozpoczynającą się za
niespełna dwa tygodnie europejską trasą koncertową, podczas której zespół w
listopadzie wystąpi również w dziewięciu polskich miastach. Pozostaje czekać na
kolejne spotkania z zespołem i jak zawsze towarzyszącą im wspaniałą atmosferę.
Fani Tides From Nebula są wielką rodziną, którą łączy miłość do twórczości
zespołu. Muzycy mimo coraz większej rozpoznawalności wciąż odwdzięczają się za
wsparcie pozostając skromnymi ludźmi, chętnie zaprzyjaźniającymi się ze
słuchaczami i nieustannie dziękującymi im za przybycie na kolejne występy. W
dowód uznania gitarzyści kończą każdy koncert wykonaniem ostatniego utworu
pośród publiczności. To piękna tradycja, która mam nadzieję będzie trwała przez
długie lata.
Drugą edycję Smoke Over Dock uważam za udaną. Do zobaczenia
za rok!
Posłuchaj fragmentu: Spoiwo - YOS