Wraz z nadejściem długich chłodnych wieczorów powraca
nostalgia i nastrój na melancholijne albumy. Idealnie pasującymi na ten czas
utworami są kompozycje Matta Berningera oraz braci Dessner i Davendorf. „Sleep
Well Beast” - pod takim, nieco zagadkowym tytułem nakładem prestiżowej wytwórni
4AD ukazał się siódmy album The National. Amerykanie po czterech latach przerwy
od wydanego w 2013 roku „Trouble Will Find Me” powrócili w wielkim stylu i znów
zaczarowali słuchaczy klimatycznym, pełnym przepięknych melodii albumem.
Najnowsze dzieło piątki muzyków to refleksyjna opowieść o codzienności,
rodzinnym życiu i przemyśleniach dotyczących związku dwojga ludzi.
Minimalistyczna okładka przedstawia dom, a w nim widoczną przez okno rodzinę. Dwanaście
kompozycji utrzymanych jest w stylistyce znanej z poprzednich dokonań nowojorskiego
zespołu. Delikatne gitarowe indie rockowe pejzaże kontrastują tu z
elektronicznymi eksperymentami, przywołującymi na myśl twórczość Radiohead,
szczególnie z przełomowego albumu „Kid A” z początku dwudziestego pierwszego
wieku. Wpływy te słyszalne są przede wszystkim w tytułowej, wieńczącej dzieło
kompozycji oraz w „Guilty Party” i „I Still Destroy You”. Na albumie pojawiają
się również bardzo charakterystyczne dla zespołu odwołania do nowej fali lat
osiemdziesiątych, głównie w partiach perkusyjnych.
Pomimo licznych inspiracji muzyka The National jest jednak
tak specyficzna, że nie sposób pomylić jej z twórczością innych artystów.
Dzieje się tak przede wszystkim ze względu na nietuzinkowy głos wokalisty. Matt
Berninger potrafi w sposób nieprawdopodobnie szczery zaangażować słuchacza w
przekazywane przez siebie treści. Przypominający nieco Nicka Cave’a i Leonarda
Cohena jego głęboki baryton przepełniony jest smutkiem, nostalgią i rezygnacją,
lecz jednocześnie…nadzieją. Na nowym albumie wspierają go wspaniali goście tacy
jak zjawiskowa Lisa Hannigan oraz multiinstrumentalista i wokalista Bon Iver, Justin
Vernon.
Muzycznie na „Sleep Well Beast” dzieje się bardzo dużo. Prawie
godzinna, wypełniona po brzegi emocjami opowieść płynie nieco sennie, leniwie,
momentami rozbudzając słuchacza gitarową galopadą lub tanecznym rytmem. Każda z
dwunastu kompozycji mimo swojej prostoty, dopracowana jest w najdrobniejszych
szczegółach, dzięki czemu brzmi wyjątkowo. Podczas miksowania utworów zadbano o
to, by wyeksponować w odpowiednich momentach poszczególne elementy kluczowe - delikatne
pulsowanie basu, romantyczne dźwięki fortepianu, perkusyjną galopadę, gitarową
ścianę, hipnotyczną elektronikę czy też partie orkiestrowe (w nagraniach brała
udział Orkiestra Paryska). Wszystkie te drobiazgi tworzą misterną układankę
złożoną z przepięknych, snujących się ballad, elektronicznych eksperymentów,
gitarowej energii i popowej przebojowości.
Liryczna wieloznaczność tekstów Matta Berningera stwarza
możliwość swobodnej interpretacji słów. W przeciwieństwie do poprzednich
dokonań autor tym razem skupia się głównie nie na politycznych odniesieniach
(których jednak nie brakuje w „Empire Line” czy „The System Only Dreams In
Total Darkness”), lecz na intymności relacji międzyludzkich. Utwory pełne są
wspomnień z młodości, refleksji na temat postępowania („Walk It Back”), przemyśleń
o sprawach ostatecznych („Day I Die”), wzruszającej walki o uczucia („Born To
Beg”), intrygujących rozważań na temat związku („Nobody Else Will Be There”), rozczulających
marzeń („Dark Side Of The Gym”) oraz znaczenia życia rodzinnego i
odpowiedzialności za najbliższych („Sleep Well Beast”). Trudno jest tak
naprawdę wyróżnić poszczególne kompozycje, ponieważ na albumie od początku do
końca wszystko się zgadza.
Kim jest zatem tytułowa bestia? Odpowiedź Berningera jest
nieco zaskakująca. Z jednej strony to wg niego przytłaczająca nas codzienność,
od której próbujemy uciec np. w sen, z drugiej zaś jest to… przyszłość, z którą
będą musiały zmagać się kolejne pokolenia. Jest to więc w pewnym sensie czas - rzecz
abstrakcyjna.
Najnowszy album Amerykanów jest pełen przeciwieństw –
wzrusza i wyciska łzy nawet z najbardziej odpornych na muzyczne emocje
słuchaczy, jednocześnie pokrzepiając ich serca. To mroczna i melancholijna, a
momentami radosna opowieść o życiu i o nas samych, dzięki czemu może stać się
kołem ratunkowym na smutki i pomocą w zmaganiach z codziennością. To wreszcie płyta,
obok której nie da się przejść obojętnie i warto przysłuchać się jej zawartości
dogłębnie.
8/10
Posłuchaj fragmentu: The National - Guilty Party