Jeśli zastanawiacie się, czy warto wybrać się na koncert
legendy, która od wielu lat nie wydała nowego albumu, decyzję o zakupie
wejściówek przemyślcie kilkukrotnie. Może się bowiem okazać, że zostaniecie
oszukani i wasze oczekiwania nie zostaną spełnione…
Miałam wątpliwą przyjemność podziwiać na scenie nowe
wcielenie legendarnego zespołu The Sisters Of Mercy. Dotarły do mnie wieści o
tym, że z formą zespołu na scenie bywa różnie i spodziewałam się nieco gorszych
wykonań niż w latach świetności, jednak tego, co usłyszałam i zobaczyłam nie
wyobrażałam sobie nawet w najśmielszych snach (a w zasadzie koszmarach). Z
zespołu, który wydał trzy fantastyczne albumy i stał się jedną z wizytówek lat
osiemdziesiątych, nie pozostało już nic poza studyjnymi nagraniami, do których
warto czasem wrócić. O jakimkolwiek koncercie w przypadku czwartkowego występu
nie mogło być mowy…
Jak nazwać w takim razie to, co działo się tego wieczoru na scenie? Myślę, że odpowiednim określeniem będzie tutaj The Sisters Of Mercy DJ SET. Problem w tym, że w przypadku wydarzenia odegranego całkowicie z playbacku cena biletu była nieadekwatna do zaprezentowanej jakości. W życiu nie widziałam dyskoteki za…130 zł w przedsprzedaży i 150 zł w dniu koncertu.
Kilka minut przed godziną 21 scena klubu B90 rozbłysła
laserowymi światłami w barwach tęczy, które płynnie się zmieniały. Ciekawym
rozwiązaniem było wykorzystanie luster zamontowanych pod sufitem sceny, dzięki
czemu promienie z reflektorów odbijały się i tworzyły świetlne korytarze. Tyle
do powiedzenia mam na temat pozytywów tego występu, ponieważ po opuszczeniu
tajemniczej czarnej kurtyny poza lustrami w całej okazałości zaprezentował się…
automat perkusyjny oraz dj z dwoma komputerami, które jak się po chwili okazało
stanowiły główne źródło dźwięku. Na tle wypełniających przestrzeń klubu beatów
niemrawo wybrzmiewał wątpliwej jakości wokal Andrew Eldritcha, prawie
całkowicie zagłuszony przez wspomniane maszyny oraz bardzo kiepskie, banalnie
odgrywane partie gitar wykonywane przez dwóch muzyków-amatorów towarzyszących
wokaliście na scenie. Jakby tego było mało, wokal i gitary również były
wspomagane przez technologię, co zostało brutalnie ujawnione w momencie, gdy
sprzęt nagle przestał działać na kilka sekund. Dodam, że taka sytuacja miała
miejsce trzy razy.
Najciekawsze jest jednak to, że zespół wcale nie miał
zamiaru spełnić swojego zadania i zaprezentować publiczności najwyższej jakości
dźwiękowe doznania. Wokal, który na albumach zespołu brzmi naprawdę mrocznie,
podczas występu wybrzmiał wręcz komicznie, a utrzymane w grobowym nastroju
teksty utworów całkowicie straciły znaczenie. Eldritch nie starał się robić
czegokolwiek, by poprawić swoją słyszalność i zaangażować się w śpiewane przez
siebie teksty, a gitarzyści oszukiwali słuchaczy udając, że wydobywają ze
swoich instrumentów jakikolwiek rytm.
O usłyszeniu kompozycji, które w oryginalnych wersjach
trwają dłużej niż 3-4 minuty można było zapomnieć. Utwory zostały skrócone i połączone
ze sobą w formie… komputerowej playlisty. Zmiany kolejnych pozycji można było
usłyszeć jedynie przysłuchując się bardzo uważnie śpiewającej je publiczności,
która znała na pamięć wszystkie teksty. Można było jednak odnieść wrażenie, że
słuchacze bawili się jakby we własnym zakresie, bez udziału zespołu.
Wytrzymałam dokładnie godzinę i wyszłam z „koncertu”,
postanawiając spożytkować resztę wieczoru w inny sposób. Wydostając się ku
tyłowi sali zauważyłam, że o ile dudnienie przy scenie było głośne, o tyle w
tylnej części klubu praktycznie panowała cisza. Można było odnieść wrażenie, że
jedynie kawałek dalej coś brzęczy i buczy w rytm podobny do znanych z lat
osiemdziesiątych utworów.
Co ciekawe, wydarzenie okazało się frekwencyjnym sukcesem.
Sprzedano ponad 1400 biletów i klub B90 został prawie całkowicie wypełniony. W
związku z powyższym wpuszczanie widzów na teren klubu rozpoczęło się dużo
wcześniej niż zwykle. Zaostrzone zostały kwestie bezpieczeństwa, w wyniku czego
ochrona zadbała o dokładne sprawdzenie każdego z uczestników już przed wejściem
na teren ulicy Elektryków – strefy gastronomiczno-rekreacyjnej, przyległej do
klubu. Organizator spisał się zatem na medal i o jakimkolwiek zagrożeniu
bezpieczeństwa nie było mowy.
Nie mam pojęcia, który z koncertów będzie przeze mnie uznany
za najlepsze muzyczne wydarzenie roku, wszak jeszcze się on nie skończył, a
sezon jesienny dopiero startuje,
natomiast mam już pewność, który występ właśnie uzyskał zaszczytny tytuł
najgorszego, na którym kiedykolwiek byłam. Zespół The Sisters Of Mercy powinien
skrócić swoją nazwę do słowa Mercy i okazać litość swoim słuchaczom, którzy jak
tak dalej pójdzie całkowicie stracą szacunek do jego twórczości. W B90 pojawili
się tego wieczoru ludzie z całej Polski oraz z zagranicy. Czy oczekiwali czegoś
więcej niż dyskoteki tego nie wiem. Zauważyłam za to, że wielu widzów stało z
tyłu klubu oraz na dworze pijąc piwo, odpuszczając tym samym słuchanie. W
opisywanych latach osiemdziesiątych jeden z polskich muzyków, wokalista zespołu
Perfect napisał kiedyś tekst, w którym śpiewa, że „trzeba wiedzieć kiedy ze
sceny zejść niepokonanym”. Niestety nie każdy z muzyków, włącznie z samym
autorem słów wziął sobie te słowa do serca. Dla wielu „artystów” obecnie liczy
się tylko to, aby na koncie zgadzała się odpowiednia kwota.
Słowa uznania należą się natomiast zespołowi The Membranes.
Zdecydowanie warto było przyjść wcześniej, aby ich posłuchać. W przeciwieństwie
do występu Sióstr Miłosierdzia, to, co pokazali spokojnie można już nazwać
koncertem z prawdziwego zdarzenia. Muzycy z Wielkiej Brytanii zaprezentowali 45
minut energetycznego punkowego show, zagranego szczerze i z pasją. Wokalista i
basista o imieniu John miał bardzo dobry kontakt z publicznością i zaskarbił
sobie sympatię widzów wychwalaniem zaangażowania polskich fanów w stosunku do
artystów. Brzmieniowo zespół przypominał dokonania Sex Pistols i The Clash,
dodając jednak od siebie nieco melodyjności i zacięcia improwizacyjnego, które
było widoczne szczególnie u jednego z gitarzystów.
Po brawurowym występie John zszokował wszystkich obecnych
blisko sceny, schodząc do publiczności, aby przywitać się z nowo pozyskanymi
fanami i sprzedać kilka płyt zespołu. Zespół obiecał też na swoim facebookowym
profilu, że wróci do Polski w przyszłym roku. Mam nadzieję, że dotrzymają
słowa.
Posłuchaj fragmentu: The Sisters Of Mercy - Lucretia My Reflection