Na hasło "muzyka z Francji" wielu słuchaczy reaguje
z pobłażliwym uśmiechem, bardzo często kojarząc ją
z twórczością Edith Piaf i erą tzw. "piosenki francuskiej"
z początków ubiegłego stulecia. Tymczasem ten piękny kraj okazuje się być kopalnią alternatywnych brzmień, a nawet nowych gatunków muzycznych. Wraz z początkiem obecnego stulecia swoją działalność rozpoczął zespół Alcest, który stał się pionierem nowego gatunku muzycznego zwanego blackgaze, będącego połączeniem black metalu oraz shoegaze'u. To macierzysty projekt multiinstrumentalisty i kompozytora o pseudonimie Neige (Stéphane Paut), do którego w 2009 roku dołączył perkusista Winterhalter (Jean Deflandre). W ciągu siedemnastu lat działalności ukazało się pięć albumów studyjnych grupy, a ostatni światło dzienne ujrzał 30 września ubiegłego roku nakładem niemieckiej niezależnej wytwórni Prophecy Production.
z pobłażliwym uśmiechem, bardzo często kojarząc ją
z twórczością Edith Piaf i erą tzw. "piosenki francuskiej"
z początków ubiegłego stulecia. Tymczasem ten piękny kraj okazuje się być kopalnią alternatywnych brzmień, a nawet nowych gatunków muzycznych. Wraz z początkiem obecnego stulecia swoją działalność rozpoczął zespół Alcest, który stał się pionierem nowego gatunku muzycznego zwanego blackgaze, będącego połączeniem black metalu oraz shoegaze'u. To macierzysty projekt multiinstrumentalisty i kompozytora o pseudonimie Neige (Stéphane Paut), do którego w 2009 roku dołączył perkusista Winterhalter (Jean Deflandre). W ciągu siedemnastu lat działalności ukazało się pięć albumów studyjnych grupy, a ostatni światło dzienne ujrzał 30 września ubiegłego roku nakładem niemieckiej niezależnej wytwórni Prophecy Production.
"Kodama" jest następcą wydanego przed trzema laty
"Shelter", który dzięki znacznemu złagodzeniu dotychczasowego
brzmienia i dream-popowym wpływom otworzył muzykom drogę do międzynarodowej
kariery. Najnowsza, trwająca niespełna czterdzieści jeden minut, propozycja
Francuzów to dzieło kompletne i brzmiące bardzo nowatorsko, będące
ugruntowaniem ich wyjątkowego stylu, idealnie wyważone kompozycyjnie i
aranżacyjnie. Sześciu składających się na całość utworów słucha się świetnie -
zespół znalazł złoty środek na połączenie dawnego stylu
i nowych wpływów.
i nowych wpływów.
Najnowsze dzieło duetu zainspirowane zostało japońską kulturą
anime, a dokładnie filmem "Księżniczka Mononoke" wyreżyserowanym
przez Hayao Miyazaki, co można zauważyć już po przyjrzeniu się okładce
wydawnictwa. Tematyka na nim zawarta dotyczy zawiłości losu ludzkiego oraz walki
o przynależność do społeczności. Jest to album pełen muzycznych sprzeczności,
które kontrastują ze sobą, przepięknie ukazując metaforę życia na granicy dwóch
światów - zatłoczonego miasta i natury oraz niemożności znalezienia własnego
miejsca. To także obraz walki ludzkiej fizyczności i duchowości, który wyraża
się w połączeniu zwiewnych gitarowych melodii ze ścianami dźwięku.
Kompozycje tworzące "Kodamę", pomimo długiego
czasu trwania, nie męczą słuchacza. Wręcz przeciwnie, dzięki ich płynnemu
przechodzeniu w siebie, nie czuje się upływu czasu. Tej płyty słucha się jednym
tchem, chłonąc otaczające dźwięki, krok po kroku odkrywając przekaz z nich
płynący
i zatapiając się w mrocznym, transowym klimacie. Słyszymy tu charakterystyczne dla post rocka narastanie i budowanie napięcia, które zwiastuje burzę, jak również zwiewne gitarowe riffy przynoszące nadchodzący po burzy spokój.
i zatapiając się w mrocznym, transowym klimacie. Słyszymy tu charakterystyczne dla post rocka narastanie i budowanie napięcia, które zwiastuje burzę, jak również zwiewne gitarowe riffy przynoszące nadchodzący po burzy spokój.
Album jest spójny i trudno wskazać wyróżniające się na nim
utwory. Opowieść rozpoczyna się kompozycją tytułową, trwającą niespełna
dziesięć minut. Udziela się w niej gościnnie Katherine Shepard, która swoją
wokalizą wspiera Neige, malując pastelowy pejzaż na tle gitarowej ściany
dźwięku, nadającej całości tempo wraz z galopującą perkusją. Utwór w
początkowej fazie wybucha energią, by chwilę później zwolnić i po krótkim
odpoczynku uderzyć ze zdwojoną siłą. Podobnie dzieje się w kolejnej,
zaśpiewanej przez Neige po francusku kompozycji "Eclosion", gdzie
melancholijna, zwiewna gitarowa melodia przeplata się z potężną galopadą oraz
charakterystycznym dla pierwszych dokonań Alcest black metalowym, rozdzierającym
do szpiku kości krzykiem. Gniew miesza się tu ze spokojem, nostalgia z
radością. Zwieńczeniem dziewięciominutowej emocjonalnej walki jest delikatna
gitarowa sekwencja. To fragment płyty, który najlepiej sprawdza się podczas
występów na żywo. W trzecim "Je
Suis D'Ailleurs" oraz następującym po nim "Oiseaux De Proie" również
słyszymy potężną dawkę gitar i uderzającą z całym impetem perkusję, na tle których
wyróżnia się natchniony śpiew wokalisty, stopniowo przechodzący w krzyk.
Pomimo opisanych dźwiękowych kontrastów ciężar albumu jest
idealnie zbilansowany.
W momentach, gdy przysłowiowego hałasu mogłoby być już zbyt dużo następuje wyciszenie. Przykładem lżejszej kompozycji jest piąty "Untouched", oparty na płynnym malowaniu gitarami, których intensywność stopniowo narasta, nie przekraczając jednak określonej granicy. Zakończenie albumu to natomiast bardzo sprytny dźwiękowy zabieg - shoegaze'owe motywy zostały zbudowane poprzez zapętlenie riffu słyszanego już na albumie, jednak zagranego od tyłu. Brzmienie to jest jakby hołdem złożonym zespołowi My Bloody Valentine. Czterominutowa kompozycja ostatecznie zamyka album, a historia na nim opowiedziana zatacza muzyczne koło.
W momentach, gdy przysłowiowego hałasu mogłoby być już zbyt dużo następuje wyciszenie. Przykładem lżejszej kompozycji jest piąty "Untouched", oparty na płynnym malowaniu gitarami, których intensywność stopniowo narasta, nie przekraczając jednak określonej granicy. Zakończenie albumu to natomiast bardzo sprytny dźwiękowy zabieg - shoegaze'owe motywy zostały zbudowane poprzez zapętlenie riffu słyszanego już na albumie, jednak zagranego od tyłu. Brzmienie to jest jakby hołdem złożonym zespołowi My Bloody Valentine. Czterominutowa kompozycja ostatecznie zamyka album, a historia na nim opowiedziana zatacza muzyczne koło.
Miałam okazję podziwiać zespół podczas występu w gdańskim
B90, 28 listopada 2016 roku, podczas wspólnej trasy z japońskim zespołem Mono.
Zaprezentowali wtedy przekrojowy materiał, jednak to kompozycje z ostatniej
płyty przesądziły o sile i mocy koncertu. Dwuosobowy skład, specjalnie na tę
okazję został poszerzony o muzyków towarzyszących, dzięki którym możliwe było
wierne odwzorowanie skomplikowanych brzmieniowo utworów. Niebawem zespół powróci
do Polski na trzy dni, aby otworzyć listopadowe występy Anathemy w Warszawie,
Gdańsku oraz Poznaniu. Warto pojawić się na tych koncertach wcześniej, by w
pełni poczuć moc płynącą z muzyki Alcest i na własne uszy przekonać się, że po
ponad roku od premiery ostatniego albumu nie stracił on nic ze swojej
oryginalności.