Pełne emocji oczekiwanie,
entuzjastyczne przyjęcie i atmosfera prawdziwego święta to nieodłączne elementy
każdej wizyty Anathemy w naszym kraju. Polscy fani zajmują w sercach brytyjskich
muzyków miejsce szczególne, gdyż to właśnie oni jako pierwsi zagraniczni
słuchacze docenili i pokochali ich twórczość. Zespół odwdzięcza się za
wieloletnie wsparcie, przyjeżdżając do Polski regularnie.
Trzy listopadowe koncerty w
Warszawie, Gdańsku i Poznaniu stały się okazją do promocji ostatniej płyty Brytyjczyków,
"The Optimist", będącej liryczną kontynuacją wydanego przed
szesnastoma laty
"A Fine Day To Exit". To poruszająca opowieść o ciągłej walce na granicy światła i mroku, której filmowy scenariusz zamknięty został w jedenastu przepięknych kompozycjach, tworzących niezwykle spójną i precyzyjną muzyczną układankę misternie splecionych elektronicznych mrocznych pejzaży i gitarowych uniesień. Bohaterem obu płyt jest ten sam człowiek, który zagubiony w czasoprzestrzeni odnajduje się po szesnastu latach w nowej rzeczywistości. Tegoroczny album został opatrzony klimatyczną, minimalistyczną okładką autorstwa Travisa Smitha, znanego przede wszystkim ze współpracy z Riverside.
"A Fine Day To Exit". To poruszająca opowieść o ciągłej walce na granicy światła i mroku, której filmowy scenariusz zamknięty został w jedenastu przepięknych kompozycjach, tworzących niezwykle spójną i precyzyjną muzyczną układankę misternie splecionych elektronicznych mrocznych pejzaży i gitarowych uniesień. Bohaterem obu płyt jest ten sam człowiek, który zagubiony w czasoprzestrzeni odnajduje się po szesnastu latach w nowej rzeczywistości. Tegoroczny album został opatrzony klimatyczną, minimalistyczną okładką autorstwa Travisa Smitha, znanego przede wszystkim ze współpracy z Riverside.
Anathema to zespół jedyny w swoim rodzaju, zawsze dbający o najwyższą jakość swojej twórczości. Ich muzyka to ogień i woda, niesamowita siła i emocjonalność, obok których nie można przejść obojętnie. Pomimo wielu stylistycznych zmian, niezależnie od obranego artystycznego kierunku brzmi ona oryginalnie. Najnowszy album to ewolucja w stronę post rocka, transowej elektroniki i… jazzu, wciąż jednak nie pozbawiona bardzo charakterystycznych brzmień dla Liverpoolczyków.
Polskie koncerty były jednymi z
ostatnich przystanków na pięćdziesięciokoncertowej trasie, co mimo
zmęczenia zespołu nie miało żadnego wpływu na jakość i długość występów. Ponad
dwuipółgodzinne spotkania z muzyką braci Cavanagh oraz ich przyjaciół
wypełnione były przekrojowym materiałem, obejmującym prawie dwadzieścia lat
działalności, który usatysfakcjonował nawet najbardziej wymagających fanów
Brytyjczyków, gustujących zarówno w ocierających się o metal początkach, jak
również w progresywnych pejzażach, kipiących od uniesień, ukochanych przez
fanów fragmentach "Weather Systems" oraz "We're Here Because
We're Here" i nieco bardziej eksperymentalnych formach, takich jak
elektroniczny, przesterowany "Closer", post rockowy
"Springfield" czy też oparty na perkusyjnym fundamencie i fenomenalnym
budowaniu napięcia "Distant Satellites".
Nagłośnienie, w szczególności w
gdańskim Starym Maneżu, pozwalało przeżywać nieprawdopodobne emocje towarzyszące
scenicznym wykonaniom w sposób pełny. Słyszalne były wszelkie instrumentalne
detale, począwszy od porywających gitarowych solówek, przez mięsiste brzmienie
basu, perkusyjne galopady aż po klawiszowe malowanie dźwiękami. Fenomenalnie
współbrzmiące głosy Vincenta i Lee wspomagane miękkim wokalem Daniela pozwalały
przenieść się słuchaczom w odległe rejony wyobraźni, gdzie mrok mieszał się z
jasnością, melancholia z radością, gniew z wyciszeniem, balladowość z rockową
energią, jawa ze snem. Niezwykle melodyjne kompozycje, podkreślone
charakterystycznym dla zespołu narastaniem intensywności były pretekstem do
stworzenia atmosfery wzajemnej interakcji fanów i muzyków. Przez cały występ
nie ustawały entuzjastyczne owacje, tańce, oklaski i chóralne śpiewy, a tłumnie
zgromadzeni pod sceną odbiorcy chętnie reagowali na zachęty do wspólnej zabawy.
Muzycy wychwalali publiczność pod niebiosa, dziękowali organizatorom i fanom za
możliwość tak częstych przyjazdów do Polski, przekomarzali się i żartowali, a
na zakończenie bardzo długiego, prawie półgodzinnego bisu uraczyli najbardziej
wytrwałych szczęśliwców w pierwszych rzędach koncertowymi setlistami, wodą
oraz… przepysznymi truskawkami. Schodzili ze sceny, kłaniając się w pas
zgromadzonym, przy dźwiękach klasyka "What a Wonderful World" Louisa
Armstronga, który zaaranżowany został z wykorzystaniem rewelacyjnego podkładu z
"No Surprises" Radiohead.
Z najnowszego wydawnictwa podczas
występów wybrzmiało w sumie sześć z jedenastu kompozycji. Muzycy pojawili się
na deskach klubów przy dźwiękach rozpoczynającego album utworu ze współrzędnymi
w tytule "32.63N 117.14W", który płynnie połączył się z instrumentalnym,
opartym na klawiszowym motywie "San Francisco". W setlistę wpleciono
również rozpędzające się jak przyspieszający samochód "Can't Let Go",
tytułowy "The Optimist", wspomniany już powyżej post rockowy
"Springfield" oraz zwiewny, zjawiskowo zaśpiewany przez Lee
"Endless Ways". "A Fine Day To Exit" reprezentowały
natomiast cztery fragmenty. Biorąc pod uwagę fakt, że oba albumy tworzą
fabularną całość, ciekawym i logicznym pomysłem mogłoby okazać się
zaprezentowanie koncertu złożonego tylko z kompozycji z nich pochodzących.
Dodało by to występowi spójności i jeszcze bardziej nieprawdopodobnego klimatu.
Z drugiej jednak strony znaczna część słuchaczy byłaby niepocieszona brakiem
takich klasyków, jak choćby euforyczny, perfekcyjnie skomponowany "Untouchable",
brawurowo wykonany, oparty na gitarowo-perkusyjnej ścianie dźwięku "Thin
Air", czy też transowy, przypominający kosmiczny lot "Closer".
Występowi Anathemy towarzyszyły
przepiękne, dynamiczne wizualizacje, które podkreślały przekaz utworów. Należy
również wspomnieć o bardzo dobrej organizacji trzech muzycznych wieczorów.
W każdym z klubów zadbano o najwyższe standardy bezpieczeństwa, a z uwagi na bardzo wysoką sprzedaż biletów rozpoczęto wpuszczanie słuchaczy do sal odpowiednio na półtorej - dwie godziny przed rozpoczęciem koncertów. Szkoda jedynie, że część publiczności nie podzielała troski organizatorów o dobro słuchaczy, co wyraźnie było odczuwalne na wyprzedanym warszawskim występie, gdzie rozentuzjazmowani fani okazali brak kultury, wyrywając sobie wzajemnie fragmenty wolnej przestrzeni przy barierkach, by być jak najbliżej artystów, nie zważając na potworny ścisk
i poczucie wzajemnego komfortu. Co więcej, niektórzy nie potrafili uszanować współsłuchających, rozmawiając w trakcie utworów oraz nadmiernie dokumentując występ przy pomocy wszechobecnych telefonów komórkowych. Zwrócił na to uwagę sam zespół prosząc, by nie nagrywać filmów oraz robić zdjęcia dyskretnie i nie nadużywać technologii.
W każdym z klubów zadbano o najwyższe standardy bezpieczeństwa, a z uwagi na bardzo wysoką sprzedaż biletów rozpoczęto wpuszczanie słuchaczy do sal odpowiednio na półtorej - dwie godziny przed rozpoczęciem koncertów. Szkoda jedynie, że część publiczności nie podzielała troski organizatorów o dobro słuchaczy, co wyraźnie było odczuwalne na wyprzedanym warszawskim występie, gdzie rozentuzjazmowani fani okazali brak kultury, wyrywając sobie wzajemnie fragmenty wolnej przestrzeni przy barierkach, by być jak najbliżej artystów, nie zważając na potworny ścisk
i poczucie wzajemnego komfortu. Co więcej, niektórzy nie potrafili uszanować współsłuchających, rozmawiając w trakcie utworów oraz nadmiernie dokumentując występ przy pomocy wszechobecnych telefonów komórkowych. Zwrócił na to uwagę sam zespół prosząc, by nie nagrywać filmów oraz robić zdjęcia dyskretnie i nie nadużywać technologii.
Na specjalne zaproszenie Anathemy
godzinny suport zagrał zespół Alcest, który w ubiegłym roku pochwalił się
doskonałym piątym albumem "Kodama". Francuzi zaprezentowali doskonale
skomponowany, przekrojowy set, pozwalający zapoznać się z ich twórczością w
pigułce. Publiczność zgotowała im bardzo ciepłe i serdeczne przyjęcie,
entuzjastycznie reagując na shoegaze'owo - post metalowe ściany dźwięku oraz post
rockowe pejzaże. Duet Neige i Winterhaltera w wersji koncertowej rozrasta się
do kwartetu, zyskując tym samym dodatkową moc. Muzycy na scenie dali z siebie
wszystko, odwdzięczając się zasłuchanym fanom wspaniałymi wersjami najbardziej
wyczekiwanych utworów takich jak energetyczny "Autre temps",
zjawiskowa "Kodama", black-metalowe "Oiseaux de proie",
melodyjny "Eclosion" oraz melancholijny "Délivrance".
Był to solidny, równy występ, który mógłby trwać zdecydowanie dłużej.
Po kilkugodzinnych muzycznych
emocjach, których dostarczyły oba zespoły, członków Alcestu można było spotkać
przy stanowiskach z gadżetami, gdzie chętnie rozmawiali z fanami, podpisywali
koszulki i płyty oraz pozowali do zdjęć. Obiecali również odwiedzić nasz kraj przy
okazji kolejnej trasy koncertowej. Podobną deklarację ze sceny złożyli również
muzycy Anathemy. Pozostaje mieć nadzieję, że zarówno Brytyjczycy jak i Francuzi
dotrzymają słowa.
posłuchaj fragmentu: Anathema - Springfield