Czy ktoś pamięta "Must Be
The Music"? Prawdopodobnie niewielu z Was ogląda tego typu programy, ze względu
na sposób prowadzenia oraz często wątpliwą jakość występów. Jak to jednak wielokrotnie
bywa, pośród masy nijakich, podobnych do siebie wykonań zdarzają się te, które
zapadają w pamięć na długo. Podczas czwartej edycji tego emitowanego w Polsacie
show zdecydowanie wyróżnił się łódzki zespół Tune.
Po ponad pięciu latach od pamiętnych
telewizyjnych występów i wielu burzliwych przejściach zespół jest już w
zupełnie innym miejscu. Krótko po wielkim
sukcesie debiutanckiego albumu "Lucid Moments" kariera Tune znacznie
zwolniła. Z zespołu odszedł akordeonista, a drugi album "Identity" wydano
w niezależnej, niemieckiej wytwórni, przez co został w mediach praktycznie
pominięty. Bardzo zresztą niesłusznie, ponieważ jest to doskonały koncept album
o poszukiwaniu własnej tożsamości w erze wszechobecnych korporacji i roli
jednostki pośród tłumu.
Najnowsze dzieło łodzian ukaże
się 1 grudnia nakładem Mystic Production. "III" to stylistyczny zwrot
w kierunku większej prostoty i przebojowości, będący połączeniem alternatywnego
rocka, popu i tanecznej elektroniki. Album ma zaledwie trzydzieści minut i do
końca nie wiadomo, czy jest to celowy zabieg, czy może jednak długość ta jest
wynikiem braku większej liczby pomysłów. Prawdopodobnie nikt nie miałby w tej
sprawie zastrzeżeń, gdyby wydawnictwo ukazało się jako EPka i zapowiedź
kolejnej płyty w niedalekiej przyszłości.
W porównaniu z poprzednimi wydawnictwami,
poza wspomnianą już nieobecnością akordeonisty, wyraźnie słyszalny jest także brak
klawiszowych pejzaży. Jest za to dużo energetycznych riffów, bardzo dobrych
solówek, mięsisty bas, trochę elektroniki i całkiem niezłe partie perkusji. "III" jest kontynuacją muzycznego kierunku
obranego w utworze "Trendy Girl" z poprzedniej płyty, który charakteryzował
się doskonałym gitarowym motywem, bujającą partią basu i popową przebojowością.
Posiadał on również przewrotny tekst, czego na nowym albumie Tune jest niestety
jak na lekarstwo. Nie ma tu opowieści tworzącej całość, a jedynie osiem oderwanych
od siebie kompozycji, po wysłuchaniu których czuje się niedosyt i wielkie
zdziwienie, że nie zostało nagrane nic więcej. Tematem przewodnim albumu stały się
modne panie z wspomnianego utworu, będące obiektami westchnień, na temat
których jeszcze niedawno Krupski ironizował.
Najjaśniejszym punktem nowego
wydawnictwa jest utwór je rozpoczynający. To właśnie w "Monster" najbardziej
słyszalny jest wciąż niewykorzystany, ogromny twórczy potencjał zespołu. Tajemniczy
gitarowy riff wprowadza słuchacza w trans, zachęcając do przerwania innych
czynności i zatrzymania się. Chwilę później na tle delikatnych uderzeń perkusji
wyłania się pełen pasji wokal Kuby, po czym kompozycja wybucha gitarową energią.
Uwagę skupia również zainspirowany dokonaniami Archive zapętlony, mroczny elektroniczny
fragment z powtarzanym jak mantra "insanity". Jest to jedyna kompozycja
na albumie, która nie pozwala o sobie zapomnieć.
Kolejne utwory przynoszą więcej
elektronicznych eksperymentów, jednakże skierowanych nie w stronę transu i
zainteresowania odbiorcy, który poszukuje inspirujących brzmień, lecz przebojowości
skierowanej do szerszej publiczności. Każdy z nich wyposażony został w całkiem
zgrabne zwrotki i bardzo nośne, bujające refreny, które mimowolnie nuci się po
przesłuchaniu. Tytuły są krótkie, tak samo jak kompozycje, które poza pierwszą i
drugą na płycie nie przekraczają magicznej granicy czterech minut, pozwalającej
na zaistnienie na radiowej antenie. Nasuwa się pytanie, czy to przypadkiem nie
jest próba przebicia się do świadomości większej liczby słuchaczy.
Do promocji wydawnictwa wybrano szósty
"Sky High", który z pewnością fantastycznie sprawdzi się w wersji koncertowej
i pozwoli zgromadzonej publiczności oddać się szaleńczym tańcom. Rozpoczyna się
on bardzo łatwo wpadającą w ucho partią basu, która w dalszej części zostaje skontrastowana
z równie przebojowym gitarowym riffem, przypominającym dokonania Red Hot Chili
Peppers, a także naprawdę fajną solówką. To dobry utwór, w którym nie
przekombinowano z popowymi dodatkami, czego nie można niestety powiedzieć o
kompozycji "Cocaine", która nie dość, że w banalny sposób opowiada o
uczuciach, to dodatkowo zawiera kiczowatą elektroniczno-hiphopową wstawkę,
kojarzącą się z plastikowymi przebojami z początku dwudziestego pierwszego
wieku.
Melancholia i mrok powracają na
moment w utworze ósmym, który sprawia wrażenie niedokończonego, dając nadzieję
na to, że niebawem usłyszymy więcej ciekawych nowych utworów w wykonaniu Tune i
"trójka" jest tylko przystankiem na drodze ewolucji w kierunku niepowtarzalnego
stylu. Przecież z technicznego punktu widzenia utwory zostały wykonane jak
należy - Adam Hajzer jest nadal jednym z najciekawszych polskich gitarzystów
młodego pokolenia, a Kuba Krupski nie stracił swojego wyjątkowego głosu i wciąż
potrafi go świetnie wykorzystać.
Gdy weźmie się pod uwagę ten
aspekt, można uświadomić sobie, że progresywność polega na poszukiwaniu nowych
dźwięków i chęci rozwoju. Nie każdy eksperyment kończy się sukcesem, co nie
znaczy, że należy odpuścić. Czy zespół obrał słuszny kierunek okaże się dopiero
za jakiś czas, gdy utwory zostaną skonfrontowane z koncertową publicznością i
gdy usłyszymy następny album zespołu. Mam nadzieję, że nastąpi to niedługo i
nie przyjdzie nam czekać na kolejne wydawnictwo kolejnych trzech lat.
6/10
Posłuchaj fragmentu: Tune - Sky High