Końcówka grudnia to co roku czas przeróżnych
podsumowań, również muzycznych. Branżowe pisma i portale prześcigają się w
rankingach, usiłując wytypować dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt albo jeszcze
inną liczbą najciekawszych, najmniej ciekawych, najlepszych, najważniejszych
lub po prostu ulubionych płyt. Nie jest to zadanie łatwe, chociażby ze względu
na to, że osobiste preferencje nierzadko zależą od konkretnego dnia czy
nastroju i zwyczajnie nie da się tego zadania wykonać obiektywnie. Przez kilka
ostatnich lat próbowałam poradzić sobie na różne sposoby z muzycznym
podsumowaniem, dzieląc albumy na polskie i zagraniczne, wyszczególniając
single, EPki, dodając do tego ważne wydarzenia… Za każdym razem pojawiał się
olbrzymi problem z przydzieleniem miejsc.
Tym razem postanowiłam podejść do
tematu inaczej. Koniec z miejscami, pozycjami, konkretną liczbą płyt. Ułożyłam
osobisty muzyczny alfabet 2017, w którym pod każdą literą znajdzie się taka
ilość płyt, która swoją zawartością zwróciła w tym roku moją uwagę i zapadła w
pamięć. Nie ma tu granic gatunkowych, kluczem jest jedynie mój gust muzyczny
oraz towarzyszące słuchaniu emocje.
Każde z wydawnictw opatrzone zostało
krótkim bądź troszkę dłuższym opisem, w zależności od tego, czy zdołałam
wcześniej napisać jego recenzję. Litery przyporządkowałam do nazwisk i nazw
zespołów z jednym małym wyjątkiem. W zestawieniu postanowiłam nie umieszczać
płyt koncertowych, które nie zawierają premierowego materiału.
Alfabet zostanie zaprezentowany w
pięciu częściach po cztery lub pięć liter. Serdecznie zapraszam do lektury.