Jeśli jesteś wymagającym
słuchaczem i poszukujesz nietuzinkowych muzycznych doznań, wybierz się na Dni
Muzyki Nowej, odbywające się na początku roku w gdańskim Klubie Żak. Tegoroczna,
ósma edycja festiwalu zorganizowana została pod hasłem "usłysz inne
oblicze muzyki", w pełni oddającym ideę wydarzenia. Od osiemnastego do
dwudziestego pierwszego stycznia miało miejsce osiem koncertów, których uczestnicy
m.in. podziwiali brzmienie niesamowitego instrumentu wykonanego z kaset
magnetofonowych oraz wysłuchali nietypowych zastosowań gitary elektrycznej, a
także interpretacji muzyki średniowiecznej i współczesnych aranżacji twórczości
niemieckiej legendy krautrocka. Miałam przyjemność wziąć udział w czwartym,
ostatnim festiwalowym dniu, podczas którego na scenie zaprezentowało się
polskie trio Bastarda oraz niemiecki zespół Zeitkratzer - współczesna, dziesięcioosobowa
mini orkiestra, która w ciągu dwudziestu lat działalności wydała prawie
czterdzieści albumów.
W niedzielny wieczór, kilka minut
po godzinie dwudziestej, na deskach klubu pojawili się trzej muzycy Bastardy. Klarnecista
Paweł Szamburski, wiolonczelista Tomasz Pokrzywiński oraz Michał Górczyński
grający na klarnecie kontrabasowym zaprezentowali materiał z wydanego w październiku
ubiegłego roku albumu "Promitat eterno", zawierającego siedem piętnastowiecznych kompozycji autorstwa
Piotra Wilhelmiego, zwanego również Piotrem z Grudziądza. Lider zespołu z
wielką pasją opowiadał zgromadzonej publiczności o średniowiecznym twórcy
utworów religijnych i świeckich, którego nazwisko bardzo długo nie było znane
muzykologom - zostało zidentyfikowane dopiero w 1975 roku.
Sześćsetletnie kompozycje w interpretacji polskiego tria zabrzmiały niezwykle współcześnie i intrygująco. Delikatne, subtelne partie klarnetu doskonale łączyły się z przepełnionymi melancholią dźwiękami wiolonczeli oraz głębokim, mrocznym brzmieniem klarnetu kontrabasowego. Już sama możliwość podziwiania tego instrumentu na scenie dla wielu melomanów była wyjątkowym przeżyciem. Wspaniałe umiejętności techniczne wszystkich członków zespołu pozwoliło na muzyczne doznania chwytające za serce i poruszające najgłębsze zakamarki duszy. Zgromadzona w sali publiczność z pełnym skupieniem i zaangażowaniem wysłuchała nostalgicznych opowieści o dawnych czasach, które momentami snuły się nieco sennie, wspaniale relaksując, innym razem zaś eksplodowały emocjonalną energią i mocą, którą z powodzeniem można porównać do tej generowanej przez gitarę elektryczną i basową, wzbogaconą dodatkowo szczyptą folku i orientu oraz dźwiękowymi eksperymentami. Nowoczesne aranżacje średniowiecznych melodii w siedmiu kompozycjach złożyły się na jedną z najbardziej oryginalnych polskich płyt ubiegłego roku.
Wzruszona i wyciszona po
pierwszym występie publiczność w drugiej części wieczoru otrzymała porcję
jeszcze bardziej zaskakujących wrażeń. Zeitkratzer to współczesna mini
orkiestra, słynąca z reinterpretacji twórczości artystów specjalizujących się w
przeróżnych gatunkach, począwszy od muzyki eksperymentalnej, przez noise,
electro, aż po pop i folk. Dziesięcioosobowy zespół zasłynął m.in. doskonałym
wykonaniem "Metal Machine Music" Lou Reeda i ciekawymi aranżacjami
niemieckiej muzyki ludowej. Okazją do odwiedzin w Gdańsku stała się natomiast
inna płyta, na której muzycy sięgnęli po materiał z dwóch pierwszych albumów
zespołu Kraftwerk, do których autorzy kompozycji przyznają się bardzo
niechętnie.
Występ Niemców był połączeniem porywających
improwizacji, tanecznej energii oraz dźwiękowych eksperymentów przeplatanych zwiewnymi,
popowymi melodiami. Struktury orkiestrowych aranżacji utworów, pomimo
zachowanej prostoty oryginału, zostały utkane bardzo precyzyjnie. Doskonałe
nagłośnienie Sali Suwnicowej, o czym wspominałam już przy okazji koncertu
Brytyjczyków z Hidden Orchestra, pozwoliło
na odczuwanie wielowarstwowości i ogromnego potencjału kompozycji łączących
brzmienie fletu, klarnetu, rogu, puzonu, fortepianu, gitary, skrzypiec,
wiolonczeli, kontrabasu oraz perkusji.
Powściągliwi w stosunku do
słuchaczy muzycy skupili się przede wszystkim na dokładnym odegraniu swoich
partii, ograniczając słowny kontakt z publicznością do absolutnego minimum. Nie
przeszkodziło to jednak w odbiorze koncertu, podczas którego z każdą kolejną
minutą członkowie Zeitkratzer zaskakiwali coraz bardziej nietypowymi dźwiękami
i szczerą radością wspólnego improwizowania. Tajemnicze, mroczne fortepianowe
pasaże doskonale współgrały z głębokim brzmieniem rogu, kontrabasu i puzonu,
jednocześnie kontrastując z baśniowymi dźwiękami fletu i leniwie snującymi się filmowymi
melodiami wiolonczeli, gitary i skrzypiec, wprowadzającymi w psychodeliczny
trans.
Doskonałymi umiejętnościami
technicznymi wykazał się perkusista, którego galopady i muzyczne szaleństwa
budowały nastrój niepokoju i dodawały mocy kompozycjom. Energiczne uderzenia w
ogromny kocioł i majestatyczne talerze oraz nietypowe wykorzystanie różnych
instrumentów rytmicznych robiły ogromne wrażenie. Praktycznie wszyscy
członkowie zespołu improwizowali, lecz poza perkusistą największą uwagę
zwracała wiolonczelistka, często używająca swojego instrumentu jak gitary
akustycznej. Muzycy nieustannie intrygowali zwariowanymi pomysłami, imitując na
swoich instrumentach śpiew ptaków, przyprawiające o zawrót głowy trzaski i
szepty oraz mrożące krew w żyłach dźwięki syreny alarmowej, udowadniając, że
ich twórczość to ciągłe odkrywanie nowych brzmień i przekraczanie gatunkowych
granic.
Oba występy niedzielnego wieczoru
pozostawiły po sobie paletę emocjonalnych wspomnień, które pozostaną w sercu na
długo. Z pozoru niedające się połączyć w całość elementy, tj. dźwiękowe
improwizacje, niezwykły klimat, powrót do muzycznych korzeni i przystępność,
dzięki godnym najwyższego szacunku umiejętnościom muzyków obu zespołów i bardzo
trafnie dobranej koncertowej sali, stworzyły spójną, zachwycającą opowieść o
minionych czasach, nawiązującą jednocześnie do współczesności. Z
niecierpliwością czekam już na kolejną edycję festiwalu, by wyruszyć z
artystami w kolejną fascynującą muzyczną podróż.