Chwytliwa, humorystyczna nazwa, będąca łamańcem językowym, własna wytwórnia, naturalna lekkość tworzenia, lawina niesamowitych pomysłów i charakterystyczne brzmienie – w tych kilku wyrażeniach można streścić najistotniejsze wyznaczniki muzyki King Gizzard And The Lizard Wizard. Australijski zespół miniony rok może uznać za niezwykle udany – siedmioro muzyków zrealizowało cel, który postawili sobie pod koniec 2016 roku – w trzysta sześćdziesiąt pięć dni nagrali pięć płyt, tym samym osiągając imponujący wynik trzynastu wydanych albumów studyjnych w ciągu siedmiu lat działalności.
Jednak to nie ilość jest tu najistotniejsza.
Dzięki temu, że muzycy są przyjaciółmi i znają się od czasów szkolnych, rozumieją
się bez słów i są w stanie doskonale wykorzystywać swoje nieograniczone pokłady
kreatywności w komponowaniu utworów, nadając im niepowtarzalny charakter i
utrzymując wysoką jakość. Muzyka towarzyszyła im od zawsze – po szkole
spotykali się, by wspólnie jammować i improwizować. Zespół został założony
przypadkiem, gdy jeden z przyjaciół zapytał chłopaków, czy nie chcieliby zagrać
koncertu, a nazwa została wymyślona "na ostatnią minutę" tuż przed
występem, stając się kombinacją dwóch pomysłów – wykorzystania pseudonimu Jima
Morrisona (Lizard King) oraz luźnego wyrażenia „Gizzard Gizzard”.
Skład King Gizzard And The Lizard
Wizard do dnia dzisiejszego pozostaje niezmienny. Na czele grupy stoi Stu
Mackenzie, multiinstrumentalista i mózg zespołu, obdarzony bardzo
charakterystycznym, przyjemnym głosem. Wokalnie wspierają go jeszcze trzej
koledzy, również grający na więcej niż jednym instrumencie. Podstawą brzmienia
jest obecność dwóch perkusistów, trzech gitarzystów, dwóch klawiszowców,
wirtuoza harmonijki ustnej, fletu oraz basisty. Tym, co wyróżnia muzyków na tle
innych artystów jest niezwykła lekkość komponowania i improwizowania. Każda
kolejna płyta to nowy brzmieniowy eksperyment i poszerzanie muzycznych
horyzontów, nierzadko trochę z przymrużeniem oka. Dla przykładu podam, że na
"Quarters!" z 2015 roku wszystkie utwory miały dokładnie tę samą
długość, a "Nonagon Infinity" z 2016 została oparta na motywie
nieskończoności - dziewięć kompozycji nie ma początku, ani zakończenia i zamyka
się w muzycznej "pętli".
Twórczość Australijczyków oparta
jest przede wszystkim na połączeniu tradycji z nowoczesnymi rozwiązaniami oraz transowym
klimacie z dużą dozą dobrego humoru i czystej radości grania. Psychodeliczny
rock łączy się tu z progresywnością, metalem, elementami jazzu, bluesa, popu i praktycznie
każdego innego gatunku, który można sobie wymarzyć. Singlom promującym albumy
towarzyszą żartobliwe, zwariowane teledyski, nad którymi czuwa stały
współpracownik zespołu, doskonały grafik i projektant, Jason Galea. Jest on
również autorem większości okładek.
Stu Mackenzie, wyjaśniając w listopadzie
2017 roku powód planów wydawniczych na wspomniane pięć albumów wyjaśnił, że po szalonym
i pracochłonnym procesie nagrywania "Nonagon Infinity" oraz
intensywnej trasie koncertowej w 2016 roku w głowach muzyków narodziło się
mnóstwo szkiców nowych kompozycji, nie mających wspólnego mianownika, które
postanowili pozostawić na jakiś czas, a później podzielić na pięć albumów. Byli
tak wykończeni procesem twórczym, że zdecydowali się od siebie odpocząć i
wrócić do studia ze świeżą energią.
Flying Microtonal Banana
Pierwsze zeszłoroczne dzieło zostało nagrane w prywatnym studiu muzyków i ukazało się dwudziestego czwartego lutego. Już na wstępie słuchacze zostali zaskoczeni nietypowym brzmieniem, nawiązującym do kultury Bliskiego Wschodu. Wszystkie kompozycje zostały nagrane w skali mikrotonowej. W tym celu zespół zamówił specjalnie zaprojektowane instrumenty. Tytułowym "latającym mikrotonowym bananem" jest żółta, turecka siedmiostrunowa gitara Mackenziego, zwana w zależności od miejsca pochodzenia baglamą, sitarem, czy sazem, której kształt dzięki specyficznemu wygięciu przypomina smaczny owoc południowy.
Album poza bliskowschodnimi
motywami wypełniają wszechobecne transowe zapętlenia, czego doskonałym przykładem
jest utwór otwierający wydawnictwo, "Rattlesnake", w którym tytuł
powtarza się pięćdziesiąt dwa razy, a wyraz "rattle" sześćdziesiąt
dwa. To siedmiominutowa kompozycja, która wchodzi w głowę od pierwszego
przesłuchania, wprowadzając najpierw w konsternację, a następnie porywając
odbiorcę do szalonego tańca i dryfowania, które trwa nieprzerwanie przez ponad
czterdzieści minut, aż do zakończenia albumu.
Druga, czerwcowa płyta "Murder Of The Universe" to jazda
bez trzymanki. Psychodelię stopniowo zastępuje tu bardziej gęste, dynamiczne, mroczne
brzmienie ocierające się momentami o metal. Nic w tym dziwnego - album jest
opowieścią o zagładzie Wszechświata. Rozpoczyna się tajemniczym monologiem, po
czym napięcie stopniowo narasta, by eksplodować nieprawdopodobną energią.
Doskonale brzmi na tym albumie perkusja, która atakuje słuchacza szaleńczą
galopadą oraz zagrane z niepojętą szybkością partie gitar. To koncept, który
składa się z trzech części, mających na celu zakończenie historii otwartych na
poprzednich wydawnictwach, w tym na "Nonagon Infinity". W pierwszych
dwóch częściach narratorem jest Leah Senior, w trzeciej natomiast dla odmiany wykorzystano
syntezator mowy, który przetworzył wypowiedź na dźwięk. Jest to niesamowita
podróż w mroczne zakamarki dusz muzyków, która zostaje w głowie na długo.
posłuchaj: Murder Of The Universe
Sketches Of Brunswick East
Na kolejne wydawnictwo
Australijczyków fani czekali niespełna dwa miesiące. Po drastycznym zbliżeniu
się do przekroczenia poziomu absurdu na poprzedniej płycie, tym razem postanowili
nieco zwolnić i przedstawić bardziej przyjazną dla uszu propozycję. King
Gizzard And The Lizard Wizard podjął współpracę z Alexem Brettinem i jego grającą
psychodeliczny jazz grupą Mild High Club, prezentując mieszankę
eksperymentalnego retro - jazzu z bluesem, soulem i progresywnym malowaniem
dźwiękiem, w której dominują crimsonowskie pejzaże i lekkie, bujające brzmienia
zbliżone do bossa novy. Wzbogacone są rytmami afrykańskimi oraz szczyptą
angielskiego folku, a także dźwiękami natury, tj. śpiewem ptaków. Inspiracją do
nagrania "Sketches Of Brunswick East" stało się wydane w 1960 roku
"Sketches Of Spain" Milesa Davisa. Brunswick East to natomiast
mieszczące się w Melbourne miejsce nagrań albumu. Treść płyty nawiązuje do
zachodzących w ludzkim otoczeniu zmian i pełna jest nostalgicznych opowieści o
minionych czasach.
posłuchaj: Sketches Of Brunswick East
Polygondwanaland
Listopadowa "czwórka"
to kwintesencja stylu King Gizzard And The Lizard Wizard, tj.
orientalno-psychodelicznego, hipnotycznego tańca, wzbogaconego elektroniką. To
ukłon w stronę fanów, którzy wspierają zespół - album można pobrać za darmo z
bandcampowego profilu muzyków i rozdysponować w wybranej przez siebie formie
dowolną ilość razy. Delikatny wokal Stu kontrastuje tu z miażdżącymi niczym walec
fragmentami, które wypełniają przestrzenie pomiędzy gitarowym malowaniem
nostalgiczno - progresywnych pejzaży. Podobnie jak pozostałe wydawnictwa ta
muzyczna wycieczka trwa około czterdziestu minut i przenosi słuchaczy do
równoległego wszechświata, tym razem snując opowieść o surrealistycznej krainie
"Polygondwanaland", nawiązującej nazwą do historycznego układu
kontynentów na Ziemi.
posłuchaj: Polygondwanaland
Gumboot Soup
Siódmego grudnia ubiegłego roku lider zespołu ogłosił, że z końcem dwa tysiące siedemnastego ukaże się zapowiadana piąta płyta, która nie będzie zawierała stron b singli, lecz zestaw zupełnie nowych utworów, które koncepcyjnie nie pasowały do poprzednich albumów. "Gumboot Soup" rozpoczyna beatlesowa, balladowa kompozycja "Beginner's Luck", której fragmenty przywodzą na myśl także twórczość Damona Albarna. Nostalgiczny, lekki nastrój, kilkukrotnie zostaje na moment przełamany dynamicznym brzmieniem, dodającym albumowi kolorytu. To płyta, która z pewnością świetnie sprawdzi się w wersji koncertowej.
posłuchaj: Gumboot Soup
Zespół w marcu wyrusza w trasę po
Europie, niestety również tym razem omijając Polskę (panowie jeszcze u nas nie
grali). Ciekawe, czym zaskoczą podczas występów na żywo… Z relacji osób
obecnych na koncertach wynika, że każdy z nich to inna niesamowita muzyczna
improwizacja, która rozwija się brzmieniowo w zależności od nastroju muzyków i
energii panującej w danej chwili w sali. Kompozycje z albumów zostają
przearanżowane i są łączone w nieoczywisty sposób, wprowadzając za każdym razem
element zaskoczenia. Ten zespół prawdopodobnie potrafi zagrać wszystko. Mam
nadzieję, że niebawem przekonam się o tym, doświadczając żywego kontaktu z tą
niezwykle inspirującą muzyką.
Historia zespołu nadal się toczy.
Oby trwała jak najdłużej i była coraz bogatsza w jeszcze bardziej niesamowite
wydarzenia.
Ocena za całokształt: 9/10
Ocena za całokształt: 9/10