O istnieniu zespołu VLMV dowiedziałam
się przypadkiem. Pewnego wieczoru, przeglądając nowości ze świata muzyki
natrafiłam na zagadkowo brzmiącą, czteroliterową nazwę brytyjskiej grupy. Zaintrygowana
kombinacją liter, którą niełatwo zapisać w pamięci zaczęłam drążyć temat i
natrafiłam na informację o trasie promującej drugi studyjny album grupy. Ku
mojemu zaskoczeniu na liście koncertowych miast znalazł się Gdańsk, a dokładniej
niewielki klub mieszczący się na Zaspie, pośród ozdobionych muralami bloków.
Zaspiańska "Plama",
będąca częścią Gdańskiego Archipelagu Kultury to kreatywna przestrzeń skupiająca
lokalnych artystów - w budynku działa pracownia malarska oraz regularnie
odbywają się spektakle teatralne i spotkania podróżnicze. Znajduje się tam
również kameralna, bardzo ładna sala koncertowa, wyposażona w dobry sprzęt
nagłaśniający, w której w czwartkowy, mroźny wieczór swoje kompozycje
zaprezentował wspomniany brytyjski zespół, zabierając zgromadzonych słuchaczy w
emocjonalną muzyczną podróż do krainy ambientowo - post-rockowych pejzaży.
VLMV to tak naprawdę dawna ALMA -
projekt Pete'a Lambrou, który chcąc zrealizować kilka artystycznych pomysłów poza
swoim ówczesnym zespołem, postanowił spróbować swoich sił w komponowaniu
eterycznych dźwięków zbliżonych do twórczości Sigur Ros i Explosions In The Sky.
W międzyczasie podjął współpracę z Ciaranem Morahanem i solowy projekt stał się
duetem. Pierwsze wydawnictwo, "ALMA", przyniosło zespołowi szacunek
muzycznych niezależnych mediów oraz pokaźną grupę sympatyków. Jednak zbieżność
nazwy z pseudonimem fińskiej piosenkarki pop o zielonych włosach zmusiła ich do
zmiany jej pisowni na "odwróconą", tj. VLMV.
Określenie "ALMA" bardzo
trafnie nawiązuje do charakteru twórczości zespołu. To skrót od Atacama Large
Millimeter Array - nazwy największego na świecie interferometru radiowego, a
jednocześnie hiszpańskie słowo oznaczające duszę. Muzyka VLMV to sennie snujące
się ambientowe dźwięki, pozwalające dryfować w czasoprzestrzeni i trafiające
prosto do wnętrza wrażliwych słuchaczy.
Zaraz po premierze drugiej płyty,
"Stranded, Not Lost" panowie wyruszyli w trasę promującą album. W
ciągu godzinnego występu w Gdańsku zaprezentowali kompozycje na nim zawarte, na
czele ze zjawiskowo pięknym "If Only I", wzbogacając je kilkoma
akcentami z debiutu. Był to bardzo spójny, przepełniony melancholią, wyciszający
koncert. Pomimo zmęczenia spowodowanego wyczerpującą podróżą z Hannoveru, muzycy
dali z siebie wszystko i w bardzo kameralnej przestrzeni stworzyli magiczną,
intymną atmosferę. Urzekające delikatnością brzmienie klawiszy w połączeniu z
intensywnością gitarowych pasaży i subtelnym, lecz niepozbawionym emocji
wokalem Lambrou, bliźniaczo podobnym do głosu Jonsiego poruszyły niejedno serce.
Muzyk śpiewał z zamkniętymi
oczami, przeżywając swoje bardzo osobiste teksty, traktujące o samotności,
izolacji i tęsknocie za miłością. Grał przy tym na zmianę na gitarze oraz na klawiszach.
Na uwagę zasługuje także pomysłowość jego towarzysza, który generował na
gitarze nieoczywiste dźwięki przy użyciu śrubokrętu i perkusyjnej pałeczki.
Zapętlenia niektórych motywów przy wykorzystaniu możliwości nowoczesnej
technologii dodały brzmieniu przestrzenności i w połączeniu z wysmakowanymi, czarno-białymi
wizualizacjami oraz delikatnym światłem żarówek, które zwiększało swą
intensywność wraz z rosnącą mocą muzyki, wprowadzały w trans.
Londyńczycy zostali bardzo ciepło
przyjęci przez około trzydziestoosobową publiczność, która w ciszy i skupieniu
wysłuchała wspaniałego występu, a następnie nagrodziła muzyków owacją,
dziękując za mistyczne, wzruszające doznania i chwile relaksu pozwalające
zapomnieć o codzienności. Oby następnym razem udało się zaprezentować tę piękną
muzykę szerszej publiczności.
Posłuchaj fragmentu: VLMV - "If Only I"