God Is An Astronaut fanom ambitnej muzyki przedstawiać nie trzeba. Brzmienie Irlandczyków, wypracowane na debiutanckim "The End Of The Beginning" z 2002 roku oraz na trzynastoletnim już drugim wydawnictwie "All Is Violent, All Is Bright" stało się jednym z wyznaczników instrumentalnego rocka dwudziestego pierwszego wieku i ugruntowało pozycję zespołu jako flagowego przedstawiciela post-rocka. Muzycy znaleźli złoty środek pomiędzy intensywnością gitarowo - perkusyjnych ścian dźwięku, a emocjonalnymi klawiszowymi pejzażami, wyznaczając kierunek rozwoju gatunku na ponad dekadę.
Kilkukrotnie w swoich dotychczasowych recenzjach wspominałam, że ciężko jest obecnie znaleźć post-rockowy album, który zaskoczy kompozycyjnym zwrotem akcji i zmieni utarte przez lata schematy. God Is An Astronaut to jeden z przykładów zespołu, który wpadł w stylistyczną pułapkę brzmienia, które sam wypracował. Założyciele - gitarzyści Torsten i Niels Kinsella wraz z klawiszowcem i perkusistą na ósmym studyjnym albumie odważyli się opuścić muzyczną strefę komfortu i spróbować eksperymentów z post metalem, ambientem i shoegazem.
"Epitaph" to siedem przemyślanych i starannie wyselekcjonowanych kompozycji tworzących spójną historię z ogromnym ładunkiem emocjonalnym. To najbardziej osobisty album zespołu, zainspirowany tragicznym wydarzeniem, które miało miejsce w rodzinie braci Kinsella. Śmierć siedmioletniego chłopca, syna jednego z kuzynów Torstena i Nielsa poruszyła ich serca i wywołała lawinę uczuć, co znalazło odzwierciedlenie w melancholijnych melodiach, klawiszowych pejzażach, gitarowych ścianach dźwięku i perkusyjnych galopadach. Melancholia, smutek, żal i rozpacz przeplatają się tu z nadzieją, refleksją. Życie toczy bój ze śmiercią, spokój z niepokojem, agresja z wyciszeniem, światło z ciemnością. Mrok i dynamika uzupełniona zostaje eterycznością i melodyjnością, co tworzy niesamowity klimat całości. Atmosferę muzyki podkreśla przepiękna okładka autorstwa Fursy'ego Teyssiera, znanego z projektu Les Discrets, którego ostatnie wydawnictwo recenzowałam tutaj.
Album rozpoczyna kompozycja
tytułowa, która stopniowo nabiera mocy. Partia fortepianu w połączeniu z
elektronicznymi dodatkami podkreślającymi melancholijną atmosferę wzrusza i
dotyka najgłębszych zakamarków duszy. Po kilku minutach następuje zwrot akcji –
utwór atakuje słuchacza post metalową ścianą dźwięku o niespotykanej dotąd
intensywności. Po dźwiękowej burzy następuje
wyciszenie w postaci delikatnej, lecz bardzo smutnej wokalizy, podkreślającej
tematykę albumu.
"Mortal
Coil" to prawdopodobnie najbardziej
mroczny utwór God Is An Astronaut z dotychczasowych dokonań. Soczyste brzmienie
basu, ostre gitary, dynamiczna perkusja i bujająca melodia klawiszy w
połączeniu miotają emocjami odbiorcy niczym jazda wyboistą drogą. To druga
kompozycja na albumie, którą wieńczy tajemnicza wokaliza dobiegająca jakby z
zaświatów. Mglisty "Winter Dusk" to klawiszowy smutny pejzaż, który kontrastuje z
shoegaze’owymi gitarami i ciekawą partią perkusji. Następujący po nim "Séance Room" przyprawia o zawrót głowy dźwiękową nawałnicą
sprzężeń, charakterystycznych dla post i black metalowych gitarowych szaleństw,
przywołujących na myśl dokonania np. Deafheaven.
Drugi po "Epitaph"
singiel z albumu, "Komorebi" to przykład klasycznego, przestrzennego brzmienia God Is
An Astronaut, które równoważy eksperymenty z poprzednich kompozycji. Wydawnictwo
wieńczą natomiast płynnie uzupełniające się mroczna, post metalowa "Medea" oraz wyciszony,
pełen nadziei "Oisin", bezpośrednio dedykowany zmarłemu chłopcu.
Ósme
studyjne dzieło Irlandczyków to pozycja warta uwagi każdego wrażliwego
słuchacza, dla którego w muzyce liczą się przede wszystkim emocje. "Epitaph",
pomimo, że wymaga skupienia i prawdopodobnie nie stanie się relaksującym towarzyszem
codziennych zajęć, zachęca do odsłuchu nie tylko osobistą tematyką i szczerym
przekazem, lecz także udanymi muzycznymi eksperymentami. O tym, jak nowa muzyka
sprawdzi się w wersji koncertowej, będzie okazja przekonać się już niebawem w
warszawskiej Progresji.
8/10 (za wyjście ze strefy komfortu i za okładkę)