Możliwość koncertowego spotkania z zespołem, który ukształtował
brzmienie gatunku muzycznego to zawsze dobra okazja, by wybrać się na wyjazdowy
koncert. W środku długiego majowego weekendu w warszawskiej Progresji wystąpił
God Is An Astronaut. Muzycy wyruszyli w trasę koncertową zaraz po premierze
albumu "Epitaph", o którym pisałam kilka dni temu (recenzja). Gościnnie, przed koncertem gwiazdy wieczoru wystąpił elektroniczny
duet Xenon Field, którego muzycy byli zaangażowani w produkcję najnowszego
studyjnego wydawnictwa Irlandczyków.
Od czasów poprzedniej wizyty w
Polsce, w składzie God Is An Astronaut zaszło kilka zmian. Zespół opuścił klawiszowiec Jamie Dean,
natomiast za perkusją po przerwie zasiadł Lloyd Hanney, który grał na kilku
pierwszych albumach. Muzycy wystąpili jako gitarowo-perkusyjne trio, w
towarzystwie czwartego Roberta Murphy'ego z Xenon Field, który zagrał na
klawiszach i wsparł kolegów brzmieniem drugiej gitary. Jak zawsze gitarę
prowadzącą obsługiwał Torsten Kinsella, zaś basową jego brat Niels.
Pomimo niezbyt sprzyjającego terminu
koncertu, w Progresji zjawiło się całkiem sporo osób spragnionych post
rockowych kompozycji. God Is An Astronaut słyną z tego, że w około czterech
minutach potrafią zamknąć esencję emocjonalności, dynamiki i melodyjności, nie
przedłużając kompozycji zapętleniami motywów. Nie inaczej było i tym razem.
Muzycy entuzjastycznie witani przez fanów zaserwowali im półtoragodzinny,
bardzo spójny przegląd swojej bogatej twórczości, pełnej przestrzennych,
klimatycznych dźwięków. W setliście poza kilkoma nagraniami z najnowszego
wydawnictwa, które zabrzmiały jeszcze bardziej potężnie niż na albumie,
znalazła się między innymi pokaźna reprezentacja ukochanej przez słuchaczy
"All Is Violent, All Is Bright", w tym zagrana po raz pierwszy na
żywo kompozycja "Suicide By Star", kilka ulubionych nagrań fanów z
pozostałych płyt, a także utwór tytułowy z debiutu "The End Of The
Beginning".
W koncertowych aranżacjach
kompozycji Irlandczyków nad mrokiem, ciężarem i tajemniczością górowały nadzieja,
a momentami nawet radość i energia. Melancholijne, przestrzenne
gitarowo-perkusyjne pejzaże z klawiszowym tłem, wzbogacone ciepłymi wokalizami,
w połączeniu z doskonałym oświetleniem sceny nabrały jeszcze więcej barw i
odcieni, dzięki czemu ich brzmienie nie przytłaczało tak, jak na albumach, co
można uznać zarówno za zaletę, jak i wadę, w zależności od zapotrzebowania
słuchacza na dany rodzaj dźwięków. Utwory z "Epitaph", sprytnie
wplecione w koncertową setlistę pozbawione zostały emocjonalnego ciężaru
wynikającego z kontekstu osobistej historii zawartej na płycie, nie straciły
jednak swojej muzycznej mocy.
Za plecami artystów umieszczony
został wielki ekran przypominający niebo pełne gwiazd, który wspaniale
dopełniły kolorowe laserowe światła oraz cztery wirujące w rytm muzyki reflektory
umieszczone z tyłu sceny. Stworzyło to niepowtarzalną atmosferę i pozwoliło
słuchaczom dać się ponieść koncertowemu szaleństwu. Słuchając występu nie
sposób było ustać w miejscu i nie poruszać głową w rytm otaczających dźwięków. Uśmiechnięci
muzycy kilkukrotnie dziękowali zgromadzonym za wieloletnie wsparcie, a po
występie chętnie rozmawiali z fanami i podpisywali płyty, obiecując odwiedzić
za jakiś czas Polskę ponownie.
Na koniec jeszcze kilka słów o supporcie.
Półgodzinny występ zaprezentował wspomnianego już duetu Xenon Field był
propozycją przede wszystkim dla sympatyków elektroniki. Bas i gitara w
połączeniu z syntezatorowymi przesterami zabrzmiały nowocześnie i przypadły do
gustu publiczności, mnie osobiście jednak nie zachwyciły. W szczególności
przeszkadzało mi płaskie brzmienie elektronicznej perkusji. Zaprezentowane
kompozycje znajdą się na debiutanckim albumie zespołu, który ukaże się
niebawem.
Wtorkowy koncert w Progresji
okazał się bardzo dobrym pomysłem na spędzenie pierwszo majowego wieczoru. Klub
jak zawsze stanął na wysokości zadania i dzięki dobremu nagłośnieniu umożliwił
słuchaczom pełnię muzycznych doznań. God Is An Astronaut sprostali oczekiwaniom
fanów, którzy przyjęli ich jak zawsze bardzo serdecznie. Jeśli ktoś nie miał
okazji wcześniej posłuchać muzyki zespołu, była to dobra okazja, by zapoznać
się z twórczością Irlandczyków i poznać podstawy post rockowego brzmienia.