Tak głośnego i intensywnego występu w sopockim Teatrze Na Plaży dawno nie było. Porażająca mocą perkusyjno-gitarowa ściana dźwięku, mrożące krew w żyłach brzmienie skrzypiec, przestrzenne partie klawiszy, mroczny wokal i przeszywające do szpiku kości wrzaski – wszystkie te elementy w odpowiednio zbilansowanych proporcjach zapewnili w niedzielny wieczór słuchaczom zgromadzonym w klimatycznej sali w sąsiedztwie Klubu Atelier Amerykanie z Wrekmeister Harmonies. Zgodnie z zapowiedzią w recenzji ostatniego wydawnictwa zespołu, artyści zachwyceni przyjęciem na zeszłorocznym OFF Festivalu w Katowicach, odwiedzili trzy polskie miasta w ramach promocji "The Alone Rush".
O atutach kameralnej, około
stuosobowej teatralnej przestrzeni pisałam już przy okazji relacji z występu Father Murphy. Podobnie jak
niespełna miesiąc temu, również i tym razem dzięki doskonałym warunkom
akustycznym, delikatnemu oświetleniu i niewielkiej odległości sceny od
publiczności możliwy był pełny odbiór płynących ze sceny szczerych,
emocjonalnych dźwięków. Muzycy wystąpili jako trio – do charyzmatycznego
wokalisty i gitarzysty J.R. Robinsona oraz skrzypaczki Esther Shaw dołączył perkusista Brendan Murphy, który na trasie
zastąpił grającego na albumie znanego ze Swans
Thora Harrisa.
W trakcie godzinnego występu
artyści wykreowali mroczny, apokaliptyczny krajobraz, którego nie powstydziliby
się wspomniani powyżej prekursorzy eksperymentalnych ścian dźwięków,
wprowadzających słuchaczy w stan hipnozy. Zaprezentowali w całości swoje
najnowsze wydawnictwo, zachwycając precyzją wykonania, a jednocześnie
emocjonalną interpretacją nagrań. Obdarzony głębokim barytonem Robinson na żywo
śpiewał z jeszcze większym zaangażowaniem niż na albumie, bardzo wiarygodnie
oddając w tekstach cierpienie, ból i poczucie osamotnienia. Dodatkowo podkreślał
przekaz własnych tekstów grając na przesterowanej gitarze z taką
intensywnością, że w punktach kulminacyjnych miotał się po scenie. Wykonując
monumentalny "Forgive
Yourself And Let Go" dał się ponieść koncertowemu szaleństwu
całkowicie, zapominając o mikrofonie i wykrzykując słowa wprost do
publiczności. W momentach dźwiękowego wyciszenia podkreślał klimat kompozycji
korzystając z pomocy elektroniki.
Współpracująca z Robinsonem od
2014 roku Esther Shaw jest doskonałym uzupełnieniem charakteru zespołowej
twórczości. Złowrogie brzmienie jej skrzypiec i pełna pasji gra na klawiszach
wspaniale komponowały się z gitarowymi przesterami. Dopełniły je delikatne,
ulotne wokalizy artystki skontrastowane gdzieniegdzie dźwiękami dzwonków oraz
wyrywającym z hipnotycznego transu piskiem.
W generowaniu dźwiękowego
narastającego napięcia Robinsona i Shaw wspierał wspomniany już perkusista, którego
dynamiczna gra wprowadziła w rezonans całą teatralną salę. Niestety nie wszyscy
uczestnicy koncertu byli przygotowani na intensywne muzyczne doznania – mniej
osłuchani z nowym materiałem i zespołową twórczością uczestnicy koncertu stopniowo
opuszczali swoje miejsca.
Pomimo emocjonalnego ciężaru
wykonywanych utworów i opisanej sytuacji, zespołu nie opuszczał dobry humor. Muzycy
uśmiechali się do siebie i czerpali radość ze wspólnego improwizowania na
scenie. W przerwach między kompozycjami Robinson dziękował publiczności za
liczne przybycie i ciepłe przyjęcie i nie mógł wyjść z podziwu, ze widownia nadal
słucha go z zaangażowaniem i zrozumieniem, domagając się jeszcze większej
ilości emocji. Świadomi skomplikowania swoich kompozycji muzycy po odegraniu w
całości albumu "The Alone Rush"
ukłonili się wiwatującej publiczności i spakowali instrumenty, nie spodziewając
się, że spragnieni mocnych wrażeń słuchacze nie odpuszczą im wykonania choć
jeszcze jednej kompozycji. Wywołani na bis ze szczerym uśmiechem na ustach ponownie
dali się ponieść muzycznym emocjom i obiecali szybki powrót do Polski.