poniedziałek, 14 maja 2018

Wrekmeister Harmonies - Sopot, Teatr Na Plaży, 13.05.2018


Tak głośnego i intensywnego występu w sopockim Teatrze Na Plaży dawno nie było. Porażająca mocą perkusyjno-gitarowa ściana dźwięku, mrożące krew w żyłach brzmienie skrzypiec, przestrzenne partie klawiszy, mroczny wokal i przeszywające do szpiku kości wrzaski – wszystkie te elementy w odpowiednio zbilansowanych proporcjach zapewnili w niedzielny wieczór słuchaczom zgromadzonym w klimatycznej sali w sąsiedztwie Klubu Atelier Amerykanie z Wrekmeister Harmonies. Zgodnie z zapowiedzią w recenzji ostatniego wydawnictwa zespołu, artyści zachwyceni przyjęciem na zeszłorocznym OFF Festivalu w Katowicach, odwiedzili trzy polskie miasta w ramach promocji "The Alone Rush"


O atutach kameralnej, około stuosobowej teatralnej przestrzeni pisałam już przy okazji relacji z występu Father Murphy. Podobnie jak niespełna miesiąc temu, również i tym razem dzięki doskonałym warunkom akustycznym, delikatnemu oświetleniu i niewielkiej odległości sceny od publiczności możliwy był pełny odbiór płynących ze sceny szczerych, emocjonalnych dźwięków. Muzycy wystąpili jako trio – do charyzmatycznego wokalisty i gitarzysty J.R. Robinsona oraz skrzypaczki Esther Shaw dołączył perkusista Brendan Murphy, który na trasie zastąpił grającego na albumie znanego ze Swans Thora Harrisa



W trakcie godzinnego występu artyści wykreowali mroczny, apokaliptyczny krajobraz, którego nie powstydziliby się wspomniani powyżej prekursorzy eksperymentalnych ścian dźwięków, wprowadzających słuchaczy w stan hipnozy. Zaprezentowali w całości swoje najnowsze wydawnictwo, zachwycając precyzją wykonania, a jednocześnie emocjonalną interpretacją nagrań. Obdarzony głębokim barytonem Robinson na żywo śpiewał z jeszcze większym zaangażowaniem niż na albumie, bardzo wiarygodnie oddając w tekstach cierpienie, ból i poczucie osamotnienia. Dodatkowo podkreślał przekaz własnych tekstów grając na przesterowanej gitarze z taką intensywnością, że w punktach kulminacyjnych miotał się po scenie. Wykonując monumentalny "Forgive Yourself And Let Go" dał się ponieść koncertowemu szaleństwu całkowicie, zapominając o mikrofonie i wykrzykując słowa wprost do publiczności. W momentach dźwiękowego wyciszenia podkreślał klimat kompozycji korzystając z pomocy elektroniki. 

Współpracująca z Robinsonem od 2014 roku Esther Shaw jest doskonałym uzupełnieniem charakteru zespołowej twórczości. Złowrogie brzmienie jej skrzypiec i pełna pasji gra na klawiszach wspaniale komponowały się z gitarowymi przesterami. Dopełniły je delikatne, ulotne wokalizy artystki skontrastowane gdzieniegdzie dźwiękami dzwonków oraz wyrywającym z hipnotycznego transu piskiem. 

W generowaniu dźwiękowego narastającego napięcia Robinsona i Shaw wspierał wspomniany już perkusista, którego dynamiczna gra wprowadziła w rezonans całą teatralną salę. Niestety nie wszyscy uczestnicy koncertu byli przygotowani na intensywne muzyczne doznania – mniej osłuchani z nowym materiałem i zespołową twórczością uczestnicy koncertu stopniowo opuszczali swoje miejsca. 

Pomimo emocjonalnego ciężaru wykonywanych utworów i opisanej sytuacji, zespołu nie opuszczał dobry humor. Muzycy uśmiechali się do siebie i czerpali radość ze wspólnego improwizowania na scenie. W przerwach między kompozycjami Robinson dziękował publiczności za liczne przybycie i ciepłe przyjęcie i nie mógł wyjść z podziwu, ze widownia nadal słucha go z zaangażowaniem i zrozumieniem, domagając się jeszcze większej ilości emocji. Świadomi skomplikowania swoich kompozycji muzycy po odegraniu w całości albumu "The Alone Rush" ukłonili się wiwatującej publiczności i spakowali instrumenty, nie spodziewając się, że spragnieni mocnych wrażeń słuchacze nie odpuszczą im wykonania choć jeszcze jednej kompozycji. Wywołani na bis ze szczerym uśmiechem na ustach ponownie dali się ponieść muzycznym emocjom i obiecali szybki powrót do Polski.