Polscy fani kochają Steve’a Hogartha z wzajemnością. Dowody na to można było zaobserwować podczas licznych występów Marillion w naszym kraju, a także ubiegłorocznego, trzydniowego Marillion Weekend. Tym razem nadarzyła się okazja, by posłuchać wokalisty legendarnego zespołu w nieco innej, nietypowej odsłonie – Hogarth wystąpił w warszawskiej Progresji z solowym recitalem.
Wieczór
z wokalistą Marillion był wydarzeniem szczególnym, rozpoczynającym czerwcowy
progresywny weekend w stolicy, podczas którego odbyły się również koncerty
Camel (relacja) oraz Yes (relacja). Specjalnie z tej okazji ustawiono w sali krzesełka, na których
zasiedli słuchacze spragnieni bezpośredniego kontaktu z artystą, co stworzyło
kameralną, wręcz intymną atmosferę. Zainteresowanie recitalem było ogromne –
już na kilka godzin przed wydarzeniem przed warszawskim klubem ustawili się
rozentuzjazmowani, wierni fani wokalisty, w tym bardzo liczna reprezentacja
oficjalnego fanklubu Marillion, The Web Poland.
Specjalnie
na tę wyjątkową okazję, klubowa scena została przyozdobiona świecami i
subtelnym oświetleniem. W jej centralnym punkcie ustawiono keyboard oraz
krzesło, na którym kilka minut po dwudziestej zasiadł artysta. Publiczność
przywitała go owacją na stojąco, wywołując wzruszenie na jego twarzy.
Spontanicznej, obustronnej radości nie było końca. Fani reagowali żywiołowo na
każdy kolejny wykonany przez Hogartha utwór oraz ciekawe humorystyczne anegdoty
z życia artysty, które przeplatały się z dźwiękami.
Koncertowa
setlista nie była wcześniej zaplanowana – powstawała na bieżąco w trakcie
występu, częściowo z uwzględnieniem gorączkowych próśb najbardziej oddanych
fanów. Wśród wykonanych kompozycji znalazło się w sumie dwadzieścia jeden
kompozycji, w tym te z repertuaru Marillion, z uwzględnieniem starszych i
nowszych nagrań, solowe piosenki artysty oraz covery zaczerpnięte z twórczości
Rufusa Wainwrighta, Johna Lennona, Petera Gabriela oraz Boba Dylana.
Hogarth
jest bardzo dobrym pianistą i doskonałym wokalistą, potrafiącym bardzo trafnie
interpretować emocje zawarte w treści utworów. Dzięki pełnej melancholii
scenicznej ekspresji wytworzyła się niezwykła więź między artystą i
słuchaczami, którzy chłonęli niemal każdy dźwięk, niejednokrotnie mając łzy w oczach
i śpiewając teksty razem ze swoim idolem. Większość występu wypełniły
romantyczne ballady, nie zabrakło jednak kilku elementów zaskoczenia. Ogromne
wrażenie wywarła na mnie elektroniczno-ambientowa, eksperymentalna wersja “The
Cage” oraz interakcja Hogartha z klaszczącymi i śpiewającymi fanami w “Three
Minute Boy”. Ciekawie zabrzmiała także nowa odsłona marillionowego “Sounds That
Can’t Be Made”. Na prośbę organizatora, na bis brawurowo wykonany został
natomiast “This Train Is My Life”.
Zachwycony reakcją fanów artysta przyznał, że powróci do Polski na kolejny solowy występ już w grudniu tego roku. Tym razem wystąpi w Gdańsku. Koncert odbędzie się 15 grudnia w Starym Maneżu. Będzie to prawdziwa gratka dla wielbicieli jego twórczości chociażby dlatego, że zestaw utworów z pewnością będzie różnił się od warszawskiego.