Pięć dni prób w Poznaniu, tajny koncert w Auli Artis i pięć dużych występów, każdy dla niemal dwutysięcznej publiczności - tak intensywnego czasu z King Crimson w naszym kraju jeszcze nie było. Muzycy legendarnego zespołu odwiedzili w połowie czerwca Poznań i Kraków na zaproszenie Wydawnictwa Rock-Serwis, rozpoczynając w Polsce europejską trasę Uncertain Times.
Miałam okazję wybrać się na dwa
krakowskie koncerty - piątkowy i sobotni. Napisać o tych występach, że były
genialne, to jak nie powiedzieć nic - oba były wyjątkowe, niepowtarzalne i nie
dające się w pełni wyrazić słowami. Artyści żonglowali zestawem utworów przestawiając
je miejscami i każdego wieczoru oferowali słuchaczom nowe, niesłyszane
wcześniej wykonania, zachowując świeżość i element zaskoczenia. Przed
rozpoczęciem koncertu można było być jedynie pewnym, że spotkanie z zespołem
będzie składało się z dwóch części i potrwa trzy godziny, wliczając w ten czas
dwudziestominutową przerwę, a także tego, że jeśli odbiorca nie zastosuje się
do wyznaczonych przez zespół zasad, będzie mógł spodziewać się interwencji
samego Roberta Frippa…
Po wejściu na koncertową salę krakowskiego
Centrum Kongresowego ICE w oczy rzucały się trzy majestatyczne zestawy
perkusyjne znajdujące się z przodu sceny, każdy ozdobiony inną grafiką
kojarzącą się z zespołem oraz starannie przygotowane narzędzia pracy
pozostałych wielkich muzyków, w tym gitara z okładką debiutanckiego albumu. Z
głośników rozbrzmiewały natomiast wyciszające i hipnotyzujące dźwięki dzwonów,
które wprowadzały w podniosłą, a zarazem ekscytującą atmosferę
przedkoncertowego oczekiwania. Obserwując scenę nie dało się nie zauważyć
jeszcze jednej rzeczy – ogromnych tablic, na których widniała prośba od zespołu
o nieuwiecznianie występu w postaci zdjęć i filmów wideo i odbiór koncertu
jedynie przy pomocy oczu, uszu i własnych emocji. Komunikat ten został jeszcze
powtórzony w języku polskim podczas oficjalnego powitania słuchaczy przed samym
wyjściem zespołu na scenę z zastrzeżeniem, że zdjęcia będzie można robić
dopiero po wybrzmieniu ostatniego dźwięku ostatniego utworu oraz wyraźnym
sygnale basisty Tony’ego Levina, który wyciągnie swój aparat, by zrobić zdjęcie
publiczności. Jak wspomniałam powyżej, przestrzegania restrykcji pilnował sam
Robert Fripp, który pomiędzy graniem kosmicznie skomplikowanych partii
gitarowych mierzył wzrokiem każdego próbującego złamać jego zasady.
Zezwolenie na rejestrowanie
obrazu w wyznaczonym momencie to jeden z lepszych pomysłów na powstrzymanie
fali bezsensownego nagrywania występów wątpliwej jakości sprzętem, które stało
się plagą koncertową w ostatnich latach. Na ciekawy pomysł wpadł ostatnio także
Jack White, który zakazał wnoszenia na swoje koncerty telefonów komórkowych,
nakazując umieszczanie ich w specjalnych futerałach, o czym będzie okazja
przekonać się podczas październikowej mini trasy artysty po czterech polskich
miastach. Podobne restrykcje zamierza wprowadzić także Steven Wilson, na
którego liczne prośby o zaprzestanie filmowania telefonami choćby na poznańskim
koncercie fani nie reagowali (relacja).
Koncerty King Crimson rozpoczęły
się punktualnie o godzinie dwudziestej i ich poziom techniczny był tak samo
obłędnie wysoki, jak podczas koncertów w Zabrzu i Wrocławiu przed dwoma laty. Tym
razem brzmienie było jeszcze pełniejsze – skład zespołu został poszerzony do
ośmiu członków. Do mistrza Frippa, trzech wybitnych perkusistów w osobach Pata
Mastelotto grającego na licznych instrumentach perkusyjnych i przeszkadzajkach,
w tym gongu, obsługującego bębny i elektronikę Jeremiego Stacey i ukochanego
przez polskich fanów Gavina Harrisona, znanego z Porcupine Tree, gitarzysty i
wokalisty Jakko Jakszyka, wirtuoza basu Tony’ego Levina oraz saksofonisty i
flecisty Mela Collinsa dołączył klawiszowiec Bill Rieflin, czarujący grą na melotronie.
Odbiór pełni koncertowych wrażeń
umożliwiła doskonała akustyka sali oraz ciekawy układ miejsc, który zapewnił
przestrzeń i wygodne rozmieszczenie słuchaczy na widowni, którzy nie musieli
tłoczyć się i przeszkadzać sobie w podziwianiu artystów. O umiejętnościach
technicznych każdego z ośmiu wirtuozów można rozpisywać się w nieskończoność,
więc ograniczę się do stwierdzenia, że dzięki doskonałemu zmysłowi artystycznemu
i doświadczeniu muzycznemu Frippa nowe wcielenie King Crimson brzmi
fenomenalnie. Mimo tego, że każdy z członków jest indywidualistą, muzycy
świetnie dogadują się ze sobą i potrafią wspólnie improwizować, przenosząc
słuchaczy do dźwiękowego raju. Są w stanie zagrać praktycznie każdy utwór z
bogatego dorobku King Crimson, dodając mu charakteru i pozostawiając po
trzygodzinnym występie zahipnotyzowanych słuchaczy z uczuciem całkowitego
zachwytu i chęcią ponownego udziału w tym niezwykłym wydarzeniu.
Podczas krakowskich koncertów
zgadzało się wszystko. Pojedynki perkusistów, którzy jednocześnie
współpracowali ze sobą, soczyste brzmienie basu i chapman sticka, improwizacje
na saksofonie, gitarowe solówki, klawiszowe pejzaże i głęboki głos Jakszyka
stworzyły niepowtarzalny klimat. Co ciekawe, niezależnie od kolejności
wykonywanych kompozycji przekaz całości był spójny. Na scenie działo się
jednocześnie tak dużo, że nie sposób było objąć wzrokiem i słuchem każdego z
muzyków. Apetyty najbardziej wybrednych koncertowych bywalców zostały
zaspokojone w pełni – w setliście pojawiły się między innymi porywające
improwizacje z "Larks' Tongues In Aspic", kompozycje z "Discipline",
"Red" i późniejszego okresu, obejmującego koncertowy album "Radical
Action" z 2016 roku, a także ukochane przez fanów utwory z legendarnego
debiutu, w tym wyczekiwane "In The Court Of The Crimson King", "Epitaph",
"Moonchild", "Starless" z mrocznym rozwinięciem pokreślonym
czerwonym oświetleniem sceny oraz "21st Century Schizoid Man" z
doskonałą solówką Gavina Harrisona na perkusji.
Co więcej, sami muzycy czuli się
razem na scenie doskonale, czerpiąc radość ze wspólnego grania. Uśmiechali się
do siebie i wymieniali porozumiewawcze spojrzenia, obserwując reakcje
rozentuzjazmowanej publiczności, która nagradzała ich kilkukrotnie owacjami na
stojąco. Jak jeszcze przed koncertem w wywiadzie dla magazynu "Teraz Rock"
przyznawał Tony Levin, członkowie King Crimson uwielbiają grać w naszym kraju,
gdyż spotykają się tutaj z wielką estymą i uwielbieniem fanów oraz zrozumieniem
zespołowej twórczości. Można więc mieć nadzieję, że nie były to ostatnie
spotkania z zespołem w Polsce i jeśli zdrowie pozwoli muzykom, to z chęcią do nas
powrócą.