O instrumentalnym kwartecie
Lebowski pisałam już przy okazji relacji z występu szczecinian w malborskiej
Alternatywie, na początku lutego 2018 roku (pełny tekst dostępny jest tutaj). W
miniony czwartek pojawiła się kolejna okazja, by usłyszeć zespół w koncertowej
odsłonie. Artyści po pięciu latach przerwy zawitali do Trójmiasta i wystąpili
deskach gdyńskiego Blues Clubu. Muzycy rozpoczęli w Gdyni kolejną odsłonę
testowych koncertów przed wydaniem nowego studyjnego albumu "Galactica",
który ukaże się jesienią bieżącego roku.
Pierwszy występ po czteromiesięcznej przerwie był dla artystów nie lada wyzwaniem. Kilka tygodni temu branżę muzyczną obiegła informacja o zmianie w składzie grupy. Długoletniego basistę zespołu Marka Żaka zastąpił znany z Indios Bravos Ryszard Łabul. Doświadczony muzyk bardzo szybko wpasował się w zespół, dodając muzyce Lebowskiego soczystego, dynamicznego brzmienia. Po zaledwie czterech wspólnych próbach dał radę zagrać porywający koncert, czerpiąc radość z przebywania na scenie z nowymi kolegami z zespołu.
Koncertowa setlista przybrała zbliżony
kształt, jak podczas występu w Malborku. Podobnie jak w Alternatywie, zespół wkraczał
na scenę przy dźwiękach „Intra” rozpoczynającego ubiegłoroczne koncertowe
wydawnictwo "Lebowski Plays Lebowski" Muzycy wykonali czternaście
kompozycji, skupiając się przede wszystkim na zawartości tej płyty, będącej
łącznikiem pomiędzy filmową przeszłością zespołu i bardziej energetycznymi
brzmieniami oraz nieopublikowanych jeszcze nowych kompozycjach, które znajdą
się na drugim studyjnym albumie. Nie
zabrakło obowiązkowych punktów wieczoru takich jak radosny i melodyjny
"Buongiorno", lekko folkowy "Mirador", melancholijnie
płynący "Goodbye My Joy", oparta na bliskowschodnich wpływach
"Galactica", romantyczny "Mirage Avenue", a także kilku
propozycji kipiących od energii, ocierających się o stylistykę metalową, które
doskonale zbilansowały spokojniejsze momenty wieczoru.
Mnie osobiście najbardziej ujęły
wspomniane mocniejsze momenty, brawurowo wykonany, imponujący ścianą dźwięku "Golem", mroczny, oparty na perkusyjnej
galopadzie "The Last King" oraz
fantastycznie narastający "Midnight Syndrome", który został
zagrany na zakończenie wieczoru. Podstawowy set zakończyło przepiękne
"Once In A Blue Moon", zaś pierwszym z bisów był dawno nie wykonywany
na koncertach "Romeo i Julia".
Jak wspomniałam już w lutowym
tekście muzycy Lebowskiego to przemili ludzie, którzy po występach chętnie
rozmawiają z fanami, pozują do wspólnych zdjęć i rozdają autografy. Należy
także podkreślić, że na ich koncerty przychodzi świadoma publiczność, która w
skupieniu i z zaangażowaniem chłonie płynący ze sceny przekaz. Słuchacze
zgromadzeni w Blues Clubie zostali zahipnotyzowani malowniczymi muzycznymi
pejzażami, na które złożyły się klawiszowe pasaże Marcina Łuczaja, soczysty bas
wspomnianego już Ryszarda Łabula, perkusyjne szaleństwa Krzysztofa Pakuły oraz
przepiękne, głębokie solówki Marcina Grzegorczyka, który przy pomocy swojej
gitary snuł wzruszające opowieści, sprawiając, że jakikolwiek wokal okazał się
w tym przypadku niepotrzebny. Pełnię koncertowych wrażeń umożliwiło doskonałe
tego wieczoru nagłośnienie.
Jedynym mankamentem dla bardziej
żywiołowych uczestników koncertu mogły okazać się dosyć ciasno ustawione
kanapy, krzesła i stoły, które skutecznie uniemożliwiały bardziej ekspresyjny
odbiór występu – w dynamicznych, momentach aż chciało się poderwać z siedzeń i
poskakać, wymieniając koncertową energię z zespołem.
Kto jeszcze nie słyszał
Lebowskiego na żywo, powinien rozważyć udział w toruńskim Festiwalu Rocka
Progresywnego im. Tomasza Beksińskiego, który odbędzie się w dniach 7-8 lipca
2018. Wzruszenia i dobrze spędzony muzyczny wieczór gwarantowane.