Wena to muza artysty, która pojawia się i znika w najmniej spodziewanych momentach. Gdy towarzyszy twórcy, jest on w stanie przenosić góry i zachwycać swoimi dziełami odbiorcę. Zdarza się jednak też tak, że opuszcza go na jakiś czas – czasem nawet na kilka lat, pozostawiając uczucie przejmującej pustki…
Aby odzyskać chęć tworzenia Wojtek Grabek potrzebował prawie sześciu lat. W latach 2011-2012 wydał dwie nietuzinkowe płyty, które wniosły powiew świeżości do polskiej alternatywy i przyczyniły się do występów artysty na licznych festiwalach oraz nominacji do prestiżowych nagród muzycznych. Później słuch o nim zaginął – nie grał koncertów, nie było go w mediach, a fani jego twórczości prawie przestali łudzić się, że jeszcze usłyszą nowe kompozycje.
Poznański multiinstumentalista i producent na trzecim albumie pokazał nowe – bardzo osobiste i dojrzałe oblicze. Sam tłumaczy tę przemianę następująco: "Rozmawiając
jakiś czas temu z pokrewną duszą, doszliśmy do wniosku, że sygnowanie sztuki
własnym nazwiskiem to odważny krok – pozbywasz się kryjówki, jaką czasami bywa
pseudonim. Moje poprzednie płyty (…) sygnowałem własnym nazwiskiem - jednak
traktowałem Grabka jak kogoś mi obcego: Grabek nominowany do Fryderyka, Grabek
zagra na Open‘er Festival, Grabek
pojawi się podczas Męskiego Grania,
Grabek wystąpi jako support Olafura
Arnaldsa, Grabek zagra u Kuby
Wojewódzkiego, Grabek to, Grabek tamto... "
Kontynuował następująco: "Z
wydaniem trzeciej płyty nadszedł czas, abym zaczął mówić o Grabku w pierwszej
osobie. "Day One" to płyta z najbardziej osobistą muzyką, jaką w
życiu napisałem; to opowieść - praktycznie bez słów - o bardzo konkretnie
umiejscowionych w czasie narodzinach; opowieść o początkach nowego – bolesnych,
pięknych, czasami trywialnych, czasem chaotycznych. (…) Wiedzcie jedno: wraz z "Day
One" daję Wam nie "Grabka" lecz
siebie – bez trzeciej osoby, bez aury tajemniczości, bez całej tej
niepotrzebnej otoczki. To będę ja i mój "Dzień Pierwszy"."
Na "Day One" nic nie jest przypadkowe. To dziewięć
kompozycji o zwięzłych, treściwych, nawiązujących do natury tytułach, składających
się na spójną historię rozpoczynającą się o świcie i kończącą o zmierzchu.
Okładkę albumu zdobi fotografia spowitego mgłą fragmentu lasu. Dźwięki na nim zawarte
są pełne nostalgii, smutku i tęsknoty. W wywiadzie dla MusicIs Grabek
przyznaje, że zawartość wydawnictwa opisuje jeden dzień z życia jednostki lub
patrząc z szerszej perspektywy – ludzkości, która dąży do zagłady. Dodaje, że
często myśli o tym, dokąd zmierzamy i dlaczego brniemy tak szybko i bezmyślnie
przed siebie oraz ubolewa nad spłyceniem ludzkich wartości i wzajemnych relacji.
Smutne melodie skrzypiec, ambientowa
elektronika, fortepianowe partie i brak sekcji rytmicznej podkreślają
apokaliptyczną atmosferę albumu. Wyjątkowości brzmieniu dodają eksperymenty
smyczkowe oraz wykorzystanie nieoczywistych instrumentów perkusyjnych. To
dzieło prawie w całości instrumentalne, z jednym wyjątkiem – w "Hide" pojawia się bardzo ciepły i
pełen emocji wokal Wojtka, utrzymany w stylistyce bliskiej twórczości Thoma Yorke’a i Son Luxa. W pozostałych kompozycjach substytutem głosu są skrzypce.
Opowieść zaczyna się o świcie. "Dawn" rozpoczyna
eksperymentalna partia skrzypiec. Jazzowe improwizacje z czasem nikną w
rozmytym, przestrzennym elektronicznym tle, które zalewa słuchacza melancholią
i z odsłuchu na odsłuch coraz bardziej porusza. Niespełna ośmiominutową
kompozycję wieńczy zapętlony, wprowadzający w trans, klawiszowo-basowy motyw,
bliski stylistycznie wrażliwości Mirona Grzegorkiewicza, znanego z tira JAAA! oraz solowej działalności artysty
pod szyldem M8N (recenzja). Zbliżone
inspiracje słyszalne są także w piątym "Earth" i szóstym "Heat".
"Gravity" napędza mroczne brzmienie syntezatorów bliskie
dokonaniom Archive oraz instrumentów
perkusyjnych. Spinają je w klamrę delikatne partie fortepianu, słyszalne na
początku i końcu utworu. Klawiszowe pejzaże stanowią podstawę "Rain". Na ich tle rozbrzmiewa jednorodna
melodia skrzypiec, przypominająca dźwięki spadających kropel wody. Płynnie
łączy się ona z melancholijnym "Hide",
w którym Grabek wokalnie wyraża pragnienie ucieczki od rzeczywistości.
"Earth", podobnie jak "Heat"
hipnotyzuje ciepłym pulsem basu i psychodelicznymi zapętleniami, pośród których
błyszczą partie fortepianu oraz smyczkowe ściany dźwięku. Przestrzenne, nieco
niepokojące pejzażowe brzmienie charakteryzuje zaś "Run" oraz kołyszący niczym fale na jeziorze "Wave". Album wieńczy natomiast wyciszający
"Dusk", który koi subtelną
partią skrzypiec oraz delikatnymi uderzeniami klawiszy fortepianu.
Na swoim najnowszym wydawnictwie Wojtek
Grabek udowadnia, że kryzys twórczy ma już za sobą i jest obecnie w pełni
dojrzałym i jednym z najbardziej obiecujących polskich niezależnych artystów,
którego twórczość oscyluje na granicy muzyki klasycznej i elektroniki. Niemcy
mają Nilsa Frahma i Lamberta, Islandczycy Olafura Arnaldsa, a my mamy Grabka. I
powinniśmy być z tego dumni.