Romantyczny wieczór we dwoje na koncercie? Wydaje się niemożliwe - tłum
ludzi i ścisk przy barierkach skutecznie uniemożliwiają znalezienie odrobiny
prywatności. A jednak zdarzają się wyjątki potwierdzające regułę… W wypełnionym
po brzegi Starym Maneżu bardzo intymną atmosferę w miniony poniedziałek stworzył
ukochany przez Polaków amerykański zespół Cigarettes After Sex.
Panowie wrócili do Gdańska dwa
lata po wyprzedanym koncercie, który odbył się jeszcze przed premierą
debiutanckiego albumu. Trudno w to uwierzyć, ale trio istnieje od 2008 roku.
Jak pisałam w podsumowaniu
ubiegłego roku, wokalista i gitarzysta Greg Gonzalez, basista Randall Miller i
perkusista Jacob Tomsky czekali dziewięć długich lat na wydanie płyty. W tym
czasie dopracowali swoje brzmienie do perfekcji, oferując słuchaczom wariację
na temat dream popowych ulotnych melodii przywodzących na myśl dokonania
Cocteau Twins, pełnych rozmytych klawiszowych pasaży, delikatnego pulsu basu,
miarowych uderzeń w bębny i shoegaze'owych partii gitar. Całości dopełniają
romantyczne teksty i oryginalny, ocierający się o falset głos Grega Gonzaleza.
Z założenia kameralna i intymna
muzyka, która idealnie sprawdza się jako towarzysz spotkań zakochanych oraz
pocieszyciel osób o złamanym sercu, ciekawie wypadła także w wersji
koncertowej. Ulotne, subtelne, melancholijne dźwięki podkreślone zostały delikatnym,
punktowym światłem. Przez większość koncertu scenę spowijał mrok i chmura dymu,
a na wokalistę skierowane były dwa krzyżujące się strumienie świetlne.
Pozostali muzycy (Cigarettes After Sex to w scenicznym wcieleniu kwartet.
Muzycy występują z klawiszowcem Phillipem Tubbsem.) schowani byli w cieniu i
widoczne były jedynie ich sylwetki. Dzięki pozbawieniu sceny ozdobnego wystroju
utrzymana została kameralna atmosfera zawarta na studyjnych dokonaniach
zespołu.
Twórczość Cigarettes After Sex to
doskonały przykład muzyki łączącej pokolenia. Podczas gdańskiego koncertu wśród
publiczności można było spotkać zarówno młodych fanów indie popu, jak również
doświadczonych słuchaczy gustujących zarówno w popowych melodiach jak i
wyrafinowanych dźwiękach. Kolejka podekscytowanych oczekiwaniem fanów do
klubowego wejścia ustawiła się już na dwie godziny przed rozpoczęciem koncertu
i sięgała kilkuset metrów.
Fani przyjęli muzyków bardzo
ciepło. Już na wstępie przywitali Gonzaleza i przyjaciół gromką owacją, za co
zespół odwdzięczył się prawie półtoragodzinnym klimatycznym występem,
przenosząc słuchaczy w świat marzeń i snów i pozwalając zapomnieć o otoczeniu.
Pomocne okazało się dobre nagłośnienie klubu. Wokalista szczerze dziękował za
okazywane wsparcie, był jednak oszczędny w słowach - w sumie odezwał się tylko
trzy razy. Nie stanowiło to jednak żadnego problemu, gdyż muzyka broniła się
sama.
Koncert był bardzo spójny,
wyważony i przemyślany, chwilami jednak zbyt jednostajny. Romantyczne kołysanki
dla dwojga u jednych mogły wzbudzić sympatię, a nawet uwielbienie, u innych zaś
wywołać znudzenie brakiem różnorodności w brzmieniu. Momentami
można było odnieść wrażenie, że muzycy grają jeden utwór, a zmienia się jedynie
jego warstwa liryczna. Niemniej jednak był to udany wieczór, który pozwolił
oderwać się od codzienności i odpocząć przy delikatnych, przyjemnie płynących melodiach.