Knock Out Productions w kontekście organizacji Prog In Park może mówić o prawdziwym pechu. Gdy Sons Of Apollo odwołali swoją europejską trasę koncertową druga edycja festiwalu stanęła pod znakiem zapytania. Pomimo wypadnięcia z line upu na niecały miesiąc przed imprezą jednego z headlinerów, wydarzenie w nowej odsłonie odbyło się - organizatorzy przenieśli je z amfiteatru w Parku Sowińskiego do klubu Progresja.
Aby zapewnić festiwalową
atmosferę i odpowiednie warunki słuchaczom, w okolicy klubu stworzona została
strefa gastronomiczna i namiot, w którym podobnie jak rok temu artyści spotykali
się z fanami w ramach Signing Sessionsi podpisywali płyty i pamiątki. Specjalnie na okoliczność festiwalu
zainstalowano także w klubie nawiewy, które miały zrekompensować brak
klimatyzacji.
Pod względem zestawu wykonawców
wydarzenie zapowiadało się bardzo ciekawie. Połączenie metalu, post rocka i
atmosferycznych progresywnych pejzaży mogło okazać się prawdziwym strzałem w
dziesiątkę. W zastępstwie za supergrupę, na czele której stoi legendarny Mike
Portnoy z Dream Theater do składu Prog In Park w ostatniej chwili
dołączyli muzycy post rockowego Tides From Nebula, co w zestawieniu z ukochaną
przez Polaków Anathemą, mrocznym Ihsahnem, intrygującymi Norwegami z Leprous i
post metalowym Postcards From Arkham z Czech stworzyło spójną muzyczną całość.
Nie wszyscy byli jednak tego zdania - odwołanie występu wielkiej gwiazdy
przyczyniło się do niższej frekwencji niż w roku ubiegłym.
To niestety nie był koniec
festiwalowego pecha. Z powodu problemów technicznych opóźniło się rozpoczęcie koncertów.
Zgromadzeni w kilometrowej pod Progresją słuchacze musieli czekać sporo dłużej niż zapowiadano na
otwarcie bram, a następnie kilkadziesiąt minut w
przedsionku przed wejściem na salę, co dało się we znaki w bardzo ciepłym
letnim dniu. Ale czego się nie robi dla muzyki…😉
Koncertowy maraton brawurowo
rozpoczęli Czesi z Postcards From Arkham.
"Polska, pora się obudzić" - tymi słowami growlujący gitarzysta post
metalowego zespołu "zaczepił" publiczność, po czym wraz z kolegami z
zespołu na pół godziny zabrał słuchaczy w podróż przez pełne zmian tempa, apokaliptyczne
muzyczne krajobrazy. Pomimo czasem nie do końca pasujących do siebie elementów
układanki, zespół zabrzmiał obiecująco.
Po kilkunastominutowym
porządkowaniu sceny, na deskach Progresji pojawili się dobrze znani polskiej
publiczności, obchodzący w tym roku dziesięciolecie działalności post rockowcy
z Tides From Nebula. Kwartet
zaprezentował się z bardzo dobrej strony, dając solidny, energetyczny godzinny
występ, który wypełnił przekrojowy repertuar z czterech dotychczasowych
wydawnictw. Jak pisałam w relacji
z poznańskiego koncertu muzyków, ich twórczość wypełniona jest barwną paletą
emocji – od smutku, melancholii i nostalgii, przez złość, aż po radość i
euforię, które odczuwa się ze zwielokrotnioną intensywnością w momentach, gdy
muzyka zostaje zgrana ze różnobarwnymi światłami. Nie inaczej było i tym razem.
Leprous to kandydat na gwiazdę światowego formatu. Dzięki wręcz
mistrzowskiemu połączeniu metalowej stylistyki z oryginalnym wokalem i
melodyjnymi refrenami, zespół jest obecnie u progu wielkiej kariery. Podobnie
jak na ubiegłorocznym listopadowym koncercie
w Proximie od pierwszych minut godzinnego koncertu zarówno artyści jak i
publiczność dali się ponieść koncertowej euforii. Doskonały perkusista, dwaj
gitarzyści, basista, wiolonczelista i wokalista grający na klawiszach stworzyli
zachwycające muzyczne połączenie. Wisienką na torcie był zaś wspólny występ sekstetu
z Ihsahnem. Muzycy wspólnie wykonali
"Contaminate Me", a
wokalny duet Solberga z legendarnym muzykiem Emperor na długo pozostanie w pamięci. Co istotne wokalista Leprous wsparł także Ihsahna podczas
jego koncertu, udzielając się w "Celestial Violence".
Wspomniany Vegard Sverre Tveitan wraz
ze swoim zespołem zaprezentował równy, dynamiczny, przekrojowy set, w którym
nie brakowało perkusyjnych blastów, porażającego growlu i popisów na
ośmiostrunowej gitarze. Zrównoważyły je nieco bardziej progresywne fragmenty
nowego wydawnictwa muzyka, w których wrzaski i ryki zastąpił czysty głos.
Na deser pełnego wrażeń wieczoru
wystąpiła Anathema. Ukochani przez
polskich fanów liverpoolczycy odwiedzają nasz kraj przy okazji praktycznie
każdej europejskiej trasy koncertowej. Tym razem postanowili wystąpić z
przekrojowym setem, obejmującym poza reprezentacją najnowszej płyty "The Optimist" (którą promowali na
trzech koncertach
w listopadzie) i oczekiwanymi przebojami z "progresywnego" etapu
twórczości fragmenty albumów "Alternative
4" i "Judgement".
Jak zwykle przez cały występ nie ustawały entuzjastyczne owacje, tańce, oklaski
i chóralne śpiewy, a tłumnie zgromadzeni pod sceną odbiorcy chętnie reagowali
na zachęty do wspólnej zabawy.
Zdiagnozowane podczas prób problemy
techniczne miały niestety wpływ na kłopoty z nagłośnieniem koncertów. Zbyt duża
ilość niskich tonów i brak selektywności utrudniły odbiór przede wszystkim
osobom zgromadzonym w pierwszych rzędach oraz po bokach koncertowej sali. Pełną
radością koncertowej zabawy mogli cieszyć się nieliczni słuchacze, którzy
zajęli miejsca w pobliżu stanowiska realizatorskiego oraz z tyłu sali.
Pozostaje mieć nadzieję, że to był jednorazowy wypadek przy pracy, a kolejne
koncerty organizowane przez Knock Out
Productions odbędą się bez technicznych komplikacji.