czwartek, 20 września 2018

Crippled Black Phoenix - Great Escape (14.09.2018)


Crippled Black Phoenix - Great Escape

Depresja to wyczerpująca choroba, która dotyka coraz większej liczby ludzi na całym świecie. Nie jest żadnym zaskoczeniem fakt, że cierpią na nią także artyści. Wielu z nich mówi otwarcie o swoich i codziennych zmaganiach z ciągłym poczuciem braku satysfakcji z życia i nie poddaje się, jednakże zdarzają się też przypadki, że niektórzy przegrywają tę walkę. Do zwycięzców zdecydowanie można zaliczyć Justina Greavesa – gitarzystę, kompozytora i lidera kolektywu Crippled Black Phoenix, który opisuje swoją „drogę przez mękę” na ósmym, bardzo osobistym albumie zespołu. 


"Great Escape" narodziła się z potrzeby rezygnacji z rzeczy stresujących i sprawiających ból. Nagranie tej płyty było dla mnie jak wzniesienie w górę rąk i okrzyk: Nie obchodzi mnie to już! Chcę się tego pozbyć!” tymi słowami Greaves opisywał w wywiadzie dla Prog Magazine okoliczności nagrywania nowego studyjnego wydawnictwa grupy. Tłumaczył, że osobiste zmagania z depresją „otworzyły drzwi tematyce związanej ze stanem umysłu”, która stała się zagadnieniem dominującym w tekstach poszczególnych kompozycji. Dotyczy ona zarówno chęci ucieczki od wewnętrznej wojny toczącej się w ludzkich głowach, jak również od problemów dotykających ogółu światowego społeczeństwa. 


W warstwie lirycznej utworów nie mogło także zabraknąć tematu ludzkiej przemocy wobec zwierząt, który przewija się przede wszystkim w singlowym „Nebulas”. Nie od dziś wiadomo, że Greavesowi nie jest obojętny los czworonogów dręczonych przez właścicieli.  Sprzeciwia się również szufladkowaniu ludzi po społecznym statusie, rasie, narodowości oraz ciągłym wymuszaniu życia według utartego schematu polegającego na ukończeniu szkoły, zdobyciu zawodu, założeniu rodziny, wybudowaniu domu i posadzeniu przysłowiowego drzewa. Podsumowuje to słowami: „musisz to, musisz tamto... i jeszcze to… No i co dalej?” 

Twórczość Crippled Black Phoenix od początku sprawiała problem wszystkim recenzentom, którzy próbowali przypisać ją do konkretnego gatunku muzycznego. Rozbudowane kompozycje, w których post rockowe gitarowe ściany dźwięku ścierają się z progresywnymi solówkami, klawiszowymi przestrzennymi pejzażami, szczyptą elektroniki, psychodelii, stoner rocka, szczypty folku i metalowych galopad tworzą bardzo ciekawą, spójną całość, którą odkrywa się z niemałą przyjemnością. Wielowarstwowość utworów osiągnięta została dzięki udziałowi w nagraniach aż ośmiorga muzyków, w tym dwojga wokalistów - Daniela Änghede, który zastąpił znanego z oryginalnego składu Joego Volka oraz Belindy Kordic. Ich głosy wspaniale się dopełniają, dodając instrumentalnym przestrzeniom wyjątkowości. 

W jedenastu nowych kompozycjach poza sennie snującymi się instrumentalnymi pasażami z częstymi odwołaniami do stylistyki znanej z dokonań Pink Floyd nie brakuje także ostrzejszych i bardziej eksperymentalnych fragmentów. Sam lider oprócz gitar gra na perkusji oraz pile. Analogicznie do wydanego w 2016 roku „Bronze” album rozpoczyna się od ambientowo-filmowego, tajemniczego kilkuminutowego wstępu, po którym z minuty na minutę narasta napięcie związane z odkrywaniem kolejnych elementów muzycznej opowieści.  

Na tle onirycznych, pełnych delikatności i ulotności pejzaży słyszalnych głównie w dłuższych utworach, wyróżniają się te krótsze - energetyczny, pełen agresji „Rain Black, Reign Heavy”, przywodzący na myśl twórczość Depeche Mode, taneczno-popowy „Madman”, elektroniczny „Las Diabolicas”, w którym prym wiedzie przesterowany wokal i dream-popowo-shoegaze’owy „Nebulas”.  Klasyczne dla ukochanego przez fanów brzmienia Crippled Black Phoenix są natomiast przede wszystkim „To You I Give”, post rockowy „Times, They Are A Raging” oraz dwie części finałowej, tytułowej kompozycji. 

Jak mówi lider zespołu, „Great Escape” jest też ucieczką od przebojowości i nie ma na płycie singli, które mają szansę zdobyć masową popularność. Nic w tym dziwnego, gdyż nie taki jest cel zespołu. Muzycy zawsze stawiali na emocjonalność i ważny przekaz. Na albumie nie brakuje melancholii, mroku i refleksyjności, znanych z dotychczasowych dokonań. Warto zagłębić się w poszczególne dźwięki, gdyż z odsłuchu na odsłuch słyszalne są kolejne muzyczne warstwy, w których nie brakuje niespodzianek. To także zestaw, który ma szansę sprawdzić się w wersji koncertowej. Ośmioosobowy skład gwarantuje bogatą, barwna paletę muzycznych doznań i świetną zabawę, o czym można było przekonać się choćby dwa lata temu w warszawskiej Progresji, podczas grudniowego koncertu promującego poprzednie długogrające wydawnictwo. Oby i tym razem sympatyczni artyści wyruszyli w europejską trasę koncertową i odwiedzili Polskę. 

8/10