poniedziałek, 8 października 2018

Jack White - Boarding House Reach Tour - Gdynia Arena, 6.10.2018


Czy potrafimy jeszcze żyć bez telefonów komórkowych? Oderwać się na kilka godzin od patrzenia w ekrany smartfonów, robienia zdjęć, kręcenia filmów i pisania wiadomości na portalach społecznościowych? W czasach, gdy w każdym możliwym momencie otaczają nas nowoczesne technologie, mające ułatwiać nam życie i umożliwiać dzielenie się nim z dowolnie wybraną osobą lub grupą osób, jest to ogromne wyzwanie…



Dla muzyków oraz ich fanów jest to szczególnie odczuwalne podczas koncertów, gdy coraz częściej spotyka się stale rosnącą grupę osób, która zamiast czerpać radość z możliwości uczestnictwa w wyjątkowym wydarzeniu, ogląda je przez ekran swojego urządzenia, przy okazji transmitując je w sieci, zasłaniając widok i przeszkadzając artystom. 

Swój sprzeciw wobec takim praktykom wyraził już Steven Wilson i muzycy King Crimson, którzy wprowadzili podczas swoich występów zakaz korzystania z urządzeń audio-wideo. Nie zawsze jednak okazywało się to skuteczne. O krok dalej posunął się Jack White, który zarządził, aby każdy uczestnik jego koncertów nie miał możliwości używania swojego telefonu, który będzie zapakowany w specjalny futerał Yondr i będzie można go odblokować tylko w wyznaczonych strefach oraz w momencie opuszczania hali.

Okazją, aby przekonać się, czy jesteśmy w stanie wytrzymać kilka godzin bez używania naszych urządzeń był sobotni występ artysty w gdyńskiej Arenie, który rozpoczął cykl czterech polskich koncertów jednego z najlepszych gitarzystów dwudziestego pierwszego wieku. Jack White to na muzycznej scenie alternatywnej człowiek-legenda. Założyciel The White Stripes, The Raconteurs oraz The Dead Weather, a także autor trzech solowych wydawnictw powrócił do Polski po czterech długich latach, od pamiętnego występu na festiwalu Open'er. 

Tym razem na szczęście obyło się bez problemów zdrowotnych. Gitarzysta wbiegł na scenę kilka minut po dwudziestej pierwszej i od pierwszych minut porwał tłum swoją nieprawdopodobną energią i charyzmą. Pomimo, że nie padło z jego ust zbyt wiele słów poza powitaniem, przedstawieniem zespołu towarzyszącego i podziękowaniem, między artystą i fanami wytworzyła się nieprawdopodobna chemia, dodatkowo zyskująca na sile dzięki pełnemu uczestnictwu wszystkich obecnych w hali. Świetnie bawili się nie tylko skaczący radośnie i klaszczący w rytm muzyki fani zgromadzeni na płycie hali, lecz także podrygujący słuchacze na trybunach, którzy nie mogąc korzystać z telefonów siłą rzeczy musieli skupić się jedynie na płynących ze sceny dźwiękach. 

Jackowi na scenie towarzyszyli perkusistka, basista oraz dwaj klawiszowcy, którzy dzielili się ze słuchaczami radością wspólnego grania. Sam White dwoił się i troił wyciskając ze swoich gitar siódme poty, w pewnym momencie grając nawet ustami. Nie oszczędzał się także wokalnie. Rozpoczął swój występ od "Over and Over and Over" oraz "Corporation" z ostatniego wydawnictwa, a następnie dokonania z poprzednich solowych płyt przeplatał z nagraniami z repertuaru The White Stripes. Nie zabrakło także uwielbianej kompozycji "Steady As She Goes" The Raconteurs, która rozpaliła fanów do czerwoności oraz zagranej na finał, znanej chyba każdemu sympatykowi sportowych zmagań "Seven Nation Army", zakończonej chóralnym odśpiewaniem gitarowego riffu.

Co bardzo istotne, półtoragodzinny występ został dopieszczony w najdrobniejszych szczegółach. White, zwany nierzadko Jackiem Whitem III, upodobał sobie tę cyfrę, w związku z czym specjalnie dla niego na scenie pojawiły się trzy odsłuchy, trzy mikrofony oraz trzy stojaki do gitar. Kolorystyka sceny i jej oświetlenie zostało utrzymane w trzech barwach towarzyszącym wszystkim grafikom solowych wydawnictw artysty - czarnej, niebieskiej oraz białej. Co więcej, kolory te stanowiły także jedyne elementy ubioru członków zespołu, a także elegancko prezentującej się ekipy technicznej. 

Na koniec warto dodać, że organizacja wydarzenia pozostawała bez zarzutu. Kontrola na bramkach i zabezpieczanie sprzętu audio-wideo przebiegło bardzo sprawnie, nie było także problemów z dostaniem się na koncertową salę. Pomimo ogromu obiektu występ sprawiał wrażenie bardzo spójnego i kameralnego i co bardzo ważne, nie było kłopotów z nagłośnieniem. Dzięki temu każdy z obecnych opuszczając gdyńską Arenę mógł poczuć się usatysfakcjonowany.