Czy potrafimy jeszcze żyć bez telefonów komórkowych? Oderwać się na kilka godzin od patrzenia w ekrany smartfonów, robienia zdjęć, kręcenia filmów i pisania wiadomości na portalach społecznościowych? W czasach, gdy w każdym możliwym momencie otaczają nas nowoczesne technologie, mające ułatwiać nam życie i umożliwiać dzielenie się nim z dowolnie wybraną osobą lub grupą osób, jest to ogromne wyzwanie…
Dla muzyków oraz ich fanów jest
to szczególnie odczuwalne podczas koncertów, gdy coraz częściej spotyka się stale
rosnącą grupę osób, która zamiast czerpać radość z możliwości uczestnictwa w
wyjątkowym wydarzeniu, ogląda je przez ekran swojego urządzenia, przy okazji transmitując
je w sieci, zasłaniając widok i przeszkadzając artystom.
Swój sprzeciw wobec takim
praktykom wyraził już Steven Wilson i muzycy King Crimson, którzy wprowadzili
podczas swoich występów zakaz korzystania z urządzeń audio-wideo. Nie zawsze
jednak okazywało się to skuteczne. O krok dalej posunął się Jack White, który
zarządził, aby każdy uczestnik jego koncertów nie miał możliwości używania
swojego telefonu, który będzie zapakowany w specjalny futerał Yondr i będzie
można go odblokować tylko w wyznaczonych strefach oraz w momencie opuszczania
hali.
Okazją, aby przekonać się, czy
jesteśmy w stanie wytrzymać kilka godzin bez używania naszych urządzeń był
sobotni występ artysty w gdyńskiej Arenie, który rozpoczął cykl czterech
polskich koncertów jednego z najlepszych gitarzystów dwudziestego pierwszego
wieku. Jack White to na muzycznej scenie alternatywnej człowiek-legenda. Założyciel
The White Stripes, The Raconteurs oraz The Dead Weather, a także autor trzech
solowych wydawnictw powrócił do Polski po czterech długich latach, od
pamiętnego występu na festiwalu Open'er.
Tym razem na szczęście obyło się
bez problemów zdrowotnych. Gitarzysta wbiegł na scenę kilka minut po
dwudziestej pierwszej i od pierwszych minut porwał tłum swoją nieprawdopodobną
energią i charyzmą. Pomimo, że nie padło z jego ust zbyt wiele słów poza
powitaniem, przedstawieniem zespołu towarzyszącego i podziękowaniem, między
artystą i fanami wytworzyła się nieprawdopodobna chemia, dodatkowo zyskująca na
sile dzięki pełnemu uczestnictwu wszystkich obecnych w hali. Świetnie bawili
się nie tylko skaczący radośnie i klaszczący w rytm muzyki fani zgromadzeni na
płycie hali, lecz także podrygujący słuchacze na trybunach, którzy nie mogąc
korzystać z telefonów siłą rzeczy musieli skupić się jedynie na płynących ze
sceny dźwiękach.
Jackowi na scenie towarzyszyli
perkusistka, basista oraz dwaj klawiszowcy, którzy dzielili się ze słuchaczami
radością wspólnego grania. Sam White dwoił się i troił wyciskając ze swoich
gitar siódme poty, w pewnym momencie grając nawet ustami. Nie oszczędzał się
także wokalnie. Rozpoczął swój występ od "Over and Over and Over"
oraz "Corporation" z ostatniego wydawnictwa, a następnie dokonania z
poprzednich solowych płyt przeplatał z nagraniami z repertuaru The White
Stripes. Nie zabrakło także uwielbianej kompozycji "Steady As She
Goes" The Raconteurs, która rozpaliła fanów do czerwoności oraz zagranej
na finał, znanej chyba każdemu sympatykowi sportowych zmagań "Seven Nation
Army", zakończonej chóralnym odśpiewaniem gitarowego riffu.
Co bardzo istotne, półtoragodzinny
występ został dopieszczony w najdrobniejszych szczegółach. White, zwany nierzadko
Jackiem Whitem III, upodobał sobie tę cyfrę, w związku z czym specjalnie dla
niego na scenie pojawiły się trzy odsłuchy, trzy mikrofony oraz trzy stojaki do
gitar. Kolorystyka sceny i jej oświetlenie zostało utrzymane w trzech barwach
towarzyszącym wszystkim grafikom solowych wydawnictw artysty - czarnej,
niebieskiej oraz białej. Co więcej, kolory te stanowiły także jedyne elementy
ubioru członków zespołu, a także elegancko prezentującej się ekipy technicznej.
Na koniec warto dodać, że organizacja wydarzenia
pozostawała bez zarzutu. Kontrola na bramkach i zabezpieczanie sprzętu
audio-wideo przebiegło bardzo sprawnie, nie było także problemów z dostaniem
się na koncertową salę. Pomimo ogromu obiektu występ sprawiał wrażenie bardzo spójnego
i kameralnego i co bardzo ważne, nie było kłopotów z nagłośnieniem. Dzięki temu
każdy z obecnych opuszczając gdyńską Arenę mógł poczuć się usatysfakcjonowany.