„Mówi się, że bycie muzykiem jest w dzisiejszych czasach nieopłacalne. Okazuje się, ze to nieprawda, dzięki takim ludziom jak wy. Dziękuję, że przybyliście dziś do Protokultury. Do zobaczenia następnym razem!” Tymi słowami Mick Moss żegnał się z publicznością po fantastycznym koncercie Antimatter w gdańskim przystoczniowym klubie, gdzie zespół wystąpił już po raz trzeci. Po koncertach w październiku 2015 roku i marcu 2017 roku, tym razem nadarzyła się okazja do promocji świeżo wydanej, ósmej płyty projektu.
Jak wspominałam już kilka dni temu "Black Market Enlightenment" to spójna muzyczna
autobiograficzna opowieść o najbardziej mrocznym i dynamicznym okresie życia
MIcka Mossa. Na wydawnictwo składa się dziewięć łączących się ze sobą utworów,
w których charakterystyczna dla twórczości Antimatter mroczna melancholia i
refleksyjność zawarta w pięknie płynących partiach gitar kontrastuje z
perkusyjną dynamiką i elektronicznymi eksperymentami. Podczas wtorkowego
koncertu zabrzmiały cztery z nich, co prawda bez orientalnych smaczków oraz
partii fletu i saksofonu, lecz za to w pełnych energii, rockowych aranżacjach.
Nie zabrakło także kompozycji z „The Judas Table”, kilku starszych nagrań na
czele z „Paranovą” i zagranym na bis „Leaving Eden”, a także coveru Pink Floyd
„Welcome To The Machine”, w mrocznej, tajemniczej wersji.
W koncertowej odsłonie Antimatter
z solowego studyjnego projektu rozrasta się do rozmiarów kwartetu. Grającemu na
Fenderze i śpiewającemu Mossowi na scenie towarzyszy czarujący przepięknymi
solówkami gitarzysta prowadzący oraz dwuosobowa sekcja rytmiczna. Głębokie
teksty, wyjątkowy głos, ciekawe partie gitar, basu i perkusji, długie,
rozwijające się kompozycje – wszystko to można było usłyszeć we wtorek w Protokulturze. Kilkanaście
zaprezentowanych utworów emanowało paletą emocji, począwszy od relaksujących,
snujących się melodii, przez skłaniające do refleksji, pełne melancholii
brzmienia aż po ocierające się o metal ściany dźwięku i galopady.
Prawie dwugodzinny występ odbył się w kameralnej, momentami
wręcz intymnej atmosferze. Nieduże rozmiary koncertowej sali i mała scena
pozbawiona barierek sprawiły, że publiczność mogła podejść bezpośrednio do
artystów i wymieniać z nimi koncertową energię. Moss i towarzyszący mu
przyjaciele mieli świetny kontakt z fanami i wyraźnie widoczne było, że czują
się na scenie świetnie. Uśmiechali się do siebie i wymieniali porozumiewawcze
spojrzenia widząc entuzjastyczne reakcje słuchaczy na płynące ze sceny dźwięki.
Część fanów rytmicznie kołysała się w rytm dźwięków, część tańczyła, a jeszcze
inni przeżywali występ głęboko w środku, wpatrując się bacznie w muzyków.
Artyści nie szczędzili im pochwał i podziękowań, także w języku polskim,
kłaniając się nisko.
Wszyscy, którzy zjawili się w Protokulturze odpowiednio
wcześniej mieli niepowtarzalną okazję wziąć udział w próbie zespołu i nie tylko
poobserwować jak zespół rozkłada na scenie instrumenty, lecz usłyszeć także np.
brawurową wersję „Baby One More Time”, gitarowe, niczym nieskrępowane
improwizacje oraz zespołowe wykonanie „Paranovy”. Muzycy zadbali o prawidłowe
ustawienie nagłośnienia, dzięki czemu można było czerpać pełnię przyjemności z
koncertu.
Każda wizyta Antimatter w Polsce jest wyjątkowa także dzięki
temu, że mimo długiego scenicznego stażu Mick Moss pozostaje w pełni sobą.
Koncerty są formą podziękowania fanom za wieloletnie wsparcie. Muzyk nie
zabiega o nadmierny medialny rozgłos i nie promuje się na siłę. Od lat po
prostu nagrywa świetne płyty, poruszając serca wrażliwych słuchaczy. Przed
występami i po ich zakończeniu przechadza się po koncertowym klubie i jego
otoczeniu, nie uciekając od ludzi, dzięki czemu można bez problemu do niego
podejść i zamienić kilka słów. Po koncercie osobiście sprzedaje koszulki i
płyty, chętnie pozuje do zdjęć, rozmawia, a nawet wspólnie pije piwo z fanami.
To nie tylko wrażliwy na piękno artysta, lecz przede wszystkim bardzo miły i
ciepły człowiek, z którym każda możliwość spotkania to prawdziwa przyjemność.