czwartek, 29 listopada 2018

Editors - COS Torwar, Warszawa, 25.11.2018


Czekałam na ten koncert kilkanaście lat, od momentu, gdy zaczęłam świadomie odkrywać brytyjską muzykę. Oglądając nałogowo MTV2 zapoznawałam się z twórczością indie rockowych zespołów na czele z Muse, Arctic Monkeys, Franz Ferdinand i Editors. Każdy z nich widziałam i słyszałam już w poprzednich latach warunkach festiwalowych, natomiast w przypadku osobnego występu miałam szansę doświadczyć na żywo jedynie koncertu pierwszego z wymienionych, w łódzkiej Atlas Arenie w 2012 roku. W minioną niedzielę nadarzyła się okazja, by spełnić swoje drugie marzenie jeszcze z czasów szkolnych i wybrać się na koncert Editors. 




Brytyjski kwintet powrócił do Polski po kwietniowych występach w Warszawie i Krakowie, promujących szósty album "Violence", który został bardzo dobrze przyjęty zarówno przez fanów, jak i muzyczne media, łącząc ambitny pop rodem z lat osiemdziesiątych z rockową energią i absolutnie wyjątkowym wokalem Toma Smitha. Przez kilkanaście lat działalności muzycy wypracowali własny styl, którego kwintesencją jest wspomniany album, będący wypadkową pomiędzy transowością i tanecznością generowaną przez klawiszowe motywy, porywającymi gitarowymi pasażami, przebojowym pulsem sekcji rytmicznej oraz ekspresyjnego głosu wokalisty, który z nieskrywaną łatwością potrafi przejść od głębokiego barytonu do porywającego lekkością falsetu. 

Warszawski występ Editors można właściwie streścić w trzech słowach: euforia, energia, emocje. Zespół ma w Polsce armię oddanych fanów, która podczas koncertu dawała z siebie wszystko, entuzjastycznie reagując na płynące ze sceny dźwięki - skacząc, klaszcząc, wspólnie śpiewając teksty i wiwatując po kilku taktach poszczególnych utworów. Nikt nie musiał nikogo na siłę zachęcać do zabawy - reakcje były w pełni naturalne. Ze strony zespołu nie padło wiele słów poza angielskimi i polskimi podziękowaniami, jednak nie było takiej potrzeby - liczyła się przede wszystkim muzyka i chemia między artystami i fanami. Uśmiech nie schodził z twarzy jednych i drugich, a członkowie zespołu wymieniali między sobą porozumiewawcze spojrzenia wiedząc, że grają dla świadomej, kochającej ich publiczności. 

Tom Smith jak zwykle szalał za mikrofonem, wykonując swój niepowtarzalny taniec i przyprawiając o dreszcze ekscytacji krystalicznie czystą barwą swojego głosu. Wtórowali mu wokalnie basista Russell Leetch oraz grający na gitarze i klawiszach Elliott Williams, który przeżywał wszystkie kompozycje razem z Tomem, śpiewając nawet wtedy, gdy nie przewidywała tego struktura utworu. Gitarową energią dzielił się z fanami Justin Lockey, a na perkusji grał niezastąpiony Ed Lay, co rusz obdarzający słuchaczy szczerym uśmiechem. 

Każdy z albumów miał w koncertowej setliście swoich reprezentantów, dzięki czemu fani starszych i nowszych płyt mogli znaleźć coś dla siebie. Dzięki selektywnemu nagłośnieniu świetnie zabrzmiały zarówno oparte na mocnych beatach i transowej elektronice nowsze nagrania na czele z kipiącym agresywną energią "Violence", płynnie łączącym się z eterycznym, rozdzierającym serce "No Harm", opowiadającym o korporacyjnym wyścigu szczurów "Magazine" oraz porywającym do tańca "Papillon", jak i gitarowe kompozycje, zarówno te bardziej dynamiczne, a także te snujące się nostalgicznie. 

Muzycy rozpoczęli przepięknym "The Boxer", a zakończyli równie urokliwym "Smokers Outside The Hospital Doors", który ze spokojnego, kameralnego utworu w ciągu kilku minut rozrósł się do stadionowego hymnu. Rewelacyjnie zabrzmiał "Salvation", który zyskał nową aranżację opartą na brzmieniu pianina i perkusji, "Ocean Of Night", potężny "Hallelujah (So Low), zaśpiewany wspólnie przez fanów "A Ton Of Love" oraz reprezentanci pierwszych dwóch albumów na czele z takimi hitami, jak "Munich", "All Sparks", "An End Has A Start", "Blood" i "Bullets". 

Muzyce towarzyszyła bardzo dobra oprawa świetlna, zaś tył sceny podczas całego występu zdobiła okładka najnowszego albumu autorstwa świetnego izraelskiego fotografa i reżysera Rahi Rezvani, współpracownika zespołu od czasów albumu "In Dream". 

Koncertowo Editors są sprawnie działającym, kipiącym energią organizmem, w którym wszystkie części zgodnie pracują na wspólne, wyjątkowe brzmienie. To przede wszystkim jednak grupa przyjaciół, która mimo wielu lat wspólnego grania wciąż czerpie radość z pisania świetnych piosenek. Muzycy zaprzyjaźnili się także z triem Vök, który towarzyszył im jako support na początku trasy. Ich ostatnim wspólnym występem z Editors był warszawski koncert. Sympatyczni Islandczycy, na czele których stoi wokalistka, gitarzystka i kompozytorka Margrét Rán Magnúsdóttir zaprezentowali trzydziestominutowy przegląd swojej twórczości opartej na dance-popowej stylistyce, a po koncercie chętnie witali się z fanami, podpisywali płyty i pozowali do wspólnych zdjęć. 

Warto dodać także, że tym razem organizatorzy spisali się na medal. Okolice Torwaru zabezpieczała policja, sympatyczni ochroniarze udzielali fanom wszelkich niezbędnych informacji, a także dbali o bezpieczeństwo zgromadzonych. Po występie zaś pomagali w rozdawaniu fanom setlist i gitarowych kostek.  W przeciwieństwie do koncertu Bauhaus uczestnicy nie przeszkadzali sobie i potrafili się wspólnie bawić, szanując się wzajemnie niezależnie od tego, czy dana osoba czuła potrzebę ekspresyjnego wyrażania emocji, czy wolała słuchać w spokoju. Ponadto koncerty rozpoczęły się i zakończyły zgodnie z planem, umożliwiając fanom sprawny powrót do domu.