Muzyka instrumentalna w rywalizacji z kompozycjami słowno-instrumentalnymi ma od dawna pod górkę. Stacje radiowe, selekcjonując promowane single i albumy, przeważnie koncentrują się na wyborze różnej jakości melodyjnych utworów z wokalem, pielęgnując stereotyp, że dzięki obecności tekstu w utworze, jest on łatwiej przyswajalny i zyska więcej sympatyków. Jednak istnieją liczne dowody na to, że dźwięki, aby zainteresować słuchacza nie wymagają dodatku słów i całkowicie bronią się same - przykłady chociażby w postaci jazzu, post - rocka, muzyki klasycznej czy eksperymentalnej można mnożyć w nieskończoność. Potrzeba tylko odrobiny chęci, by do nich dotrzeć…
Z nowym studyjnym wydawnictwem po ośmiu latach przerwy wraca zespół Lebowski, którego debiutancki "Cinematic" niejednokrotnie bardzo trafnie opisywano jako "muzykę do nieistniejącego filmu". Co działo się przez ten czas w zespole? Czego możemy spodziewać się po "Galactice"?
Osiem lat to długi okres. Szczeciński kwartet spożytkował go
bardzo dobrze - konsekwentnie szlifował muzyczny warsztat, odwiedzając przy
okazji koncertów liczne zakamarki naszego kraju. O trzech miałam okazję już
opowiedzieć na łamach tego bloga (linki do relacji znajdziecie na końcu
tekstu). Warto natomiast przypomnieć
jeszcze jeden, szczególnie ważny występ - na szczecińskim Tennis Music Festivalu,
który został zarejestrowany na albumie "Lebowski Plays Lebowski", zawierający
ponad sześćdziesięciominutowy zbiór kompozycji z debiutu oraz zapowiedzi nowych
nagrań.
Miniony rok był dla zespołu czasem zmian personalnych – długoletniego
basistę Marka Żaka zastąpił znany z Indios Bravos Ryszard Łabul, dzięki czemu twórczość
Lebowskiego zyskała nowy wymiar. Słyszalne jest to wyraźnie na „Galactice” – aranżacje
i produkcja poszczególnych kompozycji zostały dopracowane w najdrobniejszych
szczegółach – brzmią świeżo, selektywnie i potężnie. Pod względem pejzażowości
i filmowego potencjału nic się natomiast nie zmieniło – dziewięć zawartych na
albumie utworów układa się w spójną, wielowymiarową całość, zabierając
słuchacza już od pierwszych minut w fascynującą, pobudzającą wyobraźnię
muzyczną podróż, w którą chce się wyruszać wielokrotnie.
Zagłębiając się w meandry dźwiękowych ścieżek zawartych na
„Galactice” można odnieść wrażenie, że kwartet, mimo oczywistych różnic
stylistycznych, podobnie jak wspomniany przeze mnie pod koniec ubiegłego roku
duet Tęskno w swoich kompozycjach
próbuje przywołać brzmienia, których brakuje we współczesnej muzyce
rozrywkowej. Czerpią zarówno ze stylistyki metalowej, jak i muzyki klasycznej,
filmowej, orientalizmów, a także jazzowych improwizacji, przekazując
jednocześnie ogrom zróżnicowanych emocji – od radości, przez zadumę, tęsknotę,
smutek, niepokój, aż po wyrazy złości.
Album rozpoczynają tajemnicze orkiestracje, stanowiące wstęp
do „Solitude Of Savant”. Napięcie budują dynamiczne partie instrumentów
smyczkowych i dętych, powoli ustępujące miejsca klawiszowemu pejzażowi, na tle
którego rozbrzmiewają charakterystyczne dla Lebowskiego partie gitar Marcina
Grzegorczyka, który bardzo słusznie uznany został przez magazyn „Metal Hammer” Muzykiem
Roku 2018 obok Mariusza Dudy. Wspomniane instrumenty toczą pasjonujący dialog w
większości kompozycji zawartych na płycie, przy wtórze wyrazistej sekcji
rytmicznej oraz gości – grającego na mandolinie Dariusza Kabacińskiego,
udzielającej się wokalnie w „Midnight Syndrome” i „Mirage Avenue” znanej z
Dikandy Katarzyny Dziubak, wirtuoza flugelhornu Markusa Stockhausena,
klarnecisty Marcina Marcinkowskiego oraz kontrabasisty Krzysztofa
Ciesielskiego, a także wspomnianego już basisty Marka Żaka.
Melodie na albumie płyną lekko i ulotnie, rozwijając się w
niezwykłej urody dźwiękowe pasaże, gdzieniegdzie skontrastowane mocniejszym
uderzeniem. Tak dzieje się w „Midnight Syndrome”, gdzie melancholijny klawiszowy
motyw i piękna wokaliza przełamane zostają energetyczną gitarową galopadą.
Trzeci „Goodbye My Joy” czaruje romantyzmem i refleksyjnością dialogów
flugelhornu i gitary. Po kilku minutach ustępuje miejsca dynamicznemu „White
Elephant”, który dzięki energii gitar i basu ma potencjał, by stać się rockowym
przebojem.
Przeciwwagę dla wspomnianej powyżej kompozycji stanowi
niespełna jedenastominutowy „The Doosan Way”, porażający delikatnością kontrastującą
z nieco tanecznym rytmem i orientalizmami. Każdy z muzyków demonstruje tu swój
techniczny kunszt oraz wyraźnie wyczuwalną pasję w grze. Utwór dopełniają
wieńczące go ciche szepty gitar i klawiszy na tle szumu morza i śpiewu mew.
Tytułowa kompozycja zachwyca orientalizmami i melodyjnością
partii gitar. „Slightly Inhuman” czaruje zaś elementami jazzowymi. To trzeci po
„Solitude Of Savant" i „White Elephant” fragment płyty, który dotychczas
nie ujrzał światła dziennego ani na koncertowej płycie, ani podczas ostatnich
występów. Przedostatni „Mirage Avenue”
urzekający subtelnością wokalu Katarzyny oraz dźwięków klarnetu i kontrabasu
płynnie łączy się z wieńczącym album „The Last King”, będącym fantastycznym
połączeniem mocy, mroku i melodyjności.
„Galactica” z odsłuchu na odsłuch odsłania nowe warstwy,
poruszając serce i duszę, wywołując dreszcze, oczarowując, zaskakując i
zachwycając. Na szczególny szacunek zasługuje fakt, że muzycy wydali płytę
samodzielnie, dbając nie tylko o warstwę muzyczną, lecz także wizualną i
koncepcyjną. Okładkę zdobi przepiękne zdjęcie autorstwa Wiktora Franko, zaś
wewnątrz albumowej książeczki znajdują się cytaty z „Aforyzmów z Zurau” Franza
Kafki, stanowiące wskazówki do interpretacji poszczególnych kompozycji. Warto
było czekać na tak dopracowane i piękne wydawnictwo. Mam nadzieję, że stanie
się ono nie tylko powodem do dumy i satysfakcji dla zespołu, lecz także szansą
na większą rozpoznawalność w muzycznych mediach. Marcin Grzegorczyk, Marcin
Łuczaj, Krzysztof Pakuła i Ryszard Łabul zdecydowanie na to zasługują.
9/10
Posłuchaj fragmentu: Lebowski - Mirage Avenue
Poczytaj o koncertach Lebowskiego:
Sprawdź też najbliższe premiery płytowe: kalendarz premier 2019