Drugi dzień dziewiątych Dni Muzyki Nowej upłynął pod znakiem polsko-włoskiej rywalizacji i muzycznego starcia światła i mroku. Na scenie gdańskiego klubu wystąpił Sebastian Zawadzki & NeoQuartet oraz zespół Luton.
Sebastian Zawadzki & NeoQuartet/ LUTON
Jako pierwszy festiwalowej
publiczności zaprezentował się obiecujący pianista Sebastian Zawadzki w
towarzystwie NeoQuartetu. Muzycy wykonali utwory z ubiegłorocznego „Songs About Time”, urzekając
publiczność klasycznym brzmieniem fortepianu i kwartetu smyczkowego.
Zawadzki to muzyk z klasycznym
wykształceniem, obecnie rezydujący w Kopenhadze, który poza urzeczywistnianiem własnych kompozytorskich wizji tworzy także tło do filmów. Natomiast członkowie towarzyszacego mu kwartetu znani są trójmiejskiej publiczności nie tylko jako absolwenci
Akademii Muzycznej w Gdańsku, lecz także pasjonaci sztuki współczesnej i
organizatorzy NeoArte – Spektrum
Muzyki Nowej - festiwalu kultywującego
twórczość młodych kompozytorów, łączącego różne dziedziny artystyczne, takie
jak muzyka, wizualizacje, elektronika i taniec.
Doskonała technika i wyważenie
proporcji pomiędzy momentami wzruszającymi i nostalgicznymi zapewniły słuchaczom
możliwość pełnego relaksu, wyciszenia i zasłuchania się w płynące ze sceny dźwięki.
Delikatne światła i brak wizualizacji sprzyjały zamknięciu oczu i
przywoływaniu w wyobraźni barwnych skandynawskich pejzaży. Godzinny koncert
zakończył się owacją publiczności.
Po rozmarzeniu i medytacji nadszedł
czas na odrobinę tajemniczości i mrocznej melancholii. Włoski duet Luton to kolejne fantastyczne odkrycie
muzyczne Jarosława Kowala, dzięki któremu powstały zaledwie rok temu zespół
zagrał swój pierwszy w historii występ przed publicznością właśnie na deskach
gdańskiego Klubu Żak.
Luton tworzą grający na fortepianie i urządzeniach elektronicznych
Roberto P. Siguera oraz
improwizujący przy użyciu sprzętu komputerowego Attilio Novellino. Pod koniec kwietnia ubiegłego roku artyści,
którzy spotkali się zaledwie kilka razy podzielili się z poszukiwaczami nowych
brzmień albumem „Black Box Animal”,
zaskakując nieoczywistymi, zapierającymi dech muzycznymi wizjami, które
przepełnia tajemnica i niepokój. Co ciekawe, materiał nie był pisany w studiu,
lecz podczas podróży – jego fragmenty powstawały między innymi w Sztokholmie,
Manchesterze i Monachium, dzięki czemu każde z nagrań tworzy odrębną
pasjonującą historię. Mimo to tworzą spójną całość, wymykającą się schematom.
Tak też było podczas czwartkowego występu.
Tylne, bardzo subtelne oświetlenie
sceny, z przewagą ognistej czerwieni i zimnego granatu potęgowało mroczny,
mglisty i duszny klimat koncertu. Na sali panowała całkowita cisza i skupienie
– słuchacze dali się ponieść atmosferze grozy i minimalistycznym brzmieniom łączącym
muzykę klasyczną, filmową, eksperymentalną elektronikę oraz ambient. Chłonęli
każdy dźwięk i obserwowali każdy ruch muzyków, nieco statecznych, ale bardzo
wyrazistych w swoich poczynaniach. Siguera grał z pasją na fortepianie oraz
bębnie, w międzyczasie wespół z Novellino uruchamiając ścieżki z zapisem partii
skrzypiec, perkusji, cymbałów górskich oraz dźwięków cywilizacji – trzasków,
zgrzytów, skrzypnięć, przesterów.
Jak wspominał w swojej recenzji „Black Box Animal” wspomniany wyżej
kurator festiwalu i dziennikarz muzyczny portalu soundrive.pl, album Włochów
zainspirowała książka Marka Fishera "Kapitalistyczny realizm: Czy nie ma
alternatywy?", który przekonywał w niej, że źródłem braku szczęścia i
rezygnacji znacznej części społeczeństwa są mechanizmy, jakimi kieruje się
współczesny świat. Poczucia dekadencji, nostalgii za minionymi czasami,
samotności i melancholii dało się doświadczyć w płynących ze sceny dźwiękach. Można
wręcz było się w nich zatracić, poddając się zmiennym emocjom, otaczającemu
mrokowi i wędrówce przez labirynt myśli.
Artyści zanim poznali się i postanowili podjąć współpracę, szlifowali swój muzyczny warsztat tworząc muzykę do teatru i tańca, co zaowocowało świeżością i nowatorskim podejściem kompozytorskim. Ich występ mimo oszczędnych środków wyrazu był niezwykle poruszający i porywający. Zanim jednak do niego doszło, zdarzył się nieprzyjemny incydent - podobnie jak w przypadku listopadowej wizyty w Gdańsku The Thing With Five Eyes zaginęły bagaże muzyków, w związku z czym koncert odbył się na częściowo pożyczonym sprzęcie. Z tego też powodu artyści przywieźli zaledwie pięć sztuk debiutanckiej płyty, którą mogli nabyć wszyscy ci, którzy przybyli na koncert zaznajomieni z twórczością duetu. Ich posiadacze mogli poczuć się jak prawdziwi szczęściarze.