Dwudziestokilkuletni kaliszanin nie próżnuje. Po bardzo dobrze przyjętym zeszłorocznym „Life Is Somewhere Else” postanowił podzielić się z fanami nowym wydawnictwem – tym razem zawierającym nagrania skomponowane do filmów i seriali. „Burning Sea” to niespełna trzydzieści minut eterycznych, wyciszonych, chwilami mrocznych dźwięków.
Na czwartym albumie artysty, który ukazał się nakładem Anteny Krzyku dominuje
skandynawski chłód, przywodzący na myśl północnoeuropejskie, pokryte lodem i
śniegiem krajobrazy, malownicze widoki gór, fiordów, jezior i lasów, nietkniętych przez człowieka. Nagrania
brzmią tajemniczo, przestrzennie i z każdym kolejnym odsłuchem coraz bardziej
intrygują słuchacza. Mimo, że powstały jako towarzyszące obrazom i są zapisem filmowej współpracy Spaleniaka z okresu czterech lat, z powodzeniem
mogłyby opowiadać odrębną historię, którą odbiorca tworzyłby sam na podstawie
odczuwanych podczas odsłuchu nagrań emocji.
Większość albumowych fragmentów to kompozycje instrumentalne. Wyjątkiem jest utwór tytułowy, który przybrał mrocznej, nostalgicznej formę piosenki. Gościnnie
udziela się w nim skrzypek grający także na syntezatorach, Tomasz Mreńca, który towarzyszy artyście na koncertach.
„Burning Sea” wypełniają pełne harmonii i melancholii ambientowe melodie, w
których nad folkowymi elementami dominują charakterystyczne gitary, bębny i elektronika, z dodatkiem instrumentów smyczkowych i subtelnych wokaliz Daniela. Niezwykły klimat całości dopełnia
doskonała okładka autorstwa Weroniki Izdebskiej (ovors), posiadającej wyjątkową umiejętność podkreślania piękna przepełnionych lodowatym niepokojem krajobrazów Islandii i Skandynawii.
Oszczędna forma wydawnictwa i przemyślany koncept pozostawiają słuchaczowi przestrzeń do własnej interpretacji. Utwory płynnie łączą się ze sobą, wywołując przeróżne refleksje w zależności od nastroju, z przewagą niepokoju i lęku, wywołujących ciarki na plecach. Są delikatne, oniryczne, chwilami intymne i bardzo osobiste, by za moment wytrącić słuchacza ze stanu hipnozy nieoczekiwanym zwrotem akcji w postaci energetycznej partii gitary czy elektronicznego "tąpnięcia".
Fragmenty płyty pojawiły się w
takich produkcjach jak „Elementary”,
„Good Behavior”, „Ozark”, czy „The Path”, a mimo to, że towarzyszą różnym filmowym obrazom, tworzą spójną całość. Jedynym mankamentem albumu zdaje się być jego długość - słuchacz oczekuje znacznie więcej niż zaledwie dwadzieścia osiem minut dźwiękowej podróży. Warto sięgnąć po to wydawnictwo szczególnie wieczorem i posłuchać go co najmniej kilka razy, najlepiej w całkowitej ciemności. Emocje gwarantowane.