Inspiracja bliskowschodnimi brzmieniami, nietypowe instrumentarium, poruszające głosy, przestrzenne muzyczne pejzaże, gitarowa moc, porywająca sekcja rytmiczna i mnóstwo pozytywnej energii – tak w gigantycznym skrócie można opisać niedzielny wieczór w gdyńskim klubie Pokład. Do znajdującej się na Skwerze Kościuszki niewielkiej koncertowej sali zawitał zespół Lion Shepherd w towarzystwie bardzo obiecującej wokalistki Karoliny Skrzyńskiej i towarzyszących jej muzyków.
Wspomniałam już kiedyś na
łamach tego bloga, że największą radość jako poszukiwaczowi nietuzinkowych
brzmień sprawiają mi wszelkiego rodzaju muzyczne niespodzianki. Nie ma nic
lepszego niż wybrać się na koncert gwiazdy wieczoru i zachwycić supportem,
odkrywając dla siebie niesłyszane dotąd dźwięki, wzruszające i trafiające do
głębi duszy. O planowanym występie Karoliny
Skrzyńskiej dowiedziałam się na około trzy godziny przed rozpoczęciem koncertu
bezpośrednio od zespołu, dopytując muzyków o szczegóły organizacyjne w związku
z niepełną informacją w facebook'owym wydarzeniu.
Decyzja o zaproszeniu na
półgodzinny recital gliwickiej wokalistki, kompozytorki, finalistki
międzynarodowego Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu i laureatki
konkursu Super Debiutów na pięćdziesiątym pierwszym Krajowym Festiwalu Piosenki
Polskiej w Opolu okazała się strzałem w dziesiątkę. Przesympatyczna długowłosa
artystka obdarzona jest wyrazistym, głębokim głosem oraz naturalną charyzmą,
dzięki czemu praktycznie od początku występu zaskarbiła sobie sympatię
słuchaczy.
Wykonała kilka kompozycji
z obu swoich płyt studyjnych, nie tylko zachwycając umiejętnościami wokalnymi, lecz
także grą na lirze korbowej i połączeniem brzmień charakterystycznych dla
polskiego folku kultywowanego między innymi przez Kapelę Ze Wsi Warszawa z orientalizmami w stylu Dead Can Dance i niemal popową
lekkością. Opowiadając o kompozycjach z drugiego albumu, „Palcem Po Wodzie” przywołała motyw
kobiecości porównując go do żywiołu wody. Na scenie towarzyszyli jej muzycy
grający na bębnach obręczowych, akordeonie, lutni oud i cymbałach polskich,
tworząc niepowtarzalny klimat. Między artystami panowała sceniczna chemia i
dawała się odczuć radość wspólnego grania oraz wzajemne zrozumienie. Kłaniając
się publiczności dziękowała za wsparcie, uśmiechała się promiennie i
zapraszała, by podzielić się odczuciami na temat usłyszanych
dźwięków.
Jak przyznał później w
trakcie występu Lion Shepherd Kamil
Haidar, dziękując Karolinie za dostarczone wzruszenia, jest dumny z tego
odkrycia i podjętej współpracy podczas nagrań trzeciej studyjnej płyty, o
której miałam okazję napisać kilka słów w ubiegłym tygodniu (recenzja).
Dla niego i jego długoletniego przyjaciela Mateusza
Owczarka, których pamiętam jeszcze z czasów zespołu Maqama i wspólnych występów z Riverside
podczas promocji "Shrine Of New Generation Slaves", wiosenna trasa
koncertowa stała się okazją do zaprezentowania publiczności nowego zespołowego
oblicza - bogatszego o fantastycznego perkusistę. Podczas nagrań „III”, do muzyków dołączył znany ze
współpracy z Sorry Boys perkusista Maciej Gołyźniak, który wniósł do
zespołu nową jakość.
Koncertowy skład Lion
Shepherd to jednak nie trio, lecz kwintet - do wspomnianych już twórców podczas
tej trasy dołączył basista Maciej Magnuski oraz klawiszowiec Andrzej Pieszak, którzy
wspaniale dopełnili brzmienie. Porywające solówki Owczarka na gitarach, lutni i
buzuki, soczyste basowe riffy, klawiszowe pasaże, urzekający lekkością wokal
Haidara i przede wszystkim perkusyjne odjazdy Gołyźniaka złożyły się na niemal
dwie godziny nieoczywistej muzyki, oscylującej na pograniczu niemal metalowej
energii, orientalnych smaczków, hipnotyzujących i bujających dźwięków bębnów i pop-rockowej
piosenkowości.
Czerpanie pełnej radości
z podziwiania muzyków na scenie umożliwiły niespodziewanie bardzo dobre warunki
akustyczne Pokładu, co zauważył wokalista Lion Shepherd, wspominając o dużej liczbie
drewnianych elementów świetnie chłonących dźwięk w przypominającej wnętrze
statku sali klubu, na pierwszy rzut oka kojarzącej się z nieco innym, bardziej
szantowym repertuarem. Selektywne nagłośnienie pozwoliło na całkowity relaks i
zasłuchanie się w wielowarstwowych kompozycjach, które dzięki nowej podstawie
rytmicznej zabrzmiały jeszcze pełniej i ciekawiej niż na koncertach promujących
dwa pierwsze wydawnictwa.
Kwintet zaprezentował
przekrojowy materiał obejmujący obszerne fragmenty albumów "Hiraeth"
i "Heat" oraz sześć kompozycji z "trójki", którą
przedpremierowo można było nabyć w zespołowym sklepiku. Dodatkowym benefitem,
nieczęsto zdarzającym się na tego typu wydarzeniach była możliwość płatności
kartą. Szkoda jedynie, że w niedzielny wieczór zjawiła się w klubie stosunkowo
niewielka liczba słuchaczy, nie przekraczająca pięćdziesięciu osób. Z drugiej
strony każdy, kto miał możliwość i ochotę być w Pokładzie, oprócz wrażeń muzycznych
doświadczył kameralnej, niepowtarzalnej atmosfery oraz bezpośredniego kontaktu
z zespołem. Artyści po koncercie chętnie rozmawiali z fanami, wymieniając się
wrażeniami, rozdawali autografy i pozowali do wspólnych zdjęć. Kilka godzin upłynęło
momentalnie, wywołując na twarzach obecnych uśmiech i pozostawiając w pamięci
wspomnienie dobrze spędzonego wieczoru w sympatycznym towarzystwie.
Zapraszam do obejrzenia
relacji fotograficznej autorstwa Tomasza Ossowskiego.
Oczywiście jak powszechnie wiadomo kopiowanie zdjęć bez zgody właściciela jest zabronione ;)