Podsumowując 2017 rok w osobistym "alfabecie" z braku czasu na opisanie wszystkich wartościowych płyt w formie dużego tekstu wspomniałam tylko pokrótce, że jednym z najważniejszych muzycznych powrotów mijających wtedy dwunastu miesięcy była część pierwsza dźwiękowej podróży Unkle. Legendarny zespół pod przewodnictwem Jamesa Lavelle'a zachwycił wtedy koncepcyjną opowieścią o wielokulturowości Londynu, wypełnioną przeplatającymi się przeróżnymi brzmieniowymi tradycjami i gatunkami muzycznymi.
Nie inaczej jest na drugiej, równie
doskonałej płycie. Znów mamy plejadę znakomitych gości na czele z Markiem
Laneganem, Tomem Smithem z Editors, perkusistą Queens Of The Stone Age Jonem
Theodore i Mickem Jonesem z The Clash. Wtórują im między innymi producent Miink,
Ian Astbury z the Cult, Andrew Innes z Primal Scream, Dhani Harrison, Leila
Moss, Tessa Argu. A to jeszcze nie wszystko...
Twórcza działalność to dla lidera
Unkle nieustanny rozwój i poszukiwanie nowych inspiracji. Orkiestra
symfoniczna, fortepianowe zapierające dech pejzaże, ambitna, hipnotyzująca
elektronika, subtelne gitary i poruszające wokale - mimo ogromnej różnorodności
stylistycznej album jest spójny i co chwilę zaskakuje nowatorskim rozwiązaniem
brzmieniowym, piękną melodią, transową tanecznością lub urzekającą miniaturą.
Druga część powstawała podobnie
jak pierwsza, stając się zbiorem kilku muzycznych rozdziałów. Kolejne epizody
prezentują poszczególne etapy wielowątkowej podróży, tym razem rozpoczynającej się
za dnia i kończącej późną nocą. Po tych bardziej tanecznych, pozwalającej na wielokulturowe
spotkanie na parkiecie, nadszedł czas na dźwięki bardziej refleksyjne, emocjonalne,
słodko-gorzkie, będące towarzyszami kolejnych pokonywanych "kilometrów".
To album idealny do słuchania
zarówno w domu o dowolnej porze, z minimalną przewagą pory wieczorno-nocnej,
jak i długiej podróży samochodem. Ma szansę spodobać się fanom Archive, Massive
Attack, Bjork, Radiohead, a nawet Oasis, Davida Bowie, czy też macierzystych
projektów gości udzielających się w poszczególnych nagraniach.
Można by o nim opowiadać
godzinami, zachwycając się poszczególnymi fragmentami, ich eterycznością, eksperymentalnością,
lekkością i pomysłowością. Tymczasem wystarczy włożyć czym prędzej płytę do
odtwarzacza (ewentualnie uruchomić dobrej jakości pliki) i dać się ponieść
porywającej wędrówce, chłonąc jej kolejne fragmenty. To album, który mimo
swojej ekstremalnej długości (dwadzieścia dwa nagrania umieszczone na dwóch
płytach trwają niemal osiemdziesiąt minut) absolutnie nie nudzi. Czekam niecierpliwie
na część trzecią, która ma być opisem powrotu podróżnika do domu. Z przyjemnością
Wam o niej opowiem.
10/10