Tegoroczny zimowy kwartał niespodziewanie przyniósł mnóstwo ciekawych wydawnictw. Pierwsze tygodnie nowego roku w muzyce kojarzone są przeważnie z martwym okresem. Tym razem jednak już w styczniu ukazało się kilkadziesiąt wartościowych wydawnictw, zarówno krótszych, jak i pełnowymiarowych, na które warto zwrócić uwagę. Luty i marzec zapewniły kolejną porcję różnorodnych muzycznych wrażeń. Gdybym chciała opisać dogłębnie każdą z płyt, musiałabym porzucić codzienne obowiązki i odpoczynek nocny, poświęcając się tylko i wyłącznie pisaniu. Przyjrzyjmy się więc pokrótce tym albumom, o których jeszcze nie miałam okazji wspomnieć na łamach tego bloga.
STYCZEŃ
Mark Deutrom – The Blue Bird (4.01.2019)
Szósty solowy album byłego basisty Melvins i założyciela
wytwórni Alchemy Records to pierwsza płyta, która zwróciła moją uwagę w 2019
roku. Kompozytor, multiinstrumentalista, producent, wydawca debiutanckiego
albumu Neurosis i współpracownik SUNN O))) na “The Blue Bird” eksperymentuje z
brzmieniem, eksplorując różne, momentami kontrastujące ze sobą muzyczne
ścieżki, które finalnie układają się w pasjonującą, jedyną w swoim rodzaju
muzyczną opowieść.
Połączenie metalowego mroku, post-rockowego budowania
napięcia, opartej na chwytliwych riffach rockowej przebojowości, progresywnej
pejzażowości bliskiej Pink Floyd i jazzowych improwizacji w stylu King Crimson
sprawia, że album intryguje od pierwszej do ostatniej minuty, nie pozwalając o
sobie zapomnieć. Melodyjność spotyka tu muzyczne eksperymenty, a przebojowe
fragmenty kontrastują z melancholijnymi, rozmarzonymi, chwilami
surrealistycznymi melodiami Uwagę zwraca także ciekawe instrumentarium oraz
przestrzenność i selektywność brzmienia.
Oprócz śpiewu oraz gitarowej i klawiszowej wirtuozerii
Deutroma warto zwrócić uwagę na partie perkusji RL Hulsmana oraz gościnny
udział perkusisty i wibrafonisty Aarona Lacka, basisty Pata Harrisa i
saksofonisty Joe Moralesa. W warstwie lirycznej “The Blue Bird”, podobnie jak
wiele ukazujących się albumów dotyka zagadnienia kondycji współczesnego świata.
Wydawnictwo dopełnia oprawa graficzna autorstwa żony muzyka Jennifer Deutrom.
Posłuchaj: Mark Deutrom - The Blue Bird
Rosetta - Sower Of Wind (4.01.2019)
Post-metalowcy z Philadelphii
zawsze lubili eksperymentować z dźwiękami. Znani z mrocznych, przepełnionych
niepokojem kompozycji okraszonych wyrazistymi growlami tym razem postanowili
zaprezentować światu odmienione wersje utworów, które pierwotnie znalazły się
na wydanym w 2017 roku „Utopioid”.
„Sower Of Wind” to cztery wyciszone,
urzekające ambientowe melodie, w których dominuje melancholia, refleksyjność i
smutek. Oparte są na delikatnym brzmieniu gitar i klawiszy. Z pewnością
spodobają się wrażliwym na piękno słuchaczom o otwartych umysłach.
Posłuchaj: Rosetta - Sower Of Wind
A Swarm Of The Sun – The Woods (11.01.2019)
Długie, mroźne, zimowe wieczory
sprzyjają relaksowi w domowym zaciszu i refleksji. Bardzo dobrym towarzyszem w
takich momentach są chwytające za serce ambientowo-post-rockowe dźwięki.
Ciekawym, już czwartym w dyskografii albumem podzielili się ze słuchaczami
Szwedzi z A Swarm Of The Sun.
Duet przygotował tym razem trzy kilkunastominutowe
kompozycje, składające się na melancholijny, tajemniczy, momentami mroczny,
emocjonalny pejzaż. Hipnotyzują słuchacza sennie snującymi się melodiami
opartymi na brzmieniu fortepianu i gitar, które nabierają mocy i w finale
eksplodują ścianą dźwięku. Ciekawym dodatkiem są tutaj partie wokalne Jakoba
Berglunda oraz brzmienie organów i skrzypiec. Duet w osobie wokalisty oraz
gitarzysty wspiera w sumie czworo gości.
Dźwięki i słowa zawarte na albumie
dotykają mrocznej strony ludzkiego życia. “The Woods” w zamierzeniu autorów ma
być partnerem w drodze przez ciemność i wsparciem w trudnych chwilach. Warstwie
muzycznej i lirycznej towarzyszy przepiękna oprawa graficzna, którą
zaprojektował sam wokalista.
Posłuchaj: A Swarm Of The Sun - The Woods
Deerhunter – Why Hasn’t Everything Already Disappeared? (18.01.2019)
W świecie pełnym sprzeczności,
gdzie każdy pędzi do przodu, nie zważając na innych ludzi, nie oglądając się za
siebie i brnąc nie wiadomo dokąd, życie toczy się na granicy absurdu i stabilne
funkcjonowanie świata wisi na przysłowiowym „włosku”. Ten niełatwy temat podjął
Bradford Cox na ósmym albumie Deerhunter, zadając retoryczne pytanie o to
„dlaczego jeszcze wszystko nie zniknęło”.
Poza trafnymi wnioskami na temat
zaniku kultury, ludzkich emocji, empatii, wrażliwości, ludzkiej samotności i
ogólnie panującym nastrojem dekadencji i schyłkowości w tekstach, na albumie
pojawia się nutka nadziei przejawiająca się w postaci kojących zbolałe nerwy
melodii, hipnotyzujących, przykuwających uwagę i nie pozwalających o sobie
zapomnieć. Mroczne teksty na tle lekkich, ulotnych piosenek tworzą wręcz
schizofreniczny efekt. Potęguje go szara, dekadencka okładka.
Jak wspomniał w swojej recenzji
Jarosław Kowal na łamach soundrive.pl, Cox śpiewa o zjawiskach ogólnoświatowych
takich jak dotykające Ziemię zmiany klimatyczne, lecz także wydarzeniach
politycznych, jak np. morderstwo Jo Cox,
członkini brytyjskiej Partii Pracy, która zginęła z rąk fanatyka o
neonazistowskich zapędach. Z drugiej zaś strony nawiązuje także do spraw
dotyczących osobistych odczuć każdego człowieka.
Deerhunter nagrał album odbiegający
od swoich dotychczasowych muzycznych propozycji, wymykający się wszelkim
gatunkowym klasyfikacjom. Dziesięć kompozycji układa się w intrygującą całość,
w której dominują inspiracje muzyką popularną lat siedemdziesiątych –
początkami twórczości Davida Bowiego i Briana Eno. Mają w sobie pierwiastek
przebojowości, jednak prawdopodobnie nie staną się wielkimi hitami. Niemniej
jednak mają szansę trafić w serca wrażliwych słuchaczy. I właśnie o to tu
chodzi.
Posłuchaj: Deerhunter - Death In Summer
Sharon Van Etten – Remind Me Tomorrow (18.01.2019)
Amerykańska wokalistka na swoim
piątym wydawnictwie zaskakuje stylistyczną zmianą. To najbardziej klimatyczna i
emocjonalna płyta w jej karierze, dotykająca osobistych zagadnień.
Introwertyczne teksty ubarwione zostały nowymi rozwiązaniami brzmieniowymi, w
których folk łączy się z mroczną elektroniką, a melancholia spotyka niepokój.
Nowe pomysły zaowocowały ciekawym albumem, do którego chce się wracać. To rzecz
przede wszystkim dla fanów Anny Calvi, PJ Harvey i Cat Power.
Posłuchaj: Sharon Van Etten - Seventeen
Rival Sons – Feral Roots (21.01.2019)
Dynamika, energia, garażowe
szaleństwo i retro-brzmienie? Jest wiele zespołów, które swoim brzmieniem
starają się przywołać ducha lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, ale
niewiele dorównuje Rival Sons. Właśnie mija dekada od debiutu zespołu. W jakim
miejscu na artystycznej drodze są w tej chwili muzycy?
Po siedmiu latach wydawnictw
niezależnych zespół podpisał kontrakt z większą wytwórnią, co było zapowiedzią
pierwszych zmian w kierunku bardziej przebojowego grania skierowanego do stacji
radiowych. Tak brzmią dwa single promujące album. Dalej natomiast jest bardziej
akustycznie i rockowo, można powiedzieć, że „w starym stylu”.
O pierwszym singlu, rozpoczynającym płytę „Do
You Worst” wokalista Jay Buchanan mówił następująco: "Czasem otoczenie
naprawdę wpływa na kształt utworu. Pewnego razu ja i Scott (Holiday -
gitarzysta) zaszyliśmy się na tydzień w skromnej chatce gdzieś w lasach
południowego Tennessee, aby porządnie ćwiczyć i komponować nowy materiał.
Spacerowaliśmy starą groblą otoczoną zbiornikami wodnymi, zaniedbanymi i
zarośniętymi badziewiem, którego wolelibyście nie oglądać oraz - tak jest -
opanowanymi przez węże wszelkiego gatunku. Ten utwór jest opartym na whisky
koszmarem z grzechotnikiem pełznącym w moim kierunku w roli głównej."
Czy to dobry album? Momentami tak,
chwilami niekoniecznie. Jest tu przede wszystkim kilka zaskoczeń – moc
gitarowych gęstych, mrocznych riffów zderza się z lekkimi melodiami. Znalazło
się też miejsce na drobne eksperymenty, jak odrobina orientu oraz elementy
stylistyki gospel w wieńczącym całość „Shooting Stars”. Niemniej jednak jest to
i tak lepsza płyta od wielu innych utrzymanych w podobnej stylistyce.
Posłuchaj: Rival Sons - Too Bad
Swallow the Sun – When a Shadow is Forced Into the Light (25.01.2019)
Fonograficzny powrót po wydaniu
trzyczęściowego albumu, uznanego za arcydzieło to nie lada wyzwanie. Takie
zadanie postawili przed sobą członkowie fińskiej grupy Swallow The Sun, która
od prawie dwudziestu lat Czy sprostali oczekiwaniom?
Po najdłuższym w karierze albumie
“Songs Of The North vol. I, II and III”, przepełnionym osobistymi przeżyciami
gitarzysty i kompozytora zespołu, który rozstał się z miłością swojego życia,
przyszedł czas na całkowity zwrot akcji. “When A Shadow Is Forced Into The
Light” to najkrótsze zespołowe wydawnictwo, zawierające zaledwie osiem
kompozycji, trwających pięćdziesiąt dwie minuty. Znani z doom metalowych,
snujących się niczym walec, mrocznych kompozycji, wspartych death metalową mocą
tym razem postawili przede wszystkim na melodyjność.
Czyste, głębokie wokale w większości
zastąpiły growle, które stanowią teraz jedynie dodatek do przepełnionych
melancholią mrocznych ballad. W warstwie muzycznej doom’owe riffy ustąpiły
nieco miejsca gotyckim brzmieniom progrsywno-post rockowym pejzażom, a nawet
akustycznym i eksperymentalnym fragmentom. Nie brakuje tu jednak kompozycyjnego
ciężaru, dzięki czemu album mieni się paleta muzycznych barw, przeplatających
się ze sobą i tworzącym zapierające dech krajobrazy.
Nowe wydawnictwo stanowi także
przeciwwagę dla wydanej w grudniu ubiegłego roku EPki “Lumina Aurea”,
zawierającej najbardziej eksperymentalną kompozycję w karierze zespołu. To
funeral-doomowa, czternastominutowa oda pochwalna dla północnoeuropejskiej
przyrody i nordyckiej tradycji. W nagraniach gościnnie wziął udział mistrz
skaldyckiej poezji - Einar Selvik.
“When A Shadow Is Forced Into The
Light” ujmuje kontrastami. Przepiękne, rozmarzone melodie spotykają tajemniczość i niepokojący mrok
post i death metalu, który oddaje klimat i surowość fińskiej natury
przepełnionej lasami i jeziorami. W nagraniach słychać echa Alcest i
Deafheaven, a z drugiej strony Paradise Lost, a nawet The Cure i Anathemy. To
album, któremu trzeba dać kilka szans, by w pełni odkryć jego potencjał. To
także płyta kipiąca od emocji, słodko – gorzka i skłaniająca do refleksji.
Warto jej posłuchać.
Seasonal – Heading Nowhere (30.01.2019)
Polska muzyka alternatywna ma się
świetnie – z roku na rok przybywa nowych twórców, którzy proponują coraz
ciekawsze dźwięki i odważnie kroczą nowymi muzycznymi ścieżkami. Od dwunastu
lat na scenie niezależnej działa Seasonal – osobisty projekt Macieja Sochonia,
w którym przy pomocy post rockowych i ambientowych instrumentalnych pejzaży
wyraża swoje odczucia i emocje. Na swoim nowym albumie pochylił się nad tematem
ludzkich celów i ich braku oraz przyczynami i skutkami tego stanu rzeczy.
Racjonalność, pragnienia, strach, rozczarowanie, zbyt długa perspektywa
realizacji, utrata sensu – te odczucia przewijają się w ośmiu kompozycjach,
których ramy wyznaczają cztery części nagrania tytułowego.
To płyta dla wrażliwców, lecz także
dla tych, którzy boją się stanąć oko w oko z rzeczywistością i brnąć dalej ku
realizacji marzeń. Kojące, sennie płynące dźwięki kontrastujące z bardziej
dynamicznymi fragmentami dodają energii i sprawiają, że do płyty chce się
wracać.
Posłuchaj: Seasonal - Heading Nowhere
LUTY
White Lies - Five (1.02.2019)
Rok 2009 - w stacjach radiowych na
całym świecie pojawiają się "Unfinished Business", "Death",
"Farewell To The Fairground" i "To Lose My Life". Każdy z
singli zdobywa ogromną popularność i czyni White Lies jednym z najbardziej
ekscytujących debiutantów z kręgu brytyjskiej fali indie rocka.
Charakterystyczne, nawiązujące do lat osiemdziesiątych brzmienie inspirowane
Joy Division, chwytliwe melodie, gitarowe riffy i głęboki wokal Harry'ego McVeigh sprawiają, że nieśmiali
muzycy grający smutne piosenki musieli zmierzyć się ze sławą.
Niebawem minie dziesięć lat od
brawurowego początku kariery White Lies. Co dzieje się w zespole teraz? Dekadę
po wydaniu "To Lose My Life" muzycy powracają z piątym albumem studyjnym,
który podobnie jak debiut wypełniają przebojowe utwory. Dziewięć nowych
kompozycji łączy w sobie punkową energię, syntezatorowy pop z lat
osiemdziesiątych przywodzący na myśl twórczość New Order, odrobinę taneczności,
melancholii i dźwiękowych rarytasów dla uważnie wsłuchujących się w zawartość.
Muzyce towarzyszą jak zawsze skłaniające do refleksji teksty, poruszające
dylematy współczesnego człowieka.
Album rozpoczyna ponad
siedmiominutowy "Time To Give", stopniowo nabierający mocy. Króluje w
nim syntezatorowa melodia, która z minuty na minutę narasta. Nie brakuje tu
także chwytliwego refrenu. Dalej wyraźnie słychać charakterystyczne brzmienie
zespołu, wypracowane przez lata wspólnego grania. Nie ma tu utworu, który nie
mógłby zagościć na radiowej playliście. Urzekające lekkością ballady,
narastające gitarowe ściany, płynący w przestrzeni wokal i klawiszowe pasaże
tworzą przestrzenne i bardzo przyjemne brzmienie, od którego trudno się
oderwać. Absolutnie w niczym nie przeszkadza tu długość poszczególnych
kompozycji, w większości znacznie wykraczająca poza trzyminutowe ramy
"radiowej" długości.
To płyta, która świetnie sprawdzi
się jako towarzysz samochodowej przejażdżki, codziennych zajęć, czy spotkania z
przyjaciółmi. To także album, któremu warto przysłuchać się w samotności, by
docenić potencjał piosenek na nim zawartych. Na "Five" White Lies
udowadniają, że wciąż są w świetnej formie i istnieje duża szansa, że będą
umilać nam codzienność co najmniej przez kolejne dziesięć lat.
Posłuchaj: White Lies - Tokyo
Downfall Of Gaia - Ethic Of Radical Finitude (8.02.2019)
Piąte wydawnictwo niemieckiego
kwartetu, który od ponad dekady eksploruje stylistyczne granice black metalu,
doom metalu i post rocka z pewnością zainteresuje fanów Cult Of Luna,
Deafheaven, Neurosis i The Ocean. Growle, krzyki i miażdżące
perkusyjno-gitarowe galopady spotykają tu delikatność post rockowych brzmień i
progresywnych pejzaży, pokazując, że ciężar i mrok, gdy są idealnie
zrównoważone melodyjnością, nie muszą wcale przytłaczać. Gdzieniegdzie
słyszalny jest także czysty wokal i monologi, co dodaje płycie uroku.
Posłuchaj: Downfall Of Gaia - Ethic Of Radical Finitude
The Saturday Tea - Quicksilver Dreams (13.02.2019)
Warszawski zespół powraca z drugim
studyjnym albumem, który wypełniają psychodeliczne i indie-rockowe brzmienia,
nad którymi unosi się beatlesowska nuta melodyjności. Mimo pewnych podobieństw
do tego, co znane i lubiane muzycy robią swoje, uciekając od wszelkich klasyfikacji
i stylistycznych szufladek. Kazali czekać na następcę debiutu aż pięć lat, ale
zdecydowanie było warto - słucha się go świetnie, bez nastawiania się na
konkretne inspiracje, nie oczekując szaleństw, lecz ciesząc się dobiegającymi z
kolejnych kompozycji dźwiękami. Wyraźnie da się wyczuć, że artyści nagrywali
ten album na luzie, nieco przewrotnie, ciesząc się wspólnie muzyką i bawiąc w
studiu. Mają swój styl, brzmią charakterystycznie i absolutnie światowo. I za
to należy im się szacunek i uznanie.
Posłuchaj: The Saturday Tea - Quicksilver Dreams
Herod - Sombre Dessein (15.02.2019)
Muzykę szwajcarskiego kwartetu usłyszałam po raz pierwszy tak
naprawdę kilka dni temu, podczas występu grupy przed The Ocean Collective w
poznańskim klubie U Bazyla i zaintrygowała mnie na tyle silnie, że postanowiłam
sięgnąć po album studyjny. Drugie wydawnictwo zespołu to połączenie metalowej
mocy i przestrzennych pejzaży, zawieszone gdzieś pomiędzy inspiracjami muzyką takich
grup jak wspomniany kolektyw, Gojira, Cowbar, Napalm Death, a twórczością… King
Crimson. Wyraziste, dynamiczne riffy
spotykają tu perkusyjne improwizacje i momentami naprawdę piękne melodie.
W nagraniach „Sombre Dessein” brał udział były wokalista The
Ocean, Mike Pilat, który wsparł zespół także grą na gitarze, wzbogacając
znacząco jego brzmienie w porównaniu z debiutanckim „They Were None”. Gościnnie
na albumie udzielał się także Bill Steer, gitarzysta Carcass, którego popisy
można usłyszeć w „Fork Tongue”. Za mastering płyty odpowiada zaś Magnus
Lindberg z Cult Of Luna.
Płyta to koncepcyjna opowieść o upadku cywilizacji judaistyczno-chrzescijańskiej,
co podkreśla wyrazista okładka przedstawiająca rozbite statki na wzór tych z
wybrzeży Indii i Bangladeszu. To także liryczny opis “piekła na Ziemi” i
życiowych trudów jej mieszkańców.
Posłuchaj: Herod - Sombre Dessein
Muzykę szwajcarskiego kwartetu usłyszałam po raz pierwszy tak naprawdę kilka dni temu, podczas występu grupy przed The Ocean Collective w poznańskim klubie U Bazyla i zaintrygowała mnie na tyle silnie, że postanowiłam sięgnąć po album studyjny. Drugie wydawnictwo zespołu to połączenie metalowej mocy i przestrzennych pejzaży, zawieszone gdzieś pomiędzy inspiracjami muzyką takich grup jak wspomniany kolektyw, Gojira, Cowbar, Napalm Death, a twórczością… King Crimson. Wyraziste, dynamiczne riffy spotykają tu perkusyjne improwizacje i momentami naprawdę piękne melodie.
Yann Tiersen - All (15.02.2019)
„All” to wielki powrót kompozytora muzyki filmowej, który
zasłynął ścieżkami dźwiękowymi do „Amelii” oraz „Goodbye Lenin”. Francuski
pianista i minimalista po trzech latach od ukazania się albumu „EUSA” znów
zachwycił emocjonalną, koncepcyjną opowieścią, poruszającą zagadnienia związane
z troską o środowisko naturalne oraz jedności człowieka z otaczającą go
przyrodą. Zapierające dech fortepianowe partie tworzą chwytające za serce
pejzaże wzbogacone orkiestracjami oraz wokalizami, w tym doskonałej Anny von
Hausswolff, wielkiego bretońskiego śpiewaka Deneza, przywodzą na myśl twórczość
Sigur Ros, głównie z okresu „Takk”. Nie brakuje tu także dodatku mroku w
postaci gitarowych eksperymentów i sprzężeń. To piękna płyta, która pozwala
marzyć, śnić i zwiedzać w wyobraźni malownicze miejsca, jednocześnie skłaniając
do refleksji. To muzyka angażująca, poruszająca, momentami wręcz wzruszająca, obok
której nie da się przejść obojętnie.
Posłuchaj: Yann Tiersen - Tempelhof
Motorpsycho - The Crucible [15.02.2019]
Połowa lutego nieoczekiwanie przyniosła nam mnóstwo świetnych
wydawnictw, w tym nowy album legendarnej norweskiej grupy Motorpsycho. Jest on
muzyczną kontynuacją poprzedniej płyty, “The Tower”, dalej jednak staje się
nową muzyczną podróżą i krokiem w kierunku dalszego poszerzania zespołowych
horyzontów. Zgodnie z tytułem album skupia w sobie wpływy, którym podlegała
twórczość zespołu, łącząc je w spójną całość. Jest w tej muzyce jednak
pierwiastek oryginalności i wyjątkowości, osiągniętej nie tylko dzięki
doskonałej technice wchodzących w skład zespołu muzyków, lecz także chęci
odkrywania nowych brzmień i podawania ich w psychodeliczno-pejzażowej formie.
Nowa płyta tria jest bardziej dynamiczna i przejrzysta w formie, a jednocześnie eksperymentalna. To ryzykowne
połączenie, które niekoniecznie musiało się udać. Tym razem jednak nie było
podstaw, by obawiać się o jakość nagrań.
Posłuchaj: Motorpsycho - The Crucible
Rebeka – Post Dreams (22.02.2019)
Elektropopowy duet Rebeka wdarł się szturmem na polską scenę
alternatywną niespełna sześć lat temu, za sprawą rewelacyjnego albumu
“Hellada”, łączącego elektroniczno-basowy puls z wpadającymi w ucho melodiami i
głębokim, wyrazistym głosem wokalistki. Iwona Skwarek i Bartosz Szczęsny dali
się poznać szerszej publiczności dzięki występowi przed Damonem Albarnem na
festiwalu Malta w 2014 roku., gdzie zachwycili swoją twórczością nie tylko
czekającą na występ lidera Blur i Gorillaz, moknących w ulewnym deszczu fanów,
lecz przede wszystkim samego Damona. Teraz powracają z nowym wydawnictwem,
równie intrygującym, co ich pierwsze dokonania. Popowa lekkość kontrastuje w
utworach z tanecznością beatów. Muzyce towarzyszą ciekawe teksty śpiewane jak
zawsze świetnie przez Iwonę, tym razem także w języku polskim. Mam nieodparte
wrażenie, że ta płyta prawdopodobnie przypadnie do gustu nie tylko fanom The
Dumplings 😉
Posłuchaj: Rebeka - Fale
The Claypool Lennon Delirum - South Of Reality (22.02.2019)
Les Claypool – legendarny założyciel tria Primus i wirtuoz
basu, który w technice slap bass nie ma sobie równych oraz Sean Lennon –
multiinstumentalista, kompozytor, producent i autor muzyki filmowej, syn
nieodżałowanego muzyka The Beatles i Yoko Ono – z połączenia sił tak
znamienitych osobistości musiało wyniknąć coś niesamowitego. Artyści w 2016
roku stworzyli duet The Claypool Lennon Delirium, łączący elementy rocka
progresywnego, psychodelicznego, funku, rocka alternatywnego i muzyki
awangardowej. Po debiutanckiej, doskonałej „Monolith Of Phobos” przyszedł czas
na drugi album, równie dobry co poprzedni.
Na “South Of Reality” pejzażowe, lekkie melodie rodem z
dokonań The Beatles przeplatają się ze zwariowanymi improwizacjami na basie. To
właśnie dzięki nim od razu można rozpoznać, z jaką muzyką mamy do czynienia.
Pośród psychodelicznych pejzaży i kosmicznych odlotów przenikają orientalizmy.
MImo, że na płycie dominują długie, rozległe formy, słucha się ich z niemałą
przyjemnością, zachwycając się talentem muzyków oraz ich pomysłowością.
Materiał został wyprodukowany przez Claypoola i Lennona oraz
zmiksowany i poddany masteringowy przez Claypoola w należącym do basisty studio
Rancho Relaxo w Hrabstwie Sonoma w Kalifornii. Warto posłuchać go w całości i
dać się ponieść ekscytującym, psychodeliczno-tanecznym dźwiękom, przenoszącym w
kosmiczny świat marzeń. Płyta z odsłuchu na odsłuch coraz bardziej intryguje i
nie daje o sobie zapomnieć.
MARZEC
How To Disappear Completely - Mer De Revs: Seraphim (13.03.2019)
Fanom post-rockowo-ambientowych eterycznych
dźwięków z pewnością nie są obce dźwięki How To Disappear Completely. Tym razem
muzycy postanowili zakończyć swój eksperymentalny projekt związany z muzyczną
analizą snu. "Seraphim" to coda wieńcząca "Mer De Revs",
którą nagrywali przez dwa lata. To blisko dwie godziny muzyki, która idealnie
brzmi w późnych godzinach nocnych, kojąc zbolałe po całym dniu nerwy,
relaksując i pozwalając marzyć i chłonąć specyficzną atmosferę nocy. Poświęcili
ten materiał pamięci nieodżałowanego lidera Talk Talk, Marka Hollisa, który
miał niebagatelny wpływ na ich muzyczną edukację. Jak sami mówią sen jest
lekarstwem, które " uwolni nas od naszych więzów (lęków, kłopotów) -
mistycznych i nieskończonych, przepływających przez nasze ciała niczym echo
dobiegające z najgłębszych zakamarków naszych zmartwień" i nie ma w tym nawet
odrobiny przesady.
Posłuchaj: How To Disappear Completely - Mer De Reys
Snarky Puppy - Immigrance (15.03.2019)
Imigracja, migracja, emigracja -
wymienione pojęcia w ostatnich latach towarzyszą nam niemal codziennie, budząc
skojarzenia natury społeczno-polityczno-ekonomicznej. Imigracja nie musi być
jednak klasyfikowana jednoznacznie - może być po prostu synonimem ciągłego
ruchu i płynności, jak postrzega ją lider i główny kompozytor Snarky Puppy -
Michael League.
Szalejące gitary, funkujący bas,
doskonała sekcja dęta, porywające melodie, mnóstwo radości grania - wszystko to
znajdziemy na najnowszym wydawnictwie kolektywu. Osiem albumowych kompozycji
lśni od pomysłów, idei, eksperymentów i nietypowych gatunkowych połączeń. To
nie jest czysty jazz oparty na popisach techników i multiinstrumentalistów,
próbujących wykrzesać maksimum możliwości ze swoich instrumentów - to
połączenie jazzu z popową melodyką, rockową energią i funkowym pulsem. Odrobina
taneczności, porywające, zapadające w pamięć, pięknie płynące dźwiękowe
opowieści i wyraźnie odczuwalna chemia pomiędzy muzykami sprawiają, że płyty
słucha się z zapartym tchem od pierwszej do ostatniej minuty i chętnie do niej
wraca, odkrywając kolejne warstwy, sekwencje i muzyczne pomysły artystów.
Posłuchaj: Snarky Puppy - Xavi
The Comet Is Coming - Trust In The Lifeforce Of A Deep Mystery (15.03.2019)
Instrumentalne szaleństwo, jazzowe improwizacje
i psychodeliczne odjazdy. Do tego odrobina mroku, niebanalne pomysły aranżacyjne
i mnóstwo muzycznych barw - tak może brzmieć jazz przyszłości i właśnie takie
dźwięki można znaleźć na drugim albumie londyńskiego The Comet Is Coming. Saksofonista
Shabaka Hutchings, klawiszowiec Dan Leavers i perkusista Max Hallett zabierają
słuchaczy w podróż ponad muzycznymi gatunkami, przecierając nowe szlaki i
eksplorując nieodkryte dotąd terytoria. To jazz, który ma szansę przedostać się
do świadomości wielbicieli rocka, popu, elektroniki, a nawet hip hopu,
chociażby dzięki gościnnemu udziałowi Kate Tempest w jednej z kompozycji.
Zdecydowanie warto ten album sprawdzić.
Posłuchaj: The Comet Is Coming
Undertheskin - Negative (15.03.2019)
Industrialny mrok, specyficzny
klimat, głęboki wokal, elektronika i gitary - drugi album solowego projektu
Mariusza Łuniewskiego to sześć ciekawych, spójnych kompozycji, które mogą
spodobać się fanom Depeche Mode, The Cure, Bauhaus, The Sisters Of Mercy i
podobnych grup. To muzyka niepokojąca, intrygująca, nie pozbawiona jednak
chwytliwych melodii i elementu transowości, jak chociażby w "Burn"
czy "Drown". Słucha się tego bardzo dobrze, mimo świadomości, że nie
jest to nic nowego. Produkcja i nagrania są na światowym poziomie, dzięki czemu
nie da się na pierwszy "rzut ucha" ocenić, z projektem z jakiego
kraju mamy do czynienia. Co ciekawe, za projekt naprawdę świetnej okładki
odpowiedzialny jest Bartosz Hervy z Blindead. Warto ten niedługi album
sprawdzić.
Posłuchaj: Undertheskin - Negative
Vijay Iyer, Craig Taborn - Transitory Poems (15.03.2019)
Dwóch nietuzinkowych pianistów, wirtuozów i wizjonerów
postanowiło wydać wspólny album koncertowy. Panowie dali się poznać polskiej
jazzowej publiczności podczas ubiegłorocznej wiosennej edycji gdańskiego Festiwalu
Jazz Jantar, gdy usiedli naprzeciw siebie i zaczarowali obecnych na Sali
Suwnicowej.
O koncercie duetu podczas Monteal
Jazz Festival Jim Harrington z magazynu JazzTimes opowiadał następująco: "Zważywszy
na tkwiący w muzykach potencjał, występ zdecydowanie spełnił oczekiwania. Dwóch
młodych mistrzów połączyło swe talenty w interesujący, lecz komplementarny
sposób. Jest wiele powodów, dla których duetów fortepianowych nie widzi się
często. Po pierwsze, niewiele jest miejsc dysponujących dwoma fortepianami.
Równie istotnym jest, iż 176 klawiszy to dla niektórych słuchaczy zbyt wiele,
szczególnie gdy dwóch muzyków nie ma twardo ustalonego planu gry. Ponadto – nie
wiadomo, czy indywidualne style gry będą do siebie pasować. Dlatego takie
partnerstwa należy tworzyć z daleko idącą ostrożnością, nawet gdy w grę wchodzą
uznani muzycy. Iyer i Taborn (…) to zestawienie niczym z jazzowego nieba."
Słuchając tej płyty można poczuć się podobnie jak na wspomnianym występie -
absolutnie wyjątkowo, mając świadomość uczestniczenia w niezwykłym wydarzeniu.
MIIST - All The Useless Spinning (18.03.2019)
Rock progresywny to pojęcie, które
niejednokrotnie zaprzecza własnemu znaczeniu, a zespoły mianujące się progresywnymi
przeważnie prezentują utarte, ograne do granic możliwości schematy, niewiele
wnoszące do współczesnej muzyki niezależnej. Takiej klasyfikacji wymyka się
warszawski duet MIIST, który tworzą grający na klawiszach gitarzysta Michał
Koczor i perkusista Robert Kułakowski. Na swoim debiutanckim albumie muzycy
proponują "progresywną psychodelię", czyli tajemnicze, powoli
narastające dźwięki, tworzące wielowarstwowe kompozycje, które z każdym
kolejnym odsłuchem nabierają nowego wymiaru, pozwalając słuchaczowi zwiedzać labirynty
zapętleń i gitarowych odjazdów.
Posłuchaj: MIIST - All The Useless Spinning
Swans - What Is This (18.03.2019)
Co znajduje się na nowej,
piętnastej płycie Swans? O co w ogóle chodzi? Michael Gira jak powszechnie wiadomo
ma nietuzinkowe pomysły - nie zawahał się ich użyć również tym razem. Postanowił
wydać limitowany zbiór 10 nagrań demo w specjalnym drewnianym boxie, aby dzięki
kampanii crowdfundingowej zebrać środki na nagranie i produkcję nowego albumu Swans.
To gratka dla kolekcjonerów i oddanych fanów zespołu. Znajdują się tam dotąd
niepublikowane szkice nagrań będących efektem współpracy z różnymi muzykami,
odmienne stylistycznie od tego, z czym kojarzony był zespół przez ostatnie
lata. Wśród współpracowników Gira wymienia między innymi Annę Von Hausswolff i
jej siostrę Marię - obie są odpowiedzialne za wokale, Bena Frosta, improwizatorów
z The Necks i berlińskiego kontrabasistę Yoyo Rohma. Brzmi ciekawie?
Sprawdźcie, co tym razem wymyślił lider Swans.
Ritual Howls - Rendered Armor (22.03.2019)
Kolejna płyta pełna industrialnego
mroku, tym razem z dodatkiem pejzażowości o filmowym potencjale i dynamicznych
gitar. Współpraca wokalisty i gitarzysty Paula Bancella, klawiszowca i perkusisty
Chrisa Samuelsa i basisty Bena Saginawa zaowocowała dojrzałym wydawnictwem, już
czwartym w karierze zespołu. To wciąż znane z poprzednich albumów inspiracje zespołami
z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, podane w nowoczesnych aranżacjach.
To płyta, która się nie nudzi i słucha jej się z przyjemnością. Osiem
kompozycji brzmi jak soundtrack do surrealistycznego westernu. Charakterystyczny
baryton Bancella, taneczny puls basu i klawiszy, jak i pasujące do całości
partie gitar tworzą spójną całość - tajemniczą, intrygującą, pełną ciemności i
melancholii. Wrażliwcy znajdą w tym brzmieniu coś dla siebie.
Posłuchaj: Ritual Howls - Alone Together
RPWL - Tales From Outer Space (22.03.2019)
Ten niemiecki zespół neoprogresywny
zawsze kojarzył mi się z niekoniecznie udaną próbą kopiowania twórczości Pink
Floyd. Tym razem jednak pozytywnie mnie zaskoczył. Najnowsze wydawnictwo
muzyków to siedem kompozycji nie stanowiących konceptu, które jednak łączy
wspólny temat - opowieści o bliskich spotkaniach z kosmitami. Fajnie, ciekawie,
nietypowo i z przymrużeniem oka. W rozpoczynającym album "A New
World" przybysze z obcej planety docierają na Ziemię i kiedy zdają sobie
sprawę z tego, ile cierpienia dotyka żyjące tu istoty, rezygnują z dalszego
pobytu, uciekając tam, skąd przybyli. Muzycznie jest przyjemnie i dość
kolorowo. Floydowe zagrania spotykają tu gitary rodem z twórczości U2 oraz miłe
dla ucha, momentami chwytliwe melodie. To moim zdaniem najlepsza płyta tego zespołu.
Posłuchaj: RPWL - What I Really Need
The Mute Gods - Atheists and Believers (22.03.2019)
Trio ekscentrycznego basisty Nicka
Beggsa, którego nie trzeba przedstawiać fanom Stevena Wilsona i Steve'a
Hacketta, Rogera Kinga oraz Marco Minnemanna powraca z nowym studyjnym
wydawnictwem. Tym razem nie opowiadają już o niesporczakach, lecz poruszają
uniwersalne zagadnienia dotyczące współczesnej ludzkości oraz ich uczuć i emocji
- miłości, poczucia straty, śmierci i przywiązania. Dziesięć nowych kompozycji
to zarówno dynamiczne utwory jak i sentymentalne, emocjonalne ballady, łączące
w sobie brzmienia funkowe, rockowe, popowe, folkowe i progresywne.
Nick Beggs tłumaczy, że motywem
przewodnim albumu jest przede wszystkim fakt przeceniania głupich ludzi oraz
to, że prawda i wiedza stały się w obecnych czasach niemodne. Chce się temu przeciwstawić. Dźwięki na
nowej płycie oprócz jego stałych współpracowników ubogacają znamienici goście,
wśród których znaleźli się gitarzysta Rush Alex Lifeson, perkusista Stevena
Wilsona Craig Blundell, multiinstrumentalista Rob Townsend oraz wokalistka i
córka basisty Lula Beggs. Taki zestaw gwarantuje niebanalne rozwiązania
brzmieniowe.
Posłuchaj: The Mute Gods - Atheists And Believers
These New Puritans - Inside The Rose (22.03.2019)
Intrygujący duet braci Barnett z
Essex powraca z fantastycznym czwartym studyjnym albumem. Bliźniacy wciąż czarują
słuchaczy specyficzną, nieco mroczną wrażliwością i połączeniem brzmienia gitar
i elektroniki. Śpiewy na głosy, eteryczny, atmosferyczny wokal, charakterystyczna,
pełna nostalgii narracja i niebanalne melodie. Chórki, niemal operowe wokalizy,
cymbałki, wibrafon, perkusjonalia, orkiestracje - wszystko to składa się na
czterdziestominutową, wciągającą od pierwszej do ostatniej minuty muzyczną
opowieść.
Urzekający tajemniczością "Infinity
Vibraphones", nieco połamany "Anti-Gravity", piękny "Beyond
Black Suns" z udziałem wokalistki operowej, orkiestrowy, melancholijnie
zaśpiewany i trochę elektronicznie "pokręcony" "Inside The
Rose", hipnotyzujący "Where The Trees Are On Fire", porywający
do lunatycznego tańca "Into The Fire", śliczna smyczkowa miniatura
"Lost Angel", mroczny "A.R.P" i przywołujący na myśl chórki
Sigur Ros wieńczący całość "Six" - każda z dziewięciu kompozycji jest
wyjątkowa i stanowi ważny elementy albumowej układanki.
To wspaniała, ujmująca płyta,
której trzeba poświęcić nieco więcej czasu, aby wniknąć w nieoczywisty muzyczny
świat George'a i Jacka. Jak artyści sami podkreślają, uzależnili się od "pogoni
za niemożliwym" - oby i tym razem zachwycili niejednego poszukiwacza
nietuzinkowych muzycznych wrażeń. Trzymam
kciuki.
Posłuchaj: These New Puritans - Into the fire
Fervent Mind - Tranquilize (22.03.2019)
Ile już razy wspominałam, że
Norwegia jest kopalnią nietuzinkowych brzmień? Trudno zliczyć. Dzięki niezwykle
cennej podpowiedzi redaktora zaprzyjaźnionej audycji W Pół Rocku, miałam
przyjemność przysłuchać się albumowi pochodzącego z tego pięknego kraju
projektu Fervent Mind, który pięć lat temu założyła wokalistka i kompozytorka
Live Sollid. Nowy album zespołu zawiera przekrojowy materiał, spajający w nieoczywistych
dźwiękach eteryczne wokale rodem z twórczości Massive Attack, trip-hopowe budowanie
tajemniczej atmosfery, dream popowe przestrzenie i marzenia senne, pejzażowość
w stylu Porcupine Tree, wrażliwość Radiohead oraz melodyjność i indie rockową
lekkość charakterystyczną dla Mew.
To płyta, która może spodobać się
każdemu poszukującego wyjątkowości, emocji i klimatu w muzyce. "Tranquilize"
łączy intymność z otwartością, energię z melodyjnością, lekkość z mrokiem, pop
z muzyką eksperymenalną. To muzyka różnorodna, która po kilku odsłuchach nie
nudzi.
Posłuchaj: Fervent Mind - Tranquilize
Nazwa zespołu wywodzi się z określenia metody "viola bastarda", czyli swobodnych skoków między kolejnymi głosami pieśni, improwizujących wokół średniowiecznych melodii. Muzycy osiągnęli niezwykle oryginalny głos w interpretacji średniowiecznej twórczości Piotra z Grudziądza. Teraz powracają z nowym wydawnictwem, rzucającym nowe światło na psalmy pokutne, śpiewy chorałowe, litanie i motety. Kilkusetletnie kompozycje rozmontowują na drobne odcinki, stawiając na minimalizm. "Ars Moriendi" według Bastardy jest emocjonalną podróżą, zawieszoną gdzieś pomiędzy rozpaczą i nadzieją.
Bastarda - Ars Moriendi (29.03.2019)
Polskie trio łączące jazz i neoklasykę, po niespełna dwóch latach od
debiutu powraca z nowym albumem, w całości poświęconym tematyce śmierci i ceremonii pogrzebowej. “Ars Moriendi” wypełniają nieoczywiste dźwięki klarnetu
Pawła Szamburskiego, wiolonczeli Tomasza
Pokrzywińskiego oraz klarnetu kontrabasowego Michała Górczyńskiego. Jak
wspomniano w informacji prasowej „artyści podejmują odważną próbę
reinterpretacji muzyki dawnej oraz stworzenia na jej podstawie autorskiego
języka dźwiękowego. Unikalne brzmienie klarnetu kontrabasowego w połączeniu z
wiolonczelą nadaje utworom głęboki, medytacyjny charakter tworząc zarazem mocną
podstawę harmoniczną i rytmiczną dla ekspozycji średniowiecznych tematów,
pieśni chorałowych, motetów, litanii.”
Nazwa zespołu wywodzi się z określenia metody "viola bastarda", czyli swobodnych skoków między kolejnymi głosami pieśni, improwizujących wokół średniowiecznych melodii. Muzycy osiągnęli niezwykle oryginalny głos w interpretacji średniowiecznej twórczości Piotra z Grudziądza. Teraz powracają z nowym wydawnictwem, rzucającym nowe światło na psalmy pokutne, śpiewy chorałowe, litanie i motety. Kilkusetletnie kompozycje rozmontowują na drobne odcinki, stawiając na minimalizm. "Ars Moriendi" według Bastardy jest emocjonalną podróżą, zawieszoną gdzieś pomiędzy rozpaczą i nadzieją.
Posłuchaj: Bastarda - Ars Moriendi