Poszukiwanie nowej muzycznej drogi, eksperymentowanie z brzmieniem i potrzeba zmian wpisane są w specyfikę zawodu każdego artysty. Przykłady muzyków, którzy czując potrzebę realizacji w innych projektach poza macierzystymi zespołami można mnożyć. W ślady chociażby Stevena Wilsona czy Mariusza Dudy poszedł ostatnio włoski muzyk Giancarlo Erra. Lider Nosound, nagrywający pod tym szyldem od 2005 roku, znany z umiłowania prog-rockowej tradycji, post – rockowych ścian dźwięku, zmian tempa i sprawnego połączenia melodyjności i muzycznych eksperymentów, postanowił tym razem spróbować swoich sił w zupełnie innym obszarze – nagrał instrumentalny album na pograniczu muzyki klasycznej i ambientu. Jak sobie poradził w tej roli?
"Zdecydowałem się nadać albumowi tytuł ENDS, ponieważ
każdy koniec jest jednocześnie początkiem czegoś nowego, zarówno w muzyce, jak
i w życiu. Koniec nie jest czymś łatwym do zaakceptowania i jest to proces, z
którym sam często się zmagam. Ten tytuł jest zarówno przypomnieniem (o tym, co
ważne) jak i zachętą (do działania)". Tak o swojej pierwszej solowej
płycie wydanej pod własnym nazwiskiem mówi sam autor. Jest to wydawnictwo
zaskakujące, a zarazem przepiękne – nie tylko pod względem muzycznej
zawartości, lecz także oprawy graficznej, która zdobią fotografie nawiązujące
do procesów zachodzących w przyrodzie, takich jak zmiany pór roku.
„Ends” to osiem kompozycji i niespełna czterdzieści minut
bardzo osobistych, przepełnionych wrażliwością, intymnych dźwięków utrzymanych
w duchu muzyki neoklasycznej i ambientowej. Artysta zadedykował je swoim
najbliższym. To próba zmierzenia się z
inną muzyczną stylistyką i wyrażenia emocji w nowej dla niego formie. To spójna
opowieść pełna nostalgii i tęsknoty za tym, co ulotne i zapomniane. Sennie
snujące się melodie skłaniają do refleksji i przywodzą na myśl krajobrazy z lat
minionych, wzruszając i dotykając najgłębszych zakamarków duszy.
Niezwykły
klimat albumu został osiągnięty dzięki połączeniu fortepianowych pejzaży i
brzmienia kwartetu smyczkowego ze szczyptą nowoczesnej elektroniki. Artysta sam zajął się produkcją oraz
miksami, co umożliwiło mu producenckie doświadczenie zdobyte w pracy w dużych
studiach we Włoszech. Dzięki temu jego dzieło jest w pełni szczere i
bezpośrednie.
W albumowych kompozycjach urzekające partie fortepianu współbrzmią z przepełnionymi melancholią smyczkowymi melodiami. Senne,
niespiesznie płynące dźwięki zostają gdzieniegdzie przełamane elektronicznym
pulsem, czy też narastającą motoryką charakterystyczną dla trip hopowych
kompozycji Archive czy Massive Attack. Słyszalne są wyraźnie w rozpoczynającym
album “End III”. W kolejnym utworze “End II” delikatne dźwięki klawiszy
przywodzą na myśl spadające krople deszczu. Uwagę zwraca tu także solówka
skrzypiec pod koniec kompozycji. “End I” początkowo rozczula intymnością, by
rozwinąć się nieco pod koniec. “End VII” zaś mógłby z powodzeniem stać się elementem
ścieżki dźwiękowej do filmu.
Trip-hopowe elementy powracają w “End V”. W kolejnych
dwóch kompozycjach fortepian i smyczki toczą przepiękne diaglogi. Album wieńczy
“Coda”, w której elektroniczny puls brzmi jak bicie serca, a pejzaże w tle
przywodzą na myśl szum fal.
Wszystkie albumowe kompozycje urzekają pięknem, delikatnie
kołyszą, relaksują, a jednocześnie skłaniają do refleksji. To płyta, która ma
szansę spodobać się wrażliwym słuchaczom, poszukującym w dźwiękach przede
wszystkim emocji i wyciszenia. Sprawdzi się lepiej w ciemności, niż przy
świetle dziennym, jednak nie jako muzyka tła, lecz podstawa do wspomnień i
refleksji nad tym, co dla nas ważne. Warto spróbować przekonać się
o tym samemu.
7,5/10