piątek, 26 kwietnia 2019

King Gizzard & The Lizard Wizard – Fishing For Fishies (26.04.2019)


Pamiętacie zespół King Gizzard & The Lizard Wizard? Tak, to tych siedmiu szalonych muzyków z Australii, którzy podjęli się nagrania pięciu albumów w trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Po brawurowej realizacji wyzwania zrobili sobie roczną przerwę, by zgromadzić siły twórcze i wrócić do pracy z nową energią i niesamowitymi pomysłami. Właśnie podzielili się ze światem swoim czternastym albumem studyjnym.  Czym zaskoczyli tym razem?



W przypadku King Gizzard & The Lizard Wizard nie ma miejsca na nudę. Australijski zespół praktycznie na każdej płycie opowiada nową historię i przeciera nowe muzyczne szlaki. Jak pisałam już w zespołowej biografii na wydanym w 2015 roku "Quarters!" wszystkie utwory miały dokładnie tę samą długość, "Nonagon Infinity" z 2016 została oparta na motywie nieskończoności - dziewięć kompozycji zamknięto w „pętli”, zaś na „Flying Microtonal Banana” kompozycje nagrano w skali mikrotonowej. Wszystkie te eksperymenty nie są jednak pozbawione dozy dobrego humoru i naturalnej lekkości tworzenia.

Skoro były już mikrotony, inspiracje bliskowschodnie, psychodeliczny rock rodem z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, jazz, pop, a nawet sludge metal, to co jeszcze można wymyślić? Stu Mackenzie i przyjaciele tym razem postanowili zgłębić stylistykę…boogie (o czym świadczą już niektóre tytuły albumowych nagrań), wzbogacając ją elementami jazzu, bluesa, tanecznego popu, punkowej energii i charakterystycznych dla muzyki Australijczyków kosmicznych odjazdów.  Dwóch perkusistów, trzech gitarzystów, dwóch klawiszowców, wirtuoz harmonijki ustnej i rozpoznawalny wokal – w takim składzie, od początku działalności niezmiennym, można nagrywać naprawdę niesamowite rzeczy.

“Fishing For Fishies” to nieco ponad czterdzieści minut muzyki przepełnionej radością wspólnego grania, pozytywną energią i lekkością. Podstawy tym razem nie stanowią głównie gitary, lecz chwytliwe partie perkusji,  taneczny puls oraz wirtuozerskie popisy na harmonijce ustnej Ambrose Kenny-Smitha. W kompozycjach zawarte są inspiracje sceną Los Angeles z lat siedemdziesiątych, na czele z takimi wykonawcami jak Doobie Brothers, Ned Doheny, Savoy Brown, Juicy Lucy. W utworach “Boogieman Sam” oraz “The Cruel Millenial” wprawiony słuchacz dostrzeże echa Status Quo, zaś w “Acarine” i wieńczącym całość “Cyboogie” odniesienia do twórczości Daft Punk. Wciąż jednak są to jedynie nawiązania, a całość brzmi jak rasowy album King Gizzard & The Lizard Wizard.

Słuchając nowych dźwięków australijskiego septetu dla towarzystwa przy okazji wykonywania np. domowych czynności można odnieść wrażenie, że jest to lekka, łatwa i przyjemna muzyka, którą można bezwiednie nucić, gdyż bardzo szybko wpada w ucho. Pod przebojową warstwą melodii ukryty jest jednak ważny przekaz. Jest to kolejny koncept-album zespołu. Autor tekstów, Stu Mackenzie zwraca uwagę na  zniszczenia, jakich człowiek dokonał w środowisku naturalnym. To w pewnym sensie fabularna przeciwwaga dla “Polygondwanaland”, który był opowieścią o ruchach tektonicznych ziemskich kontynentów i apel muzyków do społeczeństwa, by powstrzymać destrukcyjną falę ludzkich zniszczeń dokonywanych na naszej planecie przez kolejne pokolenia. 

Rozpocznający album utwór tytułowy to ukryte pod warstwą humorystyczną wołanie o pomoc dla populacji organizmów morskich, która z roku na rok w wyniku rozwoju cywilizacyjnego stale maleje. W “The Bird Song” mowa jest o potrzebie ocalenia gatunków zagrożonych wyginięciem, muzycznie spuentowana potężną ścianą dźwięku pod koniec utworu. Fabularnie zwraca uwagę także trzyminutowy “Plastic Boogie”, w którym Mackenzie i spółka wraz z wtórującym mu chórem “imprezowiczów” wyśmiewa określenie “plastic-fantastic”, podkreślając, że w wyniku ludzkiej głupoty na Pacyfiku pływa obecnie ogromna góra śmieci, stanowiąca zagrożenie dla oceanicznej flory i fauny. “The Cruel Millenial” krytykuje zaś pokolenie milenialsów.

Albumowym nagraniom towarzyszą jak zawsze pełne przekory, zwariowane teledyski, nad którymi czuwa stały współpracownik zespołu, doskonały grafik i projektant, Jason Galea, który jest oczywiście również autorem nowej okładki. Przejdźmy jeszcze jednak do zawartości muzycznej. Radosny nastrój towarzyszący utworom zostaje kilkakrotnie przełamany gitarowym przesterem (najwięcej jest ich w „Real’s Not Real”), czy skoczną partią perkusji, by w dwóch ostatnich kompozycjach ostatecznie ustąpić miejsca bardziej mrocznym dźwiękom. „Acarine” zaskakuje elektronicznym groovem, z minuty na minutę bardziej psychodelicznym, a kończący płytę „Cyboogie” szalonym dyskotekowym rytmem zwieńczonym przesterami i zgrzytami, a następnie stopniowym wyciszeniem.

King Gizzard & The Lizard Wizard po raz kolejny pokazali klasę i wrócili w świetnym stylu. Z pewnością albumowe nagrania są tylko punktem wyjścia do dalszych improwizacji, rearanżacji i swobodnego jammowania, które będą mogli usłyszeć wszyscy obecni na zespołowych koncertach. Mam nadzieję, że doczekam się już wkrótce jednego z nich w Polsce.

8/10

Poznaj historie zespołu i posłuchaj nowej płyty.