"Dziękujemy Wam za dwadzieścia lat wsparcia, kochamy Was" - tymi słowami schodząc ze sceny, żegnał się z fanami w gdańskim klubie B90 gitarzysta Mono, Takaakira "Taka" Goto, po emocjonalnym występie Japończyków w miniony wtorek. Więcej zdań ze strony muzyków kwartetu nie padło. Były za to porażające ściany dźwięku, niespodzianki w setliście, ogromna dawka melancholii i ciekawe supporty.
Jak zwykle w przypadku stoczniowego
klubu wszystko przebiegło sprawnie i zgodnie z planem. Ze względu na środek tygodnia
i okres przedświąteczny koncert nie cieszył się zbyt dużym zainteresowaniem słuchaczy.
W B90 pojawiło się około 200 osób, co może dla organizatorów nie było zbyt korzystne,
lecz przyczyniło się do stworzenia bardzo kameralnej, momentami intymnej
atmosfery.
Szczególnie udzieliła się ona publiczności
podczas występu Jo Quail. Londyńska wiolonczelistka pojawiła się na scenie zasnutej
delikatnym światłem solo, zabierając słuchaczy w półgodzinną podróż pełną
kontrastów. W trzech wykonanych kompozycjach hipnotyzująca melancholia ścierała
się z taneczną energią i eksperymentami. Joanna udowodniła, że jest nie tylko
utalentowaną instrumentalistką, lecz świetną improwizatorką, a także
przesympatyczną osobą. Między utworami szczerze uśmiechała się i podkreślała,
że kocha Gdańsk i wraca tu regularnie, by koncertować z orkiestrą symfoniczną. Punktem
kulminacyjnym jej występu była rozimprowizowana wersja "Mandrel
Cantus" z ostatniego albumu "Exsolve", który podobno zmienia się
z koncertu na koncert, w zależności od nastroju artystki. Pozostaje wierzyć jej
na słowo.
Nie do końca jasna okazała się z mojego
punktu widzenia koncepcja występu norweskiego Arabrot, który zupełnie nie
pasował klimatem do poprzedniego i kolejnego punktu wieczoru. Nie mam tu na myśli
jakości samego przekazu scenicznego, gdyż kwartet całkiem sprawnie odnalazł się
w estetyce oscylującej na pograniczu amerykańskiego rocka, punku i new wave.
Momentami było mrocznie, chwilami nieco pastiszowo, jednak zabrakło w tym głębi
i emocji.
Po kilkunastu minutach
przeznaczonych na sprawne przearanżowanie scenicznej przestrzeni, na deskach
klubu pojawili się gitarzysta prowadzący Takaakira "Taka" Goto,
gitarzysta rytmiczny Hideki "Yoda" Suematsu, grająca także na basie i
pianinie, obdarzona delikatnym głosem Tamaki Kunishi oraz nowy perkusista Dahm
Majuri Cipolla. Mono wkroczyli na spowitą mgłą i niebieskim światłem scenę przy
aplauzie publiczności, po czym rozpoczęli muzyczną wędrówkę obejmującą pokaźne
fragmenty najnowszej płyty "Nowhere Now Here", o której wspominałam w
styczniu, a także starsze dokonania.
Był to prawdopodobnie
najgłośniejszy post-rockowy koncert, w jakim miałam przyjemność uczestniczyć -
klubową przestrzeń co rusz przecinały gitarowo-perkusyjne ściany, które
kontrastowały z chwytającymi za serce klawiszowymi pejzażami i delikatną
elektroniką. Emocje słyszane na płytach zostały zwielokrotnione - lekkość i
melodyjność zderzyła się z mrokiem i chwilami przytłaczającą pustką. Momentem
niezapomnianym była zdecydowanie jeszcze bardziej niż na albumie poruszająca
aranżacja "Breathe" z ulotnym wokalem Tamaki, a dopełnieniem całego
niesamowitego występu wspólne wykonanie przez Mono i Jo Quail kopozycji "Halcyon
(Beautiful Days)". Muzyczna poetyka Japończyków tak spodobała się zgromadzonym,
że nagradzali zespół gromkimi brawami praktycznie po każdym utworze. Artyści dzięki
temu mimo wrodzonej, charakterystycznej dla nacji powściągliwości dali się ponieść
scenicznej energii, wyciskając siódme poty ze swoich instrumentów. Ponad
półtoragodzinny występ zakończył się wspaniałą wersją "Everlasting Light"
wykonaną na bis.
Gdański koncert Mono był moim drugim
kontaktem z twórczością kwartetu w wersji live, równie udanym jak pierwsze
doznania, gdy Japończycy odwiedzili przystoczniowy klub w listopadzie 2016 roku
wraz z francuskim zespołem Alcest. Jest to muzyka, która w warunkach
scenicznych sprawdza się świetnie, dotykając najgłębszych zakamarków duszy, niejednokrotnie
także wyciskając łzy. Mam nadzieję, że będę miała okazję tego doświadczyć
jeszcze nie raz.
Zapraszam do obejrzenia jeszcze kilku zdjęć od Tomasza, tym razem smartfonowych. Oczywiście publikować można je gdzieś indziej tylko za zgodą autora.