"Podwójne" koncertowe premiery płyt to specjalność gdańskiego klubu Żak, od lat zapraszającego w swoje progi młodych obiecujących polskich artystów oraz nowe projekty tych już nieco bardziej znanych. Często są to połączenia nieoczywiste, zaskakujące, a przede wszystkim odbiegające od siebie stylistycznie. Tym razem organizatorzy postanowili zestawić ze sobą awangardowy folk o jazzowym zabarwieniu z ambitną elektroniką - w pierwszy piątek kwietnia na deskach klubu zaprezentowały się projekty Polonka i Perfect Son. Jak przyjęła je publiczność?
Tak nietypową kombinację może
przyswoić tylko wrażliwy i otwarty na nowe brzmienia słuchacz, który nie boi
się nowych wyzwań. Trio Polonka, które zadebiutowało w 2018 roku albumem
"Poemat Konfesyjny" umknęło mojej uwadze przy podsumowaniu ciekawych ubiegłorocznych
wydawnictw. Bardzo niesłusznie, gdyż chociażby pod kątem zestawienia instrumentalnego
jest ono godne uwagi. Nie potrafię przywołać w pamięci innego składu
wykorzystującego w swojej twórczości takie dźwięki, jak wydawane przez pozytyw organowy,
klarnet kontrabasowy i niespotykane instrumenty perkusyjne - bębny, chociażby
taki przypominający ogromny wałek do ciasta, dzwonki, grzechotki…
Piotr Zabrodzki, Jan Emil
Młynarski i Michał Górczyński zaprezentowali cały materiał z debiutanckiej
płyty - egzotycznej, melodyjnej, momentami nostalgicznej, a chwilami radosnej,
rozpoczynając występ lekką "Pogadanką", brnąc przez wypełniony
improwizacjami "Wir", uduchowiony, liryczny "Kantyk", aż po
budzący uśmiech "Radom". Wykonaniom towarzyszyły sympatyczne
wypowiedzi Zabrodzkiego, dzięki czemu występ przebiegał w przyjemnej atmosferze.
Każdy z muzyków miał swoje pięć minut, by pokazać pełnię technicznych
możliwości, dodając ważną cegiełkę do zespołowego brzmienia. Z pewnością taka
muzyka idealnie wpasowałaby się w stylistykę festiwalu Dni Muzyki Nowej.
Po kilkunastominutowej przerwie
potrzebnej na rearanżację przestrzeni Salę Suwnicową spowił mrok, subtelnie równoważony
delikatnym światłem i migającymi jarzeniówkami umieszczonymi na scenicznych deskach.
W takich okolicznościach wybrzmiał album "Cast" nowego projektu Tobiasza
Bilińskiego, który w Żaku wystąpił w towarzystwie trójki zaprzyjaźnionych muzyków.
Sopocianin znany wielbicielom alternatywy między innymi z takich wcieleń jak
Kyst i Coldair tym razem postawił na mocny, dynamiczny przekaz. Selektywne partie
perkusji, dopełnione brzmieniem gitary, klawiszowymi pasażami i zabawą z
elektroniką złożyły się na energetyczną porcję nowoczesnej elektroniki, która
zabrzmiała absolutnie światowo.
Skromny, nieco nieśmiały chłopak,
który zarówno przed jak i po występie przemykał niezauważenie pośród publiczności,
na scenie udowodnił, że jego muzyka ma potencjał, by zdobyć serca festiwalowej publiczności
i stać się rozpoznawalną na szerszą skalę. Przystępne, wpadające w ucho, a
jednocześnie nieoczywiste dźwięki, momentami może przypominały dokonania zespołów
z lat osiemdziesiątych i wzorujących się na nich wykonawców z kolejnych dekad, posiadały
jednak w sobie pierwiastek oryginalności dzięki delikatnemu, pełnemu melancholii
wokalowi Tobiasza i szczerości wykonania.
Artysta cieszył się z entuzjastycznych
reakcji publiczności i wyraził radość z faktu, że po długim czasie ma możliwość
odwiedzić rodzinne strony. Zachęcony aplauzem słuchaczy po zakończeniu podstawowej
części występu powrócił z przyjaciółmi na scenę, by raz jeszcze zaprezentować
utwór "Lust", po wykonaniu którego muzyczne "spotkanie z dwoma
albumami" ostatecznie dobiegło końca. Był to zdecydowanie wieczór pełen
wrażeń.
Jeśli chcesz, poczytaj też o płycie "Cast"