Dwie utalentowane dziewczyny z masą pomysłów - świetna pianistka i wokalistka, które połączyła wspólna wrażliwość i potrzeba stworzenia piosenek, których im brakuje we współczesnej muzyce. Poznały się, gdy Joanna Longić zapytała Hanię Raniszewską, czy nie zaaranżowałaby kilku utworów na jej ślub. W listopadzie ubiegłego roku szturmem wdarły się do czołówki polskiej alternatywy, debiutując albumem "Mi", po czym ruszyły w trasę koncertową. W minioną niedzielę odwiedziły sopocki Teatr Na Plaży. Jak było?
"Chciałam tylko powiedzieć,
że mi się wszystko podoba, bo jestem w domu" - z uśmiechem powiedziała
Hania, po wykonaniu dwóch pierwszych kompozycji. Joanna przyznała jej rację, uroczo
dodając, że dziękuje wszystkim za przybycie i chętnie zobaczyłaby całą
publiczność, a nie tylko pierwszy rząd, co utrudniało jej nieco bardzo subtelne
oświetlenie sceny. Z jednej strony szkoda, gdyż fani stawili się w Sopocie tłumnie
- koncert wyprzedany został do ostatniego miejsca, z drugiej zaś może i dobrze,
chociażby ze względu na fakt, że każdy wykonywany przez artystki utwór mógł
wywołać niezłą huśtawkę nastrojów, przyprawiając słuchacza z jednej strony o
niekontrolowany uśmiech, z drugiej natomiast wyciskając łzy…
Klimat jak zawsze w Teatrze na
Plaży był niepowtarzalny. Scena spowita delikatnymi wiązkami światła, skromne
instrumentarium w postaci skrzypiec, dwóch keyboardów i pianina oraz aranżacje
dla duetu złożyły się na bardzo kameralną, wręcz intymną atmosferę.
Współbrzmiące ze sobą, eteryczne głosy obu wokalistek, piękne melodie fortepianu,
zapętlone partie skrzypiec, klawiszowe pasaże dotykające najgłębszych zakamarków
duszy teksty zaśpiewane w języku polskim złożyły się na przepiękny, emocjonalny
koncert pełen wzruszeń.
Na sopockiej scenie zabrzmiał
cały album "Mi" oraz dwie nowe kompozycje - pełne przekory, nieco mroczne
"Bzdury" oraz wykonana na bis piosenka "Moderation" w
języku angielskim, która narodziła się kilka dni temu przy okazji występu
artystek na Festiwalu Filmów Niemych w Warszawie. Każda z nich w wyjątkowej
wersji, w przypadku utworów z płyty jeszcze bardziej wyraziście i wymownie. Było
radośnie, z przymrużeniem oka, subtelnie, uroczo, wzruszająco, nostalgicznie, a
chwilami mrocznie i jak przyznały same artystki, dołująco. Pojawiły się nawet "wersje
klubowe", nie pozbawione jednak charakterystycznej dla Tęskno lekkości i balladowości.
Nie zabrakło także rytuałów -
obowiązkowej zamiany miejsc, bez których sprawny przebieg występu stałby pod
znakiem zapytania oraz kilku spacerów po scenie i sympatycznych wypowiedzi. Mimo
uśmiechów, które nie schodziły z twarzy dziewczyn, wyraźnie wyczuwało się
delikatną adrenalinę i emocje towarzyszące wykonywaniu poszczególnych
fragmentów. Dzięki temu przekaz ze sceny był szczery i płynący prosto z serca.
Parafrazując słowa artystek, mnie
także bardzo się podobało i jestem pewna, że nie jestem odosobniona w swojej
opinii. Opuszczając salę teatralną widziałam wiele uśmiechniętych, a
jednocześnie wzruszonych twarzy. Był to jeden z tych koncertów, którego
powinien doświadczyć każdy wrażliwy na piękno słuchacz, któremu
"tęskno" za tym, co ulotne, bezpośrednie, niepowtarzalne i jedyne w
swoim rodzaju.
Na deser jeszcze dwa zdjęcia autorstwa Tomasza Ossowskiego:
A kto dotrwał do końca może zajrzeć do relacji z kilku innych koncertów w Teatrze Na Plaży: