poniedziałek, 1 kwietnia 2019

The Ocean Collective, Downfall of Gaia, Herod - Poznań, U Bazyla, 29.03.2019


Siarczyste riffy, perkusyjne galopady i mocny przekaz to dla Ciebie kwintesencja dobrego koncertu? Sprawia Ci przyjemność różnorodność stylistyczna? Zwracasz uwagę na teksty, a przy tym kochasz sceniczną energię? Jeśli Twoja odpowiedź na większość z tych pytań brzmi twierdząco, koniecznie wybierz się na koncert berlińskiego The Ocean Collective. Świetna okazja ku temu nadarzyła się w miniony piątek. Po gorącym przyjęciu podczas występów w Warszawie i Krakowie w listopadzie ubiegłego roku, muzycy odwiedzili nasz kraj ponownie, w ramach drugiej części europejskiej trasy promującej nowy, doskonały album grupy "Phanerozoic I: Paleozoic" i spotkali się z fanami "U Bazyla". 


Poznański klub to miejsce kultowe - od lat odbywają się tam kameralne koncerty, którym towarzyszy świetna atmosfera. Bierze w nich udział świadoma publiczność, znająca i szanująca twórczość występujących artystów, gustująca przeważnie w tak zwanych cięższych brzmieniach, lubiąca dobrze się bawić, jednocześnie nie przeszkadzając współuczestnikom w skupieniu na płynących ze sceny dźwiękach i dbając o bezpieczeństwo. Umożliwiło to czerpanie pełnej radości z udziału w koncercie. Co równie ważne, organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Mimo występu aż trzech zespołów - wraz z berlińskim kolektywem do Poznania przyjechali sympatyczni Szwajcarzy z Herod oraz Niemcy z Downfall Of Gaia - wszystko odbyło się zgodnie z wcześniej ustalonym planem i każdy z zespołów rozpoczął swój koncert o czasie. 

Punktualnie o dwudziestej na kameralnej scenie zjawili się czterej uśmiechnięci członkowie Herod, w tym były wokalista The Ocean z okresu "Precambrian", Mike Pilat. Muzycy zaprezentowali porywający półgodzinny set wypełniony brzmieniami z drugiego zespołowego albumu "Sombre Dessein", który ukazał się przed kilkoma tygodniami. Gitarowa energia, przestrzenność zawarta w dźwiękach, podkreślające klimat koncertu światła, perkusyjne szaleństwo i mroczny, wyrazisty growl Pilata i wtórujących mu gitarzystów stanowiły fantastyczne wprowadzenie do dalszych występów, przyciągając licznie zgromadzonych w pobliżu baru słuchaczy pod samą scenę. Artyści dwoili się i troili, dziękując za szczere owacje po każdym wykonanym utworze. W ich pełnej przestrzeni i dynamiki twórczości przenikały się inspiracje dźwiękami znanymi z jednej strony z dokonań Meshuggah, Gojiry i Cult Of Luna, z drugiej zaś nawet King Crimson

Zupełnie inna atmosfera panowała w trakcie drugiego z zaplanowanych koncertów. Black metalowcy z Downfall of Gaia zamiast na wymianę energii z publicznością postawili na duszny klimat, "epileptyczne" oświetlenie sceny, w nadmiarze mogące doprowadzić do obłędu i dość jednorodne brzmienie, oparte na gitarowo-perkusyjnej ścianie dźwięku oraz growlu, ze zdecydowanie mniejszym niż na ostatnim albumie "Ethic Of Radical Finitude" udziałem post rockowych fragmentów, które gdy wreszcie się pojawiły, niestety wybrzmiały z zaprogramowanej ścieżki. Publiczność była w tym przypadku podzielona - jedni pozostali niewzruszeni, inni zaś z ochotą poddali się dźwiękom, bujając się energicznie w rytm niełatwych i momentami za głośnych galopad. 

Gdy na deskach poznańskiego klubu, po drobnych przetasowaniach sprzętowych i wprowadzeniu atmosfery wyciszenia przy dźwiękach Massive Attack zameldowali się muzycy The Ocean Collective, od razu stało się jasne, na kogo czekali zgromadzeni przy scenie słuchacze. Ogromna wrzawa, owacje i całkowite szaleństwo już od pierwszych minut koncertu sprawiły, że rozgrzany do czerwoności płynącą od fanów energią wokalista grupy Loïc Rossetti zdecydował się na odważny skok w publiczność już po wykonaniu rozpoczynającego koncert, poprzedzonego eterycznym intrem "Cambrian: Eternal Recurrence" z ostatniego wydawnictwa grupy "Phanerozoic I: Paleozoic", o którym pisałam w listopadzie ubiegłego roku.

Między fanami i artystami wytworzyła się w ten sposób niesamowita chemia, która dawała o sobie znać przez kolejne półtorej godziny. Wspomniany wokalista, który bez trudu potrafił przejść od wyrazistego growlu po czysty wokal przywodzący momentami na myśl wypadkową głosu Trenta Reznora z Nine Inch Nails i Joe Duplantiera z Gojiry śpiewając skakał po scenie i głośnikach i przybijał pod koniec piątki z fanami. Na bieżąco interpretował teksty utworów, opisujących pasjonującą historię Ziemi. 

Wtórowali mu instrumentaliści - perkusista dawał z siebie wszystko, łącząc selektywne uderzenia z energetycznymi blastami, gitarzyści co rusz zaskakiwali zmianami tempa i porywającymi riffami, a odrobinę hipnotyzującej przestrzeni i pejzażowości dodał do brzmienia klawiszowiec. Sześcioro muzyków świetnie rozumiało się na scenie i punkt po punkcie budowało niesamowity klimat koncertu, stale udowadniając swoje szerokie horyzonty. Zaprezentowali przekrojowy materiał z kilku starszych i nowszych zespołowych wydawnictw, łączący slugde i post metal z trip-hopem, post rockiem i transową tanecznością. 

Podczas piątkowego koncertu członkowie The Ocean Collective udowodnili, że zasługują na zdecydowanie większą uwagę słuchaczy ceniących sobie różnorodność i selektywność brzmienia, a jednocześnie interakcję zespołu z publicznością. Był to jeden z tych wieczorów, które pozwoliły na czerpanie pełni radości z udziału w koncercie oraz połączenie dobrej zabawy i naładowania pozytywną energią z wartością artystyczną. Kto nie miał ochoty wybrać się do Bazyla, ten zdecydowanie ma czego żałować.