Za sprawą festiwalu Into The Abyss Wrocław na dwa dni stał się kolebką muzyki eksperymentalnej. Już po raz czwarty sympatycy mrocznych i ekstremalnych muzycznych doznań mogli spotkać się na terenie sąsiadujących klubów Zaklęte Rewiry oraz Pralnia, by wspólnie wkroczyć "w otchłań". Tym razem organizatorzy postanowili spojrzeć na festiwalową estetykę z nieco szerszej perspektywy i poza zespołami poruszającymi się w stylistyce black, sludge i death metalowej zaprosili także grupy wykorzystujące w swoich dokonaniach dźwięki z pogranicza post metalu, post rocka, doom metalu, folku, a nawet jazzu. Jak nowa formuła sprawdziła się w praktyce?
Dwa dni, dwadzieścia jeden koncertów, trzy sceny, obfity
merch, który zaspokoił nawet poszukiwaczy bardzo niszowych wydawnictw,
niesamowity klimat festiwalowej przestrzeni i różnorodność koncertowych wrażeń
- tak w skrócie można opisać wydarzenia, które miały miejsce podczas wrocławskiego
festiwalu. Domeną tego typu przedsięwzięć jest brak możliwości posłuchania i
zobaczenia wszystkich dostępnych opcji i mimo, że organizatorzy zadbali o to,
by koncerty na wszystkich scenach pokrywały się czasowo w możliwie najmniejszym
stopniu, także i tym razem muzyczne "rozdwojenie się", przy
jednoczesnej potrzebie odwiedzenia stoisk zakupowych okazało się niewykonalne. Kluczowe
było więc dokonanie pewnych wyborów zawczasu, według indywidualnych
preferencji.
Into The Abyss Fest - DZIEŃ PIERWSZY
Festiwalowy piątek postanowiłam spędzić na Abyss Stage,
zwanej także sceną główną, gdzie zaprezentowały się cztery męskie kwintety.
Pierwsze czterdzieści pięć minut należało do poznańskiego In Twilight's Embrace, który brawurowo przedstawił zawartość
swojego najnowszego wydawnictwa. Polskie teksty, plemienna energia i black
metalowa stylistyka przypadły do gustu festiwalowej publiczności, która chętnie
reagowała na zachęty do wzięcia udziału we wspólnym rytuale, przebiegającym pod
hasłem "do diabła z Wami".
Transowo, tanecznie i bardzo psychodelicznie było natomiast w
trakcie występu oleśnickiej Entropii.
Trzy niemal piętnastominutowe kompozycje na pograniczu black i post metalu,
nasyconego elektronicznymi zapętleniami wwiercały się w umysły słuchaczy,
którzy zahipnotyzowani poddali się niezwykłej atmosferze, kołysząc się w rytm
płynących ze sceny dźwięków i dryfując z muzycznym prądem. Było to doznanie
niemal synestetyczne, pozwalające odczuwać klimat występu wszystkimi zmysłami.
Jednym z najbardziej oczekiwanych wykonawców festiwalu był Primordial, który powrócił do Polski po
długiej nieobecności. Irlandzki kwintet, łączący w swojej twórczości mroczne
gitarowe riffy i perkusyjne galopady z elementami celtyckiej tradycji
zaprezentował energetyczny, przekrojowy set, porywając uczestników festiwalu do
szaleńczego tańca połączonego z okrzykami. Wokalista i lider Alan Averill swoją
charyzmą, wyrazistym głosem i niesamowitą werwą sprawił, że wśród publiczności
trudno było znaleźć osoby, które nie zaangażowały się w płynący ze sceny
przekaz. Toczył z fanami nieustanny dialog, zwracając się do nich bezpośrednio,
dopytując, czy wszystko w porządku, w szczególności w momentach największej
euforii i noszeniu na rękach chętnych. W tekstach oraz między utworami poruszał
ważne zagadnienia dotyczące kondycji współczesnego świata, wzywając do
rewolucji, a jednocześnie przestrzegając przed jej skutkami. Towarzyszący mu na
scenie muzycy nie oszczędzali się, odwdzięczając się fanom za entuzjastyczne
reakcje.
Piątkowy wieczór zakończył występ islandzkiego Sólstafir, budzącego kontrowersje szczególnie
wśród bywalców poprzednich edycji. Mimo bardzo późnej pory (na zegarkach w
momencie rozpoczęcia koncertu było kilkanaście minut przed północą),
początkowych kłopotów technicznych i wyraźnego zmęczenia zarówno muzyków, jak i
publiczności był to doskonały występ, który poruszył do głębi wszystkich tych,
którzy zdecydowali się poczekać na artystów. Osiem kompozycji z czterech
ostatnich wydawnictw zabrzmiało we Wrocławiu wyjątkowo, zyskując nowe życie.
Perkusyjne galopady, gitarowe riffy, klawiszowe szaleństwo i pełen mocy, jedyny
w swoim rodzaju wokal złożyły się na wielowarstwową muzyczną opowieść
przepełnioną charakterystycznym północnoeuropejskim chłodem i mrokiem.
Podobnie jak podczas poprzednich wizyt Islandczyków w naszym
kraju nie zabrakło wyczekiwanej przez fanów "Fjary", tradycyjnego
rozdawania gitarowych kostek oraz niezmiennie budzącego podziw spaceru
wokalisty po barierce w trakcie "Goddes Of The Ages", podczas którego
witał się i przybijał piątki ze znajdującymi się w pierwszych rzędach
rozentuzjazmowanymi słuchaczami. Tym razem nie było czasu na międzyutworowe
opowieści, jednak nie przeszkodziło to w żadnym stopniu w odbiorze koncertu,
który jak zawsze spełnił oczekiwania wiernej, podróżującej za muzykami
publiczności. Wychodząc z klubu po zakończeniu pierwszego festiwalowego dnia
można było mieć poczucie naprawdę dobrze spędzonego czasu.
Into The Abyss Fest - DZIEŃ DRUGI
Drugi dzień festiwalu przyniósł informację o pełnym sukcesie
frekwencyjnym imprezy – wszystkie bilety zostały sprzedane. Już od pierwszych
minut po otwarciu bram dało się zauważyć znacznie większe kolejki przy
stoiskach oraz większe skupisko słuchaczy w pobliżu wszystkich trzech scen.
Była to zasługa głównie sobotniego headlinera, krakowskiej Mgły, jednego z najważniejszych przedstawicieli polskiej black
metalowej sceny, dumnie reprezentującego nasz kraj na arenie międzynarodowej. Występ
artystów na Abyss Stage poprzedziły utrzymane w podobnej estetyce
przytłaczające pełnym mroku brzmieniem basu i gitar koncerty Doombringer, Revenge oraz industrialnego duetu Godflesh.
Podczas gdy na scenie głównej dominowały dość jednorodne
dźwięki skierowane przede wszystkim do wielbicieli mocnych wrażeń, zespoły
występujące w sobotę na Ritual Stage wyróżniała otwartość na łączenie metalowych
podstaw z szerszym spektrum gatunkowym. Ich wspólnym mianownikiem był rytualny,
hipnotyzujący charakter płynących ze sceny dźwięków. Jako pierwszy
zaprezentował się brytyjski instrumentalny duet Khost, który na nieco ponad pół godziny zabrał słuchaczy w muzyczny
świat porażających intensywnością, chwilami ekstremalnych przesterów gitarowych
i spotęgowanego brzmienia basu zabarwionych ambientowymi wstawkami, intrygującymi
wypowiedziami i brzmieniem trąbki.
Punktualnie o dwudziestej na spowitej delikatnym czerwonym
światłem scenie zameldowali się członkowie włoskiego kwartetu Messa, który za sprawą ubiegłorocznej
płyty “Feast For Water” wdarł się do czołówki najbardziej ekscytujących i
obiecujących nowych zespołów doom i post metalowych, wzbogacając brzmienie art
rockowymi solówkami i eterycznym, wyrazistym żeńskim wokalem. Był to
rewelacyjny występ pełen gatunkowych zaskoczeń, porywający od pierwszej do
ostatniej minuty niezwykłym połączeniem metalowej energii i niemal filmowego
klimatu, przywodzącego na myśl doskonałą ścieżkę dźwiękową serialu “Miasteczko
Twin Peaks”.
Czarująca głosem i sceniczną ekspresją wokalistka Sara wraz z
towarzyszącymi muzykami dysponującymi bardzo wysokimi umiejętnościami
technicznymi zaprezentowali czterdziestopięciominutowy przegląd swojej
twórczości, wywołując entuzjastyczne reakcje i zachwyt na twarzach słuchaczy.
Koncert Włochów skończył się zdecydowanie zbyt szybko – mimo, że artyści
zwrócili się z prośbą do opiekunów sceny o kilka dodatkowych minut, musieli
ograniczyć się do zaledwie kilku kompozycji. Schodzili ze sceny nie do końca
spełnieni, lecz uśmiechnięci, wzruszeni i szczerze wdzięczni festiwalowiczom za
niezwykłą chemię, która stworzyła się w trakcie koncertu, przyznając, że
polskie koncerty były jednymi z najlepszych podczas ich wspólnej trasy z
Amerykanami z Sabbath Assembly.
Po technicznej rearanżacji sceny przyszedł czas na występ właśnie
wspomnianego kwartetu, obchodzącego w tym roku dziesięciolecie działalności. Charyzmatyczna
wokalistka Jamie Myers porwała publiczność ekspresyjnym tańcem i silnym głosem,
który świetnie pasował do przebojowych, energetycznych, zabarwionych
psychodelicznie gitarowych riffów i perkusyjnych galopad. Na szczególną uwagę
zasługiwały także popisy prawdziwej legendy metalowego podziemia, gitarzysty
Kevina Hufnagela, znanego z Dysrhythmii oraz Gorguts.
Najbardziej wytrwali mieli okazję poszaleć jeszcze na
zakończenie festiwalu przy elektronicznych dźwiękach spod znaku Nightrun87 oraz podczas trwającego do
białego rana afterparty. Jak przyznają organizatorzy, uczestnicy festiwalu stanęli
na wysokości zadania, zachowując podczas zabawy bezpieczeństwo i wzajemny
szacunek. Należy się za to publiczności uznanie. Za rok odbędzie się piąta,
jubileuszowa edycja wydarzenia. Oby była równie udana.
Zapraszam jeszcze na krótką galerię zdjęć :)
Zapraszam jeszcze na krótką galerię zdjęć :)