Spojrzenie na własne
dzieło oczami innych artystów wymaga od twórcy nie lada otwartości i odporności
na wszelkiego rodzaju uwagi, sugestie i pomysły. Wybitna polska wiolonczelistka
Karolina Rec, występująca pod pseudonimem Resina odważyła się na ten ryzykowny
krok, dzieląc się z fanami nowymi aranżacjami kompozycji z „Traces”. Co
znajdziemy na nowej EPce artystki?
„Traces Remixes” to pięć utworów i pół godziny muzyki, a tak
naprawdę wariacja na temat dwóch albumowych kompozycji – trzech wersji rozpoczynającej całość „In”
oraz oryginału i reinterpretacji siódmej „Trigger”. Za nowe pomysły
odpowiedzialni są Ben Frost, William Craig, Lotic oraz Abul Mogard.
Remix, cover, nowa wersja starej piosenki – takie słowa
pojawiające się w opisach przy zawartości albumów przeważnie nie wzbudzają
mojego entuzjazmu, gdyż przeważnie oznaczają po prostu sposób na zarobienie
dodatkowych pieniędzy na wyświechtanym już schemacie. Nowe wydawnictwo Resiny
jest jednak całkowitym zaprzeczeniem dla moich obaw.
Nowe interpretacje jeszcze bardziej podkreślają hipnotyczny,
nieco melancholijny i mroczny charakter kompozycji. To dźwiękowe eksperymenty
wzbogacające oryginalne wersje o różnego rodzaju przestery i zabawy dźwiękowe
sprawiające, że atmosfera towarzysząca słuchaniu „Traces” w tym przypadku staje
się jeszcze bardziej surrealistyczna. Transowe brzmienia angażują od pierwszej
do ostatniej minuty wciągając słuchacza w wir elektronicznych zapętleń,
drone’owego narastania napięcia i ambientowych przestrzeni.
Wydawnictwo rozpoczyna bliźniacza do oryginalnej aranżacja
„Trigger”, o którym w ubiegłorocznej recenzji
pisałam, że pełen jest mizofonicznych dźwięków wywołujących dyskomfort i
niepokój. Gościnnie na instrumentach elektronicznych udziela się tu polska
producentka Zamilska. Miarowe pociągnięcia smyczkiem, delikatne uderzenia o
instrument i budowanie tajemnicy tworzą niemal doskonałe połączenie
nowoczesności z klasyką.
Dalej jest jeszcze ciekawiej. „In” wg Bena Frosta („In In”)
wybudza z transu wyrazistym brzmieniem bębnów, tło zaś budują orkiestracje i
pogłosy układające się w mroczne zapętlenia o filmowym potencjale.
Rozpoczynające pierwotną wersję mistyczne warstwy wokalne dołączają nieco
później, budując drugą, bardziej refleksyjną część kompozycji. Ta lekkość i
ulotność mrożą jednak krew w żyłach, niczym w horrorze.
Interpretacja Iana Williama Craiga wprowadza w nostalgiczny
nastrój, zalewając słuchacza melancholią, natomiast Lotic spojrzał na pierwotny
utwór tak, by wydobyć z niego pokłady energii. Jego pomysły bliskie są
stylistyce, w której porusza się Son Lux.
Połamane dźwięki, momentami bardzo psychodeliczne hipnotyzują, niepokoją i nie
dają o sobie zapomnieć.
Na deser odbiorca otrzymuje prawie jedenaście minut
drone’owych zapętleń, sprzężeń i przesterów. Napięcie budowane jest tu
stopniowo. Początkowo niemal niesłyszalne szmery stają się coraz bardziej
wyraźne, by w ósmej minucie eksplodować gęstą plątaniną dźwiękowych warstw.
Utwór przypomina psychodeliczny lot w pustkę i jest najbardziej eksperymentalną
kompozycją na płycie, która może nieco wrażliwszych odbiorców wręcz doprowadzić
do obłędu.
Gdy wybrzmiewa ostatni dźwięk na albumie zdezorientowany
słuchacz budzi się ze snu, brutalnie zderzając się z rzeczywistością. Co się
właśnie wydarzyło? Na to pytanie już każdy sam musi sobie odpowiedzieć. Pewne
jest jednak to, że miał do czynienia z muzyką absolutnie wyjątkową. Eksperyment
się udał - nowe wersje kompozycji z "Traces" wyeksponowały ich
ogromny potencjał interpretacyjny i nietuzinkowy talent Resiny. Pozostaje tylko
czekać z niecierpliwością, co artystka zaproponuje na swojej następnej płycie.
8/10
Obejrzyj też galerię zdjęć z występu artystki w Sopocie :)