Pachnąca wakacjami nadmorska plaża, spowita słonecznym blaskiem, delikatna bryza, relaksujący szum fal i podróż w nieznane - takie pejzaże przywołuje w wyobraźni muzyka Still Corners - o których opowiadałam Wam już pokrótce przy okazji premiery piątego wydawnictwa zespołu, "Slow Air". Niespełna rok po premierze tej pięknej płyty, Duet przyjechał do Poznania i zagrali w klubie Blue Note.
Eteryczny wokal, niezwykłe
melodie gitary, wyrazista perkusja, lekkie, niekiedy sennie płynące partie
klawiszy przełamane taneczną energią stworzyły niesamowity klimat, który
udzielił się tłumnie zgromadzonej publiczności. Zainteresowanie koncertem już kilka
tygodni po jego ogłoszeniu przeszło najśmielsze oczekiwania organizatorów, w związku
z czym występ przeniesiono z maleńkiego klubu Pod Minogą do większej sali poznańskiej
ostoi jazzu.
Zlokalizowany w podziemiach Zamku
Cesarskiego Blue Note okazał się bardzo trafnym wyborem. Możliwość podejścia do
podnóży samej sceny umożliwił dosłownie bezpośredni kontakt z zespołem, a
dobre nagłośnienie czerpanie pełni przyjemności z uczestnictwa w wydarzeniu. Aby
osiągnąć bardziej przestrzenne brzmienie wokalistka Tessa Murray i multiinstrumentalista
Greg Hughes zaprosili do współpracy na potrzeby trasy koncertowej perkusistę,
który dopełnił klawiszową lekkość kompozycji i gitarowe pejzaże rytmiczną
podstawą.
Już od pierwszych taktów
rozpoczynającego występ "Black Lagoon" publiczność dała się ponieść
lekko płynącym melodiom podrygując radośnie w rytm płynących ze sceny dźwięków
i dziękując muzykom po każdym utworze owacyjnymi okrzykami i oklaskami. Zgromadzeni
mieli okazję posłuchać nieco ponad godzinnego przeglądu zespołowej twórczości,
na czele z wyczekiwanymi "The Message" oraz "The Trip",
który zakończył podstawowy zestaw.
Pozytywna energia i klimat
miejsca udzieliły się także artystom. Skromni, początkowo nieco zdystansowani z
utworu na utwór uśmiechali się coraz szerzej i poruszali coraz żwawiej w rytm
dźwięków. Dowodem na zaangażowanie w grę stała się zerwana struna gitarzysty,
który przed powrotem na zasłużony przez publiczność bis musiał sprawnie
naprawić instrument.
Wyraźnie dało się wyczuć, że artyści
nie spodziewali się tak ciepłego przyjęcia - od ich pamiętnego występu na
Soundrive Festivalu minęło już niemal sześć lat i byli nieświadomi skali
popularności w naszym kraju. Szczerze
wzruszona wokalistka z wdzięcznością i wrodzonym urokiem osobistym nie szczędziła
publiczności dowodów wdzięczności, obiecując możliwie szybki powrót na więcej
niż jeden koncert. Opowiadała także o wspaniale spędzonym dniu, zachwycając się
architekturą poznańskiej starówki i zamkowym dziedzińcem, zaś po zakończeniu
koncertu długo rozmawiała z fanami, podpisując płyty i chętnie pozując do
wspólnych zdjęć.
Gdy słucha się Still Corners i
obserwuje reakcje muzyków na scenie życie staje się piękniejsze. pozbawione
trosk i emocjonalnych rozterek. Ich dream-popowe pejzaże łączą pokolenia i
fanów różnych gatunków muzycznych. Rozglądając się po sali można było zauważyć zarówno
sympatyków indie rocka i popu, jak i cięższych brzmień. Jest to niezbity dowód
na uniwersalność i ponadczasowość twórczości Brytyjczyków. Oby dotarli z nią do
jak największej liczby ludzi.
Zachęcam do obejrzenia galerii zdjęć Tomasza Ossowskiego: