Wyjazd na festiwal muzyczny w Polsce nie powinien już nikogo dziwić. Z roku na rok przybywa w naszym kraju tego typu imprez oferujących bardzo zróżnicowany repertuar. Swoje święto mają także miłośnicy rozbudowanych pejzażowych form opartych na gitarowych improwizacjach i przepięknych melodiach, którym towarzyszy zwykle spójna z muzyką liryczna opowieść. Nie mam tu na myśli corocznego spotkania fanów rocka progresywnego w Inowrocławiu, lecz Festiwal Rocka Progresywnego im. Tomasza Beksińskiego organizowanego przez Stowarzyszenie Inicjatyw Niezależnych „Progres” z Gniewkowa.
W tym roku impreza upamiętniająca postać jednego z
najwybitniejszych polskich dziennikarzy muzycznych, człowieka o niezwykłej
duszy i wrażliwości, odbyła się już po raz trzynasty. Jednocześnie była to
czwarta edycja „toruńska”, której nowym domem stał się kameralny amfiteatr w
sąsiedztwie Muzeum Etnograficznego. W malowniczej scenerii dawnych murów i
zieleniących się drzew, w minioną sobotę i niedzielę zaprezentowało się
dziesięć polskich zespołów, a wśród nich Amarok
i Tides From Nebula, o których
mogliście już poczytać całkiem sporo na łamach tego bloga.
Trzynasta odsłona festiwalu zgodnie z popularnym przesądem
okazała się nieco pechowa. Szczególnie w sobotnie popołudnie pogoda nie rozpieszczała
festiwalowiczów, wystawiając ich na ciężką próbę wytrwania pod gołym niebem w
strugach deszczu. Trudne warunki atmosferyczne przyczyniły się do problemów
technicznych i związanych z tym opóźnień koncertów, co jednak nie przeszkodziło
w utrzymaniu doskonałej atmosfery.
W amfiteatrze stawili się świadomi słuchacze spragnieni
muzycznych emocji, którzy nie zważając na pogodowe niedogodności czerpali
przyjemność z niemal bezpośredniego kontaktu z artystami oraz spotkań z
przyjaciółmi, odwiedzającymi festiwal regularnie od lat. Zaopatrzeni w peleryny
przeciwdeszczowe, parasole i kurtki odpowiednio do płynących ze sceny dźwięków
słuchali w skupieniu lub tańczyli w pobliżu sceny, a po koncertach długo
rozmawiali z muzykami, którzy chętnie podpisywali płyty i pozowali do wspólnych
zdjęć.
Jak co roku koncertom towarzyszyły inicjatywy okołomuzyczne,
takie jak konkurs fotograficzny, giełda winylowa, czy stanowiska z płytami
występujących wykonawców oraz z gitarami dostępnymi do testowania. Od 15:30
publiczność rozgrzewały kolejno rzeszowski Tension
Zero, wrocławski Less Is Lessie
i łódzki Smash The Crash, którzy
zaprezentowali się solidnie i zaskarbili sobie sympatię słuchaczy. Wielu z nich
tak naprawdę czekało jednak na występy gwiazd wieczoru, których sednem stały
się szczere emocje.
Kilkanaście minut po dwudziestej, gdy powoli zapadał już
zmrok, na scenę toruńskiego amfiteatru wkroczył Amarok – tym razem w czteroosobowym składzie. Pomysłodawcy projektu
i multiinstrumentaliście Michałowi Wojtasowi, czarującemu jak zawsze nie tylko
głębokim, poruszającym głosem, lecz także grą na gitarze oraz duduku i
thereminie i jego żonie Marcie, grającej
na bębnach i przeróżnych, intrygujących instrumentach perkusyjnych towarzyszyła
sekcja rytmiczna w składzie Paweł Kowalski oraz Konrad Pajek, który nie tylko
brawurowo zagrał na basie, lecz także na klawiszach i świetnie zaśpiewał partię
Colina Bassa w „Nuke” oraz Mariusza Dudy w „Idyll”.
Każde koncertowe spotkanie z twórczością zespołu, niezależnie
od prezentowanych utworów, jest niemal mistycznym przeżyciem, poruszającym
najgłębsze zakamarki duszy. Tym razem okazją do spotkania z fanami stała się majowa
premiera piątej płyty projektu, „The Storm”, opartej na transowych długich formach
i malowaniu dźwiękiem. Wymagające i wielowarstwowe kompozycje świetnie wpasowały
się w deszczową aurę, współbrzmiąc z szumem kropel deszczu. Muzycy rozpoczęli
od eterycznego, hipnotyzującego „Warm Coexistence”, pochodzącego ze ścieżki
dźwiękowej do spektaklu tanecznego w reżyserii Jamesa Wiltona, płynnie
przechodząc do prezentacji kilku reprezentantów „Hunt”, wieńcząc set porywającą
„Metanoią”, kipiącą od rockowej energii.
O emocjach towarzyszących odczuwaniu twórczości Amaroka można
wypowiadać się bardzo długo, jednakże to prawdopodobnie koncert Tides From Nebula przejdzie do historii
festiwalu jako jeden z najbardziej zaskakujących i spontanicznych. Był to
pierwszy występ muzyków po dłuższej przerwie, będący jednocześnie początkiem
nowego zespołowego rozdziału. W listopadzie ubiegłego roku opowiadając o urodzinowej imprezie Progresji wspomniałam o oficjalnym ogłoszeniu zmian personalnych w warszawskiej
grupie i opuszczeniu jej przez gitarzystę Adama Waleszyńskiego. Koncert w
Toruniu był więc pierwszym występem Tides From Nebula w trzyosobowym składzie.
Była to niepowtarzalna okazja, by przetestować nowe aranżacje
utworów przed jesienną trasą koncertową promującą piąty album zespołu "From
Voodoo to Zen", którego premierę zapowiedziano na 20 września. Szczęśliwcy,
którzy stawili się w sobotni wieczór w toruńskim amfiteatrze usłyszeli dwa nowe
nagrania - singlowy porywający klawiszową energią i chwytliwym beatem "Dopamine",
wydany z okazji zespołowego dziesięciolecia w formie singla wraz z nawiązującym
do muzycznych początków TFN "All The Steps" oraz rozpoczynający
nową płytę rockowo-elektroniczny "Ghost Horses".
Efektowne światła, spowijająca scenę dymna "mgła",
padający deszcz i dźwiękowa dynamika zbudowały magiczny klimat, któremu nie
sposób było się oprzeć. Maciej Karbowski i Przemek Węgłowski jak zawsze nie
oszczędzali się, skacząc po scenie i odczuwając całym ciałem i duszą każdy
zagrany dźwięk. Dzielnie wspierał ich Tomasz Stołowski, wkładający całe serce w
jak najbardziej emocjonalne wykonanie swoich partii. Docenili to słuchacze,
którzy z utworu na utwór coraz liczniej przyłączali się do wspólnej zabawy pod
sceną, wiwatując i skandując w każdej wolnej chwili "Nebula, Nebula".
Między publicznością i artystami stworzyła się niezwykła
chemia, która zaowocowała nieoczekiwanym zwrotem akcji pod koniec występu. Gdy
po wykonaniu ukochanej przez wielu fanów, melodyjnej i wzruszającej "Syberii"
muzycy powrócili na bis, by tradycyjnie zagrać "Tragedy Of Joseph
Merrick" z debiutanckiej "Aury", który przeważnie kończył się
wizytą gitarzystów wśród publiczności, tym razem fani postanowili zaskoczyć
zespół i spontanicznie wkroczyli na scenę, radośnie skacząc i bawiąc się razem
z muzykami, a nawet grając z nimi na instrumentach. Był to niezwykle ważny i niepowtarzalny
moment oraz wyraz prawdziwego uwielbienia dla zespołu.
Po zakończeniu utworu wdzięczni
artyści z widocznym w oczach wzruszeniem dziękowali fanom za przybycie, witając
się z nimi jak przyjaciele i przybijając piątki, a po zejściu ze sceny długo
rozmawiając z nimi, rozdając pamiątki, podpisując płyty i pozując do wspólnych zdjęć.
Z pewnością podobnie jak publiczność zapamiętają ten wieczór na długo.
Zapraszam do
obejrzenia relacji fotograficznej z wydarzenia. Zdjęcia moje i Tomka Ossowskiego
znajdują się pod poniższymi linkami: