Przesłuchałam już w tym roku setki płyt, w tym wiele wzruszających, zasługujących na mnóstwo pochwał, ciepłych słów i szacunku do artystów. Były wśród nich także takie, po przesłuchaniu których nie potrafiłam już na niczym innym się skupić, a jedynym rozsądnym ruchem było w tej sytuacji ponowne ich włączenie i zagłębienie się w dźwiękach i treściach, które artysta chciał przekazać. Taka jest właśnie trzecia płyta Electric Litany.
Ten
album to kwintesencja piękna, muzycznej wrażliwości i otwartości na
eksperymenty. Taki, do którego można wracać wielokrotnie, za każdym razem odkrywając
coś nowego. Taki, który nie znudzi się po kilku odsłuchach i trafi na półkę na
stertę innych płyt, by obrosnąć kurzem. „Under A Common Sky” zachwyca klimatem,
pomysłowością aranżacji, gatunkową różnorodnością i lekkością wykonania.
To
trzecie studyjne dokonanie grecko-londyńskiego kwartetu, o którym niemal dekadę
temu Alan Parsons wypowiedział się w bardzo pochlebnych słowach, porównując ich
twórczość do dokonań Radiohead, z każdym kolejnym albumem poszukujących nowych
inspiracji. Słuchając nowego materiału zespołu nie sposób się z tym
stwierdzeniem nie zgodzić. To eklektyczna podróż na pograniczu eterycznej
elektroniki i delikatnych, rozmarzonych gitarowych melodii, skontrastowanych
noise’owymi zgrzytami i przesterami. Dziewięć kompozycji intryguje, zaskakuje i
porusza.
Radiohead
to nie jedyna inspiracja muzyków. Wokalista, gitarzysta i klawiszowiec Alexandros
Miaris, basista Pavlos Mavromatakis, klawiszowiec Benjamin Prince i perkusista
Richard Simic w nowych utworach odwołują się także do dokonań Islandczyków z
Sigur Ros oraz duńskiego projektu Briana Batza, tworzącego pod szyldem Sleep
Party People. Wyczuwa się w nich tę charakterystyczną skandynawsko-islandzką
wrażliwość, tajemniczość i przestrzenność, a także odrobinę chłodu, melancholii
i mroku. Wpływ na brzmienie miało z pewnością miejsce powstawania utworów –
zachwycająca zapierającym dech krajobrazem wyspa Cofru, z jednej strony
urzekająca pięknem nadmorskich plaż, z drugiej budząca respekt skalistymi,
poszarpanymi, niedostępnymi górzystymi pasmami.
Dźwięki
układają się w zgrabne melodie, które płyną, wywołując lawinę emocji,
przywołując wspomnienia i refleksje. Wyjątkowości dodają im różnego rodzaju
pogłosy, zgrabnie wplecione w kompozycje głosy ludzi i jazzujące partie trąbki.
Nie brakuje tu także odniesień do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku i
klasyki rocka progresywnego.
Słucha
się tego albumu z prawdziwą przyjemnością mając nieodparte wrażenie, że jest
ścieżką dźwiękową do powstającego w umyśle odbiorcy filmu, pełnego zwrotów
akcji, zachwycającego fabułą i klimatem. Teksty zawarte w kompozycjach
nawiązują do aktualnej sytuacji na świecie w kontekście kryzysu
człowieczeństwa, trudów relacji międzyludzkich, różnic społecznych, walki o lepsze jutro.
Delikatny
puls, chórki i klawiszowe piękno rozpoczynającego „Azure”, gitarowa taneczność
tytułowego nagrania, dream popowa ulotność „Bedroom”, bajkowość i zmiany tempa
w „Embark”, nostalgia i poruszający wokal „7th Goodbye”, czy klawiszowy pop
rodem z lat osiemdziesiątych w „England”, jazzujący „SeaLight”, czy wieńczący
album nostalgiczny „The World Is Changing While You Sleep” – wszystkie te
fragmenty przykuwają uwagę, o każdym z nich można by napisać szereg pochwał.
Jednak
największe wrażenie budzi ponad ośmiominutowy „CFU”, mieniący się paletą
muzycznych barw. To kompozycja od pierwszych minut wywołująca ciarki, budząca
zachwyt budowaniem napięcia i eksperymentami gitarowymi, przywodzącymi na myśl
brzmienie Muse, skontrastowane eterycznym wokalem i delikatną elektroniką.
„Under
A Common Sky” to wyjątkowy album, który z pewnością zostanie ze mną na dłużej.
Na razie ukazał się w greckiej wytwórni Inner Ear Records oraz w wersji
cyfrowej. Dystrybucja płyty na szerszą skalę rozpocznie się 22 listopada dzięki
uprzejmości Season Of Mist.
9/10