To prawdopodobnie jedno z najważniejszych wydawnictw tego roku, które znajdzie się w niemal wszystkich podsumowaniach płytowych. Nick Cave, australijski wokalista, wizjoner i jeden z najważniejszych kompozytorów ostatnich dziesięcioleci bez wcześniejszych zapowiedzi z pomocą przyjaciół z Bad Seeds zarejestrował osiemnasty album studyjny. Jaki jest? Z góry uprzedzam, że nie będzie to typowa recenzja. To materiał, którego nie da się jednoznacznie ocenić ze względu na bardzo osobistą zawartość.
„Ghosteen” to pierwszy album w całości
skomponowany i nagrany po tragicznej śmierci syna artysty. Przy tak
subiektywnej tematyce ciężko o racjonalną opinię – pochwały kunsztu kompozytorskiego,
błyskotliwości lirycznej, a także rozpływanie się z zachwytu nad melodyką poszczególnych
fragmentów, a już zupełnie nie ma mowy o jakiejkolwiek krytyce… Podobnie jak w
przypadku „Skeleton Tree” oraz filmowego „One More Time With Feeling”, gdzie
oglądaliśmy artystę tuż po tej traumatycznej stracie.
To
nie jest płyta na każdy dzień, której można posłuchać ot tak, przy śniadaniu,
obiedzie, czy dla wieczornego relaksu przed snem. Wymaga ona przygotowania,
skupienia i zaangażowania. To muzyczno-liryczna opowieść, którą należy odbierać
w całości, poświęcając jej pełnię swojej uwagi, wsłuchując się w teksty i
próbując wczuć się w sytuację twórcy. 3 października, o 23:00 polskiego czasu
odbyła się premiera albumu na YouTube. Po krótkiej zapowiedzi fani z całego
świata zgromadzeni przed ekranami swoich komputerów, tabletów i telefonów mogli
wysłuchać tej rozdzierającej duszę muzycznej historii z krótkim komentarzem. W wersji fizycznej album będzie dostępny 8 listopada.
Kto
spodziewał się powrotu do instrumentalnych szaleństw, mrocznego napięcia,
podważania roli i istnienia Boga, ten będzie musiał zadowolić się bogatym
katalogiem starszych wydawnictw Cave’a. Na „Ghosteen” artysta przyznaje się do cierpienia,
bolesnej tęsknoty, samotności i przejmującego smutku. Podział na dwie części
autor wyjaśnił następująco: „Utwory na pierwszej płycie to dzieci. Utwory na
drugiej płycie to Ich rodzice. Ghosteen to wędrujący duch.”
Kilka
tygodni temu, podczas spotkania z fanami w Nowym Jorku, w ramach trasy
„Conversations With Nick Cave”, artysta został zapytany, jak odnajduje się w tworzeniu
po tragicznych wydarzeniach. Odpowiedział następująco: „Ciężko było mi coś
zacząć, bo czułem się jakby brakowało tlenu potrzebnego do pisania. Musiałem
przez to przejść, zmierzyć się i zmienić trochę kierunek swojej twórczości.
Smutek wyzwala niezwykłą szczerość. Jest w nim coś przerażająco pięknego (…)
takie wydarzenie zmienia, ale po rozsypce trzeba poskładać się na nowo, w nieco
inny sposób”. Natomiast we wspomnianym
filmie wyraźnie podkreślał, że nic nigdy nie zniszczyło jego kreatywności tak
jak śmierć dziecka, dodając, że „sztukę tworzy się w wyobraźni. Gdy człowieka
wypełnia trauma, nie zostaje w nim miejsce na cokolwiek innego”.
W
tworzeniu „Ghosteen” zainspirowali go między innymi John Lee Hooker i Leonard
Cohen. Słuchał ich powracając w myślach do dręczących go wydarzeń. Przyznał w
wypowiedziach na wspomnianych spotkaniach, że odejście Arthura zmieniło
wszystko w jego życiu. Gdy rozpoczynał swoją muzyczną przygodę od punk rocka,
buntując się, miał trudne relacje z publicznością. Po śmierci syna dostał
mnóstwo listów od osób, które doświadczyły podobnej tragedii, dzięki czemu
odczuł wsparcie w cierpieniu.
Na
„Skeleton Tree” żal wyczuwalny był przede wszystkim w przejmujących,
przyprawiających o potok łez melodiach. Nowa płyta to jakby kolejny etap żałoby
– próba zmierzenia się ze stratą, łącząca rozpacz z wiarą i nadzieją, zaklęta w
poruszających, przepięknych i emocjonalnych balladach. Cave zastanawia się tu
nad sensem śmierci, nad jej symboliką, znaczeniem…
Artysta
wciąż zachwyca głosem i zdolnością opowiadania wciągających historii. Wspiera
go jak zawsze Warren Ellis, grający na pianinie, skrzypcach i flecie. Nie
usłyszymy tu niesamowitych dźwięków gitar – w większości zostały zastąpione klawiszami
i brzmieniem wibrafony. Mrok ustąpił nieco miejsca nostalgii, wyciszeniu. Album
jest kwintesencją muzycznej delikatności. Inna jest także okładka dzieła –
pełna kolorów, przedstawiająca obraz raju.
W
finałowej kompozycji, ponad czternastominutowej „Hollywood”, Cave śpiewa:
„Każdy z nas kogoś traci (...) Teraz czekam, aż nadejdzie mój czas”. Oby
odnalazł jeszcze jaśniejszą stronę życia. Dobrze, że wciąż dzieli się z nami
swoimi przemyśleniami i twórczą pasją. Tak szczerych i bezpośrednich artystów
jest już niestety coraz mniej. Reżyser „One More Time With Feeling” podkreślił
w jednym z wywiadów, że Cave ma w sobie instynkt, który każe mu przepracowywać
emocje i doświadczenia poprzez nadawanie im narratywnej formy. On musi sobie
opowiedzieć historię na temat tego, co się wydarzyło. Inaczej sobie nie poradzi
z żalem ani żałobą.” Właśnie dlatego wciąż nam opowiada o tym, co spędza mu sen
z powiek.