Pochodzą z Danii, mają na koncie dwie EPki i debiutancki album długogrający, który ukazał się w ubiegłym roku. Jest ich pięcioro, są młodzi i pełni energii. Grają świetnie i zdecydowanie powinni o nich usłyszeć wszyscy miłośnicy rocka alternatywnego spod znaku The Cure, The Smiths i Smashing Pumpkins. The Love Coffin zaprezentowali się wczoraj gdańskiej publiczności w stoczniowym, otwartym przed dwoma tygodniami Drizzly Grizzly.
Punktualnie o dwudziestej scenę spowiło czerwone, subtelne światło i pięcioro muzyków zjawiło się na deskach gdańskiego klubu, by wraz ze słuchaczami przenieść się w czasie do lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, gdzie królowały kasety i gitarowe piosenki o eterycznych melodiach zbilansowanych odrobiną instrumentalnego hałasu.
The Love Coffin brzmią tak, jakby zatrzymali się w poprzednim stuleciu, co absolutnie nie jest zarzutem, a wręcz przeciwnie - w połączeniu ze scenicznym wizerunkiem stanowi o sile zespołu. Garażowe brzmienie, emocjonalne teksty i melancholijnie płynące partie gitar akustycznych i elektrycznych z dodatkiem skrzypiec, składają się na wyjątkowe połączenie, przywodzące na myśl dokonania Smashing Pumpkins, głównie za sprawą barwy głosu lidera Jonatana Magnussena, do złudzenia przypominającej manierę wokalną Billy'ego Corgana.
Muzycy zagrali dzesięcioutworowy, pięćdziesięciominutowy i zdecydowanie za krótki set. Za to bardzo energetyczny i klimatyczny. Wokalista śpiewał z prawdziwą pasją, tańcząc z gitarą i skacząc po scenie. Wtórowali mu basista i skrzypek, grający także na klawiszach i bębnach. Brzmienie dopełniali zaś gitarzysta i perkusista. Każdy z muzyków dawał z siebie maksimum, by spełnić oczekiwania publiczności, która niestety tym razem nie wypełniła szczelnie klubowej sali, co miało miejsce w dniu oficjalnego otwarcia oraz dzień później, podczas koncertu Zamilskiej.
Mimo piątkowego wieczoru na koncert przybyło około dwudziestu osób, jednak była to w pełni świadoma grupa słuchaczy, spragniona dźwięków niebanalnych i poruszających, nie zaś masowej imprezy nastawionej raczej na spotkania towarzyskie przy barze z muzyką w tle, niż na czerpanie pełni przyjemności z podziwiania artystów na scenie. Publiczność przyjęła muzyków bardzo ciepło, dopingując i oklaskując ich po każdym utworze,
Wpływ na niską frekwencję miały z pewnością konkurencyjny występ
legendarnej grupy Machine Head w sąsiednim B90 oraz koncert Błażeja
Króla w Starym Maneżu. Kto jednak zdecydował się na wizytę w Drizzly Grizzly zdecydowanie nie miał czego żałować. Koncertu słuchało się świetnie, co umożliwiło rewelacyjne nagłośnienie klubu, a ci, którzy mieli ochotę potańczyć, nie mogli narzekać na brak miejsca. Po koncercie wszyscy chętni mogli kupić płyty i koszulki oraz porozmawiać z muzykami, którzy dziękowali za słowa uznania dotyczące twórczości oraz samo przybycie.
The Love Coffin to zespół zdecydowanie zasługujący na szerszą rozpoznawalność. Mogli się o tym przekonać wszyscy ci, którzy odwiedzili nowy stoczniowy klub. Okazja do kolejnego spotkania z zespołem w naszym kraju może wydarzyć się nieprędko, a zanim nastąpi, zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wydarzenia:
Debiutanckiej płyty możecie posłuchać tutaj: The Love Coffin - Cloudlands