Jest ikoną jazzowej wokalistyki, artystką, która rozsławiła polski jazz poza granicami naszego kraju. Choć szczyt jej popularności przypadł na końcówkę lat osiemdziesiątych i lata dziewięćdziesiąte ubiegłego stulecia, wciąż budzi ogromny szacunek słuchaczy na całym świecie. Kilka dni temu gdański Stary Maneż odwiedziła… Basia Trzetrzelewska z przyjaciółmi.
Bezpośrednią przyczyną wizyty artystki w Trójmieście była
krótka polska trasa koncertowa, promująca ubiegłoroczną, pierwszą od niemal
dekady płytę studyjną „Butterfly”. Wszyscy, którzy zdecydowali się wybrać na
koncert, mogli posłuchać kilku nagrań z tego wydawnictwa, w towarzystwie
znanych i kochanych przez wielu przebojów, na czele z „New Day For You”,
„Cruises For Bruises”, „Baby You're Mine”, „Time And Tide”, czy „Half A Minute”
z repertuaru Matt Bianco. Był to, jak przyznała sama artystka ze sceny, jej
dopiero drugi występ w Trójmieście.
Chętnych, by podziwiać Basię było tego wieczoru bardzo dużo.
Koncert wyprzedał się, a dla wielu fanów ten występ był spełnieniem
długoletnich marzeń. Zwana przez Marka Niedźwieckiego z radiowej Trójki „naszą
Basią kochaną” artystka zachwyciła publiczność swoją charyzmą, umiejętnościami
i pogodą ducha. Był to koncert pełen pozytywnej energii i radości ze wspólnego
spotkania. Wokalistka radośnie pląsała po scenie, jednocześnie dbając o najwyższą
jakość wykonawczą.
Śpiewała lekko i z wyczuciem, wznosząc się na wyżyny
wokalnych możliwości, za co publiczność nagradzała ją owacjami. Towarzyszyli
jej na scenie przyjaciele z całego świata – gitarzysta Giorgio Sergi z
Sardynii, basista z Urugwaju, saksofonista i klawiszowiec na co dzień grający
w… Simply Red i były perkusista Jethro Tull Marc Parnell . Za brzmienie
klawiszy i sampli odpowiedzialny był jej partner Danny White.
Niemal półtoragodzinny występ obfitował w szczere emocje na
scenie i poza nią. Pełne ciepła piosenki o miłości trafiły w gusta
publiczności. Z wielu twarzy przez cały koncert nie schodził uśmiech, nie
brakowało też łez wzruszenia. Aby teksty były w pełni zrozumiałe, artystka
przed każdym kolejnym utworem objaśniała ich znaczenie w języku polskim,
dopowiadając zabawne anegdoty o ich powstawaniu. Jednym z ciekawszych zbiegów
okoliczności było też wspomnienie, że 26 listopada obchodzone jest święto drzew
oliwnych, do których nawiązywał pamiętny utwór „Olive Tree”.
Publiczność słuchała artystki i jej zespołu z uwagą, wesoło
podrygując na krzesłach. Niektórzy też próbowali śpiewać z wokalistką, co Basia
skutecznie wykorzystała, prosząc o pomoc w chórkach. Na koniec, gdy wróciła na bis,
publiczność nagrodziła ją owacją na stojąco. Fani pozostali już w tej pozycji,
dzięki czemu mogli trochę potańczyć przy kończącym występ wspomnianym hicie Matt
Bianco.
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie 2 wpadki organizacyjne. Na
koncert obowiązywały bilety na miejsca numerowane, dzięki czemu każdy uczestnik
mógł usiąść na wybranym przez siebie podczas sprzedaży krześle. No prawie… Ci,
którzy kupili rząd szósty tak naprawdę musieli usiąść w rzędzie siódmym,
ponieważ ktoś wpadł na "genialny" pomysł umieszczenia pomiędzy
rzędami linii "a", dla wybranych osób z zaproszeniami. W sumie
dobrze, że w ogóle mieli miejsca… Dodam jeszcze, że rząd ten nie był oznaczony
poprawnie, a wskazano na rozpisce rzędów w klubie dwa rzędy szóste. Nie było to
w porządku wobec osób, które zakupiły bilety tym bardziej dlatego, że osoby z
zaproszeniami rozmawiały w trakcie koncertu, zakłócając odbiór tym, którzy przyszli
go posłuchać.
Niekoniecznie trafione było też sprzedawanie miejsc stojących
nienumerowanych dookoła sali, w wyniku czego ochrona non stop pilnowała
słuchaczy instruując ich, że mają stać lub siedzieć na bocznych ławkach i nie
ruszać się z miejsc. Poza tym organizator zaliczył też wpadkę zamieszczając przed
koncertem informację, że po zakończeniu występu artystka podpisze płyty na
wskazanym stanowisku. Po koncercie podpisywanie zaś oficjalnie odwołano. Co
ciekawe, najbardziej wytrwali doczekali się jednak autografów….
Stary Maneż usytuowany jest tak, że wyjście na backstage usytuowane
jest przy wyjściu z terenu klubu - dla artysty niefortunnie, dla fana idealnie.
Dzięki temu można było zatrzymać się "na trasie" zespołu i mieć
szansę spotkać muzyków. Podobnie jak podczas koncertu Fisha, przy wspomnianych
drzwiach zatrzymało się kilkadziesiąt osób, spragnionych kontaktu z artystką.
Basia nie kazała na siebie długo czekać i po szybkim ogarnięciu się, z szerokim
uśmiechem na ustach wyszła do fanów. Z każdym zamieniła kilka słów, podpisała
płyty i zrobiła zdjęcie, za co należą jej się ogromne podziękowania. Tym samym
spełniła jeszcze jedno marzenie każdego wiernego wielbiciela jej twórczości. Miejmy
nadzieję, że taka okazja jeszcze się powtórzy.
PS. Zdjęć nie ma. Był zakaz fotografowania. Zdjęcie początkowe pochodzi z Wikipedii i posiada licencję do ponownego bezpłatnego wykorzystania.