czwartek, 21 listopada 2019

No-Man - Love You To Bits (22.11.2019)


No-Man - Love You To Bits

Ponad trzydzieści lat działalności artystycznej, jeszcze więcej albumów studyjnych na koncie, ponad pięćdziesiąt lat na karku, współpraca z artystami z różnych branży i niezliczona ilość inspiracji do działania - mogłoby się wydawać, że Steven Wilson próbował już w swojej muzycznej karierze niemal wszystkiego. W momencie, gdy stworzenie czegoś zupełnie nowego wydawało się już praktycznie niemożliwe, nagrał album kompletnie zaskakujący i prawdopodobnie najbardziej kontrowersyjny z dotychczasowych.  



Steven Wilson zawsze lubił pop - niejednokrotnie wspominał o tym podczas trasy promującej "To The Bone", a wcześniej realizował się w tym zakresie w ramach projektów Blackfield oraz No-Man, który od 1987 roku współtworzy z wokalistą Timem Bownessem. Po jedenastu latach studyjnego milczenia nadszedł czas na nowy album duetu, na którym artyści zdecydowali się obrać zupełnie nowy kierunek i… no właśnie… co zrobić?

Podczas pierwszego kontaktu z zawartością "Love You To Bits" bardzo prawdopodobnym jest, że słuchacz wpadnie w konsternację, zastanawiając się, czy ma do czynienia z albumem nagranym na poważnie (co należałoby założyć biorąc pod uwagę dotychczasowe kariery oraz wspólne działania Wilsona i Bownessa), czy muzycznym żartem lub niezobowiązującym eksperymentem. Jeśli założy wersję pierwszą, prawdopodobnie przerwie odsłuch po kilkunastu minutach i zniesmaczony oznajmi, że No-Man "się skończył" i wróci do starych płyt. Jeśli natomiast zaryzykuje wersję alternatywną możliwe, że będzie się bardzo dobrze bawił. 

"Love You To Bits" to trzydzieści sześć minut muzyki i dziesięć fragmentów, które tak naprawdę stanowią różne interpretacje tytułowego tematu. Płyta składa się z pięciu części określonych mianem "Love You To Bits", po których następuje kolejne pięć nazwanych "Love You To Pieces". Wszystkie łączą się w spójną całość, której podstawą nie są gitarowe melodie, lecz taneczne i ambientowe partie elektroniczne. Album pulsuje klawiszowo-syntezatorową energią, a jego okładkę zdobi dyskotekowa kula. Mnóstwo tu pogłosów, tajemniczych przesterów gitarowych skrytych w tle i transowych, wyłaniających się na pierwszy plan beatów, które kontrastują z delikatnym, lecz oszczędnym wokalem Tima Bownessa i fragmentami jazzowych improwizacji.  O co tu chodzi?

"Love You To Bits" przynależy do katalogu wytwórni Caroline Distrbution związanej z Universal Music, tej samej, w ramach której ukazał się "To The Bone", dzięki czemu ma szansę dotrzeć do szerokiego grona odbiorców - także tych, którzy poszukują w muzyce po prostu dobrej zabawy, czy niezobowiązującego do zaangażowania towarzystwa przy wykonywaniu codziennych czynności. To album na miarę współczesnych czasów, gdzie każdy pędzi przed siebie, by zdążyć pozałatwiać ważne i mniej istotne sprawy, idealny do biegania czy ćwiczenia na siłowni, mycia okien, porządkowania, czy gotowania obiadu. Może być to także odpowiedź na malejącą popularność płyt i rosnące zainteresowanie singlami i EPkami. 

Z drugiej jednak strony, gdy trafi w ręce i do uszu wrażliwego i wnikliwego słuchacza, może skłaniać do refleksji. Nieskomplikowana warstwa liryczna traktująca o blaskach i cieniach miłości, beztrosce i radości rodzącego się uczucia i komplikacjach pojawiających się w dłuższej perspektywie czasu zdaje się być tematem trywialnym i wyeksploatowanym do granic możliwości, a jednak bliskim każdemu z nas. Na myśl przychodzi tu pytanie jak cienka jest granica kiczu i czy została już przekroczona. Ale tak naprawdę jaki inny temat mógł poruszyć kompozytor albumu będąc świeżo po ślubie?

Miniatury przeplatają się z kilkuminutowymi fragmentami, przebojowość i chwytliwość kontrastują z momentami wyciszenia, gitarowe solówki z pulsującymi brzmieniami syntezatorów, eksperymentalność z przystępnością, filmowa przestrzenność z popową prostotą. Bez wątpienia jest to płyta progresywna, będąca poszukiwaniem nowej formy wyrazu. Słychać tu melodie instrumentów dętych i jazzujące partie klawiszy - to zasługa gości - Dave Desmond Brass Quintet i znanego ze współpracy z Wilsonem Adama Holzmana. Swój wkład w ostateczne brzmienie mają także David Kollar, Ash Soan i Pete Morgan. 

Za każdym razem, gdy pomyślę o tej płycie, pojawiają się nowe pytania, wątpliwości, przemyślenia. Bez wątpienia jakiś cel został osiągnięty - po oficjalnej premierze album stanie się przedmiotem wielu dyskusji i prawdopodobnie podzieli fanów - jedni zachwycą się muzyczno-gatunkową otwartością i pomysłem na elektroniczny koncept-album, inni będą się zastanawiać, czy Stevena Wilsona dopadł kryzys wieku średniego i zapragnął kariery na miarę wielkich gwiazd współczesnej muzyki tak zwanej popularnej. A może postanowił dotrzeć do młodych odbiorców?

Cokolwiek bym napisała o tej płycie i tak pozostanie to bez znaczenia wobec dorobku artystycznego zarówno jednego, jak i drugiego członka duetu. Jaki był faktyczny zamysł nagrania "Love You To Bits" właśnie w takiej formie wiedzą tak naprawdę tylko sami twórcy, którzy być może odsłonią rąbka tajemnicy w którymś z wywiadów. Jedno jest pewne - nagrali ten album po swojemu, nie zważając na opinie swoich fanów oraz dotychczasową twórczość. Czy ten kierunek przypadnie nam do gustu to już zupełnie inna historia… 

5/10