Matt Berninger to człowiek nieobliczalny - taki wniosek można było wysnuć po poniedziałkowym koncercie The National na warszawskim Torwarze. Zespół rozpoczął w polskiej stolicy kolejną odsłonę trasy promującej "I Am Easy To Find", o którym opowiadałam na łamach soundrive.pl. Był to wieczór, którego wielu fanów z pewnością nie zapomni.
The National darzeni są w Polsce
sympatią szczególną, o czym można było przekonać się już na kilka godzin przed
koncertem. Mimo przeszywającego zimna przed wejściem na Torwar ustawiła się gigantyczna
kolejka oczekujących, która z każdą minutą rosła. Wszystko po to, by być tego
wieczoru jak najbliżej sceny i mieć możliwość bezpośredniego kontaktu z artystami,
a szczególnie z wokalistą.
Kto był już wcześniej na którymś
z polskich występów The National, chociażby pierwszym pamiętnym koncercie na
Off Festivalu w 2007 roku, czy Open'er Festivalu w 2011, ten miał świadomość, że
w tym przypadku bezpośredni kontakt ma znaczenie dosłowne. Matt Berninger już od
początku występu postawił przede wszystkim na interakcję z publicznością - dialogi,
wymianę spojrzeń, gesty. Śpiewając przemierzał scenę wzdłuż i wszerz, wchodząc
na podesty, a także wskakując między fanów z mikrofonem. Dzięki temu nawet
osoby w połowie, czy prawie na końcu kilkutysięcznej sali miały możliwość
przybić z nim piątkę, przytulić, czy poklepać po ramieniu. Co ciekawe, dotarł
nawet na trybuny.
Wszystko to wiązało się z
ogromnym wysiłkiem dla ekipy technicznej i chwilami bywało dość ryzykowne. Krótko
mówiąc, Berninger nie do końca panował nad sobą - popijając tajemniczy trunek zaskakiwał
gwałtownymi reakcjami, w tym podrzucaniem nad siebie kubka z wspomnianą
zawartością, w wyniku czego oblewał siebie i swoich kolegów z zespołu.
Niestandardowo
zachowywała się też publiczność. Fani nie tylko nie ustawali w owacjach,
wspólnych śpiewach czy tańcach w bardziej dynamicznych momentach, jak chociażby
podczas "Graceless", lecz także próbowali odkupić od wokalisty napój,
podawali telefony z prośbą o wspólne zdjęcie, czy też prosili o autografy na
płytach, biletach i plakatach. Wokalista chętnie spełniał wszelkie życzenia, a
szczególnie cenne były indywidualne podpisy, zawierające fragmenty poetyckich
tekstów, które w danym momencie miały zostać zaśpiewane. Dziękował w ten sposób
za zaangażowanie, energię i oddanie. Nie zabrakło też kilku komicznych
momentów, jak chociażby prób prezentacji popularnych emotikon i odniesień do
nie do końca zrozumiałej "kultury facebooka".
Brzmieniowo koncert wypadł niestety
nie najlepiej. W dużej sali dźwięk niósł się nierównomiernie, wręcz tłamsząc
potencjał dziesięcioosobowego składu. Nie było wyraźnie słychać dwójki
perkusistów, gitary brzmiały dość płasko, a sekcja dęta została stłumiona przez
bas. Berningerowi towarzyszyły na scenie dwie urocze wokalistki, które dodały
wokalnej stronie koncertu nieco głębi i przestrzeni. W ciągu dwugodzinnego
koncertu muzycy wykonali ponad dwadzieścia kompozycji, wśród których pokaźną
część stanowili reprezentanci "I Am Easy To Find". Nie zabrakło jednak
też hitów takich jak "England", "Bloodbuzz Ohio", "Terrible
Love", czy kończący podstawowy zestaw utworów, politycznie zabarwiony
"Fake Empire". Najbardziej wzruszający był jednak fragment bisu -
akustyczna wersja "Vanderlyle Crybaby Geeks", zaśpiewany w całości
przez publiczność.
Występowi towarzyszyła ciekawa
oprawa wizualna. Z tyłu i po bokach sceny umieszczono trzy ekrany, na których
wyświetlały się tematyczne wizualizacje, z których najpiękniej prezentował się
padający deszcz podczas "England". Scena była też bardzo dobrze
oświetlona, dzięki czemu reakcje muzyków były wyraźnie widoczne.
Przed występem The National
miał miejsce równie ciekawy koncert, choć zdecydowanie krótszy i niosący inne
emocje. W roli supportu zaprezentowała się Misia Furtak. Wokalistka i
basistka wystąpiła w towarzystwie trójki muzyków, co nadało jej kompozycjom głębi.
Została przyjęta bardzo ciepło przez publiczność, która wysłuchała jej
muzycznych propozycji z uwagą i zaangażowaniem, za co artystka gorąco
dziękowała. Słowa wdzięczności padły także w stronę zespołu The National. Delikatne utwory Misi znacznie lepiej brzmią w mniejszej sali, w kameralnej atmosferze, jednak było to
bardzo miłe wprowadzenie do koncertu gwiazd wieczoru.