„Ilekroć wracam do Polski, zawsze spotykam się z ciepłem, wyrozumiałością i miłością – dziękuję Wam za to, że jesteście.” Mniej więcej tymi słowami okazywał uznanie polskim fanom szczerze wzruszony Einar Selvik po wtorkowym koncercie Wardruny w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim. Po dwóch latach przerwy zespół wrócił do Gdańska i jak można było się spodziewać znów zachwycił publiczność.
Jeśli ktoś miał wątpliwości, czy warto organizować ten
koncert na północy Polski, dokąd dojazd jest nieco trudniejszy niż do Warszawy
czy Krakowa, bardzo szybko zorientował się, że jego obawy o frekwencję są
bezpodstawne. Występ wyprzedał się w dniu ogłoszenia, w ciągu zaledwie kilku
godzin, niemal rok przed planowanym wydarzeniem, a przed wejściem na dwie
godziny przed otwarciem bram ustawiła się już spora kolejka chętnych.
Podobnie jak przed dwoma laty był to występ kompletny – pełen
emocji i niezwykłej energii, wyrafinowany brzmieniowo i kapitalnie nagłośniony.
Kameralna, przepiękna sala teatru jest stworzona właśnie do takich wydarzeń –
muzyczno-wizualnych spektakli, gwarantujących widzom mistyczne doznania. Już od
pierwszych minut między publicznością i artystami wytworzyło się magiczne
porozumienie bez słów. Zasłuchani fani chłonęli każdy płynący ze sceny dźwięk z
zapartym tchem. Nie było mowy o rozmowach między utworami, czy przepychaniu
się. Większość osób stała niemal nieruchomo i zahipnotyzowana wpatrywała się w członków
zespołu podziwiając ich ekspresję sceniczną.
Klimatyczne oświetlenie stopniowo budowało nastrój występu –
zmieniając się w zależności od emocji zawartych w poszczególnych kompozycjach -
od delikatnej zieleni, przez biel, błękit, soczystą czerwień aż po wściekle
migające lampy stroboskopowe, dopełniające porażające mocą dźwięki burzowych
grzmotów. Zespół zaprezentował przekrojowy materiał ze wszystkich części
trylogii "Runaljod", podobnie jak poprzednio rozpoczynając od „Tyr”, a kończąc na „Odal” i
„Helvegen”. Nie zabrakło kompozycji „Voluspa”, wykorzystanej w ścieżce
dźwiękowej popularnego serialu "Wikingowie". Wspaniale brzmiały i prezentowały
się instrumenty – lira smyczkowa, harfa, róg kozła, drumla, trąby, lury, bębny
i… przymocowane do statywu mikrofonu gałęzie, na których grał były perkusista
Gorgoroth.
Nie było co prawda na scenie wilka, jak podczas koncertu w
Finlandii, lecz brak tej nieco kontrowersyjnej „atrakcji” zrekompensowała
muzyka. Einar śpiewał jak natchniony, z łatwością przechodząc od subtelnego
szeptu do głębokiego krzyku, interpretując każdą frazę i nadając jej nowe znaczenie.
Wtórowała mu Lindy Fay-Halla, dopełniając
ekspresję wokalną tańcem. Ich wokalny dialog był starciem żywiołów,
przepełnionym szczerymi emocjami poruszającymi najgłębsze zakamarki duszy.
Kulminacja obustronnych wzruszeń nastąpiła podczas
podziękowań po wykonaniu „Odal”. Wtedy nadszedł czas na pierwszą wypowiedź
wokalisty. Tysiąc zgromadzonych w teatralnej sali osób nagrodziło zespół
ogłuszającą owacją, która niemal odebrała mowę Einarowi. Ze łzami w oczach,
próbując złapać dech podziękował za okazywane przy okazji każdej polskiej
wizyty wsparcie, ciepło, miłość i wspólne „dzielenie się chwilą”.
Zapowiadając „Helvegen” podkreślił uniwersalność muzyki,
łączącej ludzi, będącej lekiem na trudy codzienności i wykraczającej ponad
przynależność kulturową oraz znaczenie śpiewu w historii człowieka. Przyznawał,
że współcześnie śpiewamy zdecydowanie za mało. Niegdyś muzyka towarzyszyła
ludziom nieustannie – zarówno przełomowych życiowych momentach, jak i na przykład
pieczeniu chleba. Dziś stała się dla wielu tłem. Właśnie dlatego misją Wardruny
jest przywrócić jej dawne znaczenie i zadbać o to, by piosenki nie zostały
zapomniane.
Na zakończenie kompozycji niezwykle skromny i wrażliwy lider
zespołu podszedł do krawędzi sceny i zaśpiewał jej końcowe wersy a capella bez
mikrofonu, zatrzymując się o krok od fanów i patrząc im prosto w oczy.
Następnie muzycy ukłonili się nisko i mieli w planach w komplecie zejść ze
sceny, jednak nieustająca wrzawa publiczności uniemożliwiła pełną jego
realizację. Na scenie pozostał jeszcze sam szczerze poruszony Selvik, który nie
oszukując słuchaczy kurtuazyjną grą w postaci oczekiwania na oklaski i
odwdzięczenia się za nie bisem, po kolejnej próbie złapania tchu wykonał przy
akompaniamencie liry trafiające prosto w serce „Snake Pit Poetry”. Życząc
zgromadzonym dobrej nocy pożegnał się z fanami i ostatecznie opuścił scenę przy
kolejnej ogłuszającej wrzawie.
Gdański koncert był kolejnym potwierdzeniem faktu, że
Wardruna jest w Polsce darzona ogromną estymą i zyskała już status grupy
kultowej. Był to także dowód na to, że język, narodowość, kultura i poglądy nie
mają tu znaczenia, a tym, co łączy ludzi jest miłość do muzyki oraz wrażliwość
na piękno. Kolejne okazje, by posłuchać zespołu na żywo już niebawem – w czwartek
21.11 muzycy zagrają w warszawskim Palladium, a w maju przyszłego roku kolejno
w Poznaniu w Sali Ziemi oraz w Krakowie, w Centrum Kongresowym ICE.
Zdjęcia wykonane podręcznym aparatem.
Zdjęcia wykonane podręcznym aparatem.