Jak powszechnie wiadomo zbliżają się święta Bożego Narodzenia - nic dziwnego, w końcu mamy grudzień. To czas odpoczynku w rodzinnym gronie, spotkań i podsumowań mijającego roku. Można ten okres spędzić też trochę inaczej - na koncercie. Z takiego założenia wyszli pomysłodawcy Metalowej Wigilii - imprezy, która odbywa się od kilku lat odbywa się w warszawskiej Progresji w terminie okołoświątecznym. Tym razem w Progresji królował przede wszystkim black metal.
W pierwszym dniu tegorocznej kalendarzowej zimy można było posłuchać i zobaczyć na żywo następujących artystów: Arkonę, Infernal War, Carpathian Forest oraz uwielbiane w Polsce zespoły Primordial i Sólstafir, które wystąpiły już jednego dnia podczas wrocławskiego Into The Abyss Festival w maju tego roku.
Koncerty wystartowały zgodnie z
planem. Po godzinie siedemnastej na deskach klubu zameldowali się członkowie Arkony,
którzy podzielili się kilka dni temu nowym albumem. Utwory z tego wydawnictwa
można było usłyszeć podczas czterdziestominutowego setu. Zespół został świetnie
przyjęty przez kilkuset-osobową publiczność. Już od początku występowi
towarzyszyła dzika energia, której fani zespołu dali upust tańcząc szaleńcze
pogo.
Jeszcze bardziej mrocznie zrobiło
się, gdy na scenę wyszli muzycy Infernal War, którzy rozgrzali słuchaczy
do czerwoności. Krzyki, wściekłe partie gitar i perkusyjne blasty były tak agresywne,
że gdyby koncert trwał dłużej niż godzinę, z klubowej sali pozostałyby zgliszcza.
Dzika energia towarzyszyła też trzeciemu tego wieczoru występowi. Carpathian
Forest pokazali wszystkim zgromadzonym najbardziej odrażającą, brudną i "złą"
odmianę black metalu. Imitujące krew makijaże, kości i kolczaste fragmenty
ubioru robiły niemałe wrażenie, a całości wizerunku mroku dodawała oczywiście
muzyka.
Wielu przybyłych do Progresji czekało
jednak na występ Primordial. Irlandczycy sprawili, że nawet Ci, którzy
dotąd przyglądali się koncertom z rezerwą, tym razem zaangażowali się w pełni. Wokalista
i lider Alan Averill swoją charyzmą, wyrazistym głosem i niesamowitą werwą
sprawił, że wśród publiczności trudno było znaleźć osoby, które nie reagowałyby
na płynący ze sceny przekaz. Okrzykom, owacjom i szaleństwu nie było końca.
Wieczór zakończyli stali bywalcy
polskich klubów - Islandczycy z Sólstafir, dla których wiele osób specjalnie
podróżowało tego dnia kilkaset kilometrów. Mimo że muzycy gościli już w
ostatnich miesiącach u nas kilka razy, warto było wybrać się do Warszawy ze
względu na szczególną rocznicę - muzycy podczas kilku końcoworocznych koncertów
świętowali dziesięciolecie wydania trzeciej płyty "Köld".
W Progresji wybrzmiał więc cały album od A do Z, co fani przyjęli bardzo
entuzjastycznie. Mimo bardzo późnej pory zespół jak zawsze dał z siebie
wszystko, skacząc po scenie i zachęcając do wspólnej zabawy.
Wokalista grupy z troską
dopytywał, czy publiczność nie czuje zmęczenia, na co zgromadzeni reagowali
gromkimi owacjami. W efekcie koncert zakończył się niemal półgodzinnym bisem i
trwał ponad dwie godziny. Nie zabrakło oczywiście "Fjary", "Ótty"
i "Blafjall". Ważnym momentem była też łamiąca serce bardzo osobista opowieść
o skutkach depresji i kłopotów z walką jasnej i ciemnej strony człowieka, z
dedykacją "Nekrologue" wszystkim tym, którzy zmagają się z tą okrutną
chorobą. Muzycy wystąpili tym razem bez klawiszowca, w czteroosobowym składzie.
Jak zawsze ciepło dziękowali za przyjęcie, a miłym ukłonem w stronę polskich
fanów były słowa "dzień dobry", "dziękuję" i "dobranoc"
wypowiedziane po polsku.
Metalowa Wigilia zakończyła się kilkadziesiąt
minut po północy. W ciągu niemal ośmiu godzin zagrało pięć nietuzinkowych
zespołów, z których każdy dostarczył swoim fanom szczerych emocji i dużej dawki
rozrywki. Organizacyjnie impreza przebiegła bez zarzutu, niepotrzebnych
incydentów i niejasnych sytuacji.
To była ostatnia relacja koncertowa
w tym roku. Zapraszam jeszcze do obejrzenia także ostatniej w 2019 galerii
zdjęć.